Trzeba było wskoczyć do wody, by z niej wyciągnąć tonącego człowieka, więc to zrobiłam. Nie było nad czym się zastanawiać.Nina Dzierzecka, która uratowała tonącego mężczyznę
– Wiedziałam tylko, że muszę być ostrożna, bo sama wychowuję dwie córki, 11-letnią Jessikę i 16-miesięczną Etiennette. Gdyby mi się coś stało, zostałyby same – dodaje.
Owsiak: „Pani Nina dokonała wielkiego wyczynu"
Nina Dzierzecka uważa, że nie zrobiła niczego wielkiego i że każdy powinien zareagować tak jak ona. Jednak choć w pobliżu było około 30 osób, żadna z nich nie poszła w jej ślady, a niektóre nawet wyciągnęły telefon, żeby filmować.
„Pani Nina dokonała wielkiego wyczynu, bardzo odważnego, który w takich codziennych, typowanych sytuacjach – spacer, deptak, dużo obcych ludzi, blokuje nas przed czynami zdecydowanymi. A takim czynem było wskoczenie do wody, tym bardziej że Pani Nina była z dwójką swoich dzieci” – napisał na Facebooku Jerzy Owsiak i szczegółowo opisał całe zdarzenie. Jest bardzo poruszony tym, że nikt inny nie próbował pomóc tonącemu.
„(…) chciałbym głośno, bardzo głośno powiedzieć – wszyscy gapie, którzy nie brali udziału w ratowaniu tonącego, a ich jedyną reakcją było kręcenie filmiku i bierna obserwacja, złamali prawo. Mówiąc najogólniej – prawo Samarytanina nakłada na każdego z nas obowiązek udzielenia pomocy potrzebującemu. To całkowicie zabrania bierności!” – napisał.
Buty ściągała w biegu
Choć od zdarzenia minęło już wiele dni (doszło do niego 4 maja), pani Nina wciąż ma przed oczami wszystko, co się wtedy działo.
Poszła z dziećmi karmić kaczki nad fosą przy Wzgórzu Partyzantów. Świeciło słońce, ale wiał bardzo zimny wiatr.
– Zobaczyłam starszego pana, który zaczął dziwnie się telepać. Chwilę później potknął się i stoczył ze skarpy do fosy, uderzając się kilka razy głową o ziemię i kamienie. Próbował złapać się drzewa, ale ułamała się jedna gałąź, potem druga. Wpadł do wody. Powiedziałam tylko starszej córce, żeby trzymała wózek młodszą, poprosiłam jakąś panią, żeby została z moimi dziećmi i zadzwoniła po strażaków, i już byłam na dole. Buty ściągałam w biegu.
Tonący mężczyzna wpadł w panikę. Chaotycznie młócił ramionami wodę, nie dało się z nim porozumieć, nie słuchał tego, co wołała do niego z brzegu.
– Dookoła było dużo ludzi, pewnie ze trzydzieści osób: chłopcy z psami, goście pobliskiej kawiarni. Krzyczałam, żeby mi pomogli, dali smycz, cokolwiek, co może pomóc wyciągnąć mężczyznę z wody. Ktoś mi podał koło ratunkowe, które było w kawiarni, ale pan, który tonął, nie był w stanie z niego skorzystać. Ciągle zsuwał się do wody, więc wskoczyłam do fosy, żeby go wyciągnąć. Wiedziałam, że w panice może wciągnąć mnie pod wodę, zwłaszcza że był dużo większy ode mnie, więc opłynęłam go dookoła i złapałam go z tyłu pod ramiona tak, żeby miał głowę nad wodą. Popłynęłam z nim na plecach do brzegu. Nie od razu udało się go wyciągnąć, bo było pełno szkła, musiałam odciągnąć go trochę dalej. W końcu dotarliśmy, a jacyś panowie wyciągnęli do nas ręce, mówiąc „Chodź dziewczyno, bo jeszcze i tobie coś się stanie”.
Na miejscu była już straż, a pani Nina czekała z uratowanym mężczyzną na pogotowie.
– Trzymał moją rękę, przyciskał ją do serca i nie chciał puścić – wspomina. – Prosił, żebym z nim została do przyjazdu karetki, więc zostałam.
Pani Nina: "Cały czas płaczę"
Bohaterka – z poranionymi stopami i ociekając wodą – wróciła do domu. Ma żal do jednej z lokalnych gazet, że pomyliła ją z jakąś inną obecną na miejscu kobietą i napisała, że była pod wpływem środków odurzających.
– Tu nawet nie chodzi o mnie, ale o to, że napisano nieprawdę i że moja córka miała z tego powodu nieprzyjemności w szkole – mówi. Jest też rozczarowana tym, jak zachowali się świadkowie zdarzenia.
– Cały czas płaczę – mówi. – No bo jak można tak stać i filmować, gdy ktoś tonie?