wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

23°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 17:35

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Na Ołtaszynie obcy nie zginie

Zapuścić się w to wrocławskie małe zagłębie ogrodnictwa – to jak zrobić wycieczkę od czasów niemieckiej zacisznej wioski po dzisiejszą oazę spokoju, której ciszę mogą jedynie przerywać klątwy i narzekania na powroty do domów w korkach. Na tej drodze przez historię odległą i zupełnie bliską znajdziemy wszystko, co zdarzyło się we Wrocławiu sprzed wieków i zupełnie niedawno – dziejowe przeobrażenia. Osiedle było historyczną osadą z pradziejów, przyczółkiem wojennego odbijania terenów z niemieckich rąk przez Rosjan, współistnienia autochtonów z nowymi osadnikami, tworzenia nowej polskiej tożsamości i – już dziś – budowania nowej rzeczywistości.

 

Wiejska cisza i spokój? Nie. Tuż obok tętni życie, płynie rzeka aut, hałasują maszyny drogowe, a piesi walczą o przeżycie. Trwa wielka przebudowa ulicy Zwycięskiej

Warto przespacerować się po wrocławskim Ołtaszynie z kilku powodów. Są tu ślady przeszłości, teraźniejszości, a nawet przyszłości w odsłonach, które niosą w sobie wiele wymiarów. Ci, którzy urodzili się już tutaj, wzrastali w miłości do miejsca i mieli wielki apetyt na poznawanie historii swojej okolicy, chcą rekonstruować ten świat. Istniejący i już nieobecny. Do odwiedzenia Ołtaszyna zachęcił mnie fascynujący blog, jeden z ciekawszych wrocławskich osiedlowych blogów, prawdziwa skarbnica wiedzy o jednej z małych ojczyzn.

 

 

Fragment planu z 1939 r., obejmujący dzielnice Wojszyce i Ołtaszyn (szeroka linia kreskowana oznacza granicę miasta). Obie przyłączono do Wrocławia w 1951 r. (fot. fotopolska.eu)

Częścią miasta dzielnica ta stała się dopiero w 1951 r. Ale w historii zajęła swoje zacne miejsce znacznie wcześniej. Rejon położony pomiędzy Partynicami (w linii Agrestowej i Obrońców Poczty Gdańskiej), Wojszycami (ulice Gałczyńskiego i Grota-Roweckiego) od północy graniczący z Kobierzycami, a od południa z coraz bardziej lgnącą do miasta wsią Wysoka, zanim został Ołtaszynem, miał wiele imion. Był Oltaczinem, Oltaschinem Herzogshufen (przez krótki, w relacji jego istnienia, czas: w latach 1937-1945, tuż po wojnie Ołtarzynem.

A jeszcze wcześniej, w pierwszych znanych zapisach z 1204 r., z których dowiadujemy się, że książę Henryk Brodaty ofiarował klasztorowi Najświętszej Marii Panny na Piasku 10 grzywien ze swojej mennicy i zwalnia wsie klasztorne – i właśnie między nimi jest Oltanschino! – od podatku (podworowego). 22 lata później wieś trafia do dóbr dominikanów, przekazana (ciekawe, z jakich powodów!) przez opata z klasztoru Na Piasku. Do pochylenia się nad tą najstarszą historią zmobilizuje nas z pewnością chwila, gdy zdecydujemy się zwiedzić tutejszą świątynię z piękną przeszłością, konsekrowaną w 1450 r. Tymczasem skupmy się na tym, co dzieje się tu teraz.

Grzegorz Budzowski, od urodzenia ołtaszynianin, miłośnik miejsca i autor wymienionego powyżej bloga, w którym z chęcią wraca do czasów, w których grał tu w piłkę i zakradał się do ogrodów po jabłka, tak określa to, co stało się na jego oczach w tym otoczeniu:

– W latach 50.-60. Ołtaszyn był wiejski. Było sporo autochtonów i polskich rolników, organizowane były dożynki, odpusty. Było wiele gospodarstw rolnych, osiedle stanowiły pola uprawne i stare ogrody. Potem nastąpił czas boomu ogrodniczego, napływać zaczęli przedsiębiorcy zwani w ówczesnej Polsce nieco pogardliwie „badylarzami”, pojawiały się szklarnie z gerberami i uprawami warzywnymi nastawionymi na konkretne rośliny. Nieco później ci, którzy wyczuwali koniunkturę i rozumieli, że czas badylarzy mija, tworzyli hurtownie. Na początku z poniemieckiej infrastruktury pozostało sporo budynków, zmieniały funkcje, część ulegała czasowi i czekała je rozbiórka. Ale lata 70.-90. to czas intensywnego budownictwa indywidualnego – jednorodzinnych domków szeregowych na ulicach Unruga, Kutrzeby, Poczty Gdańskiej oraz budowa osiedla domków Poltegoru. Ale najwięcej domów wielomieszkaniowych, rezydencji, deweloperskich apartamentowców powstaje w ostatnim czasie między innymi dzięki nowym terenom po wojskach rosyjskich. Na naszych oczach tworzy się nowa społeczność, nie można jej dzielić na „nowych” i „starych”. Niestety, równocześnie wielu ludzi ucieka, popada w kłopoty ekonomiczne, zawirowania kredytowe lub znajduje się na życiowych zakrętach. Na samej ulicy Nenckiego jest pięć banerów informujących o domu na sprzedaż – opowiada Grzegorz Budzowski.

 Kuźnia biznesu

To takie miejsce, gdzie kiedyś przybijano koniom do kopyt podkowy, coś jakby opony, pozwalające na przemierzanie kolejnych dziesiątków kilometrów w sposób bezpieczny i bezkolizyjny. Kuźnia była tak potrzebna wówczas, jak dziś wulkanizacja. Nie do wiary, że rzemiosło poszło w odstawkę. Ale, jeśli ma się prędką krew w żyłach, udaje się zmieniać żyłkę do interesu w sposób równie bezpieczny, jak podróż z dobrze, fachowo podkutym koniem. Dlatego dzisiejszy ołtaszyński sklep „W kuźni” przy ulicy Strachowskiego jest centrum osiedlowego życia. Jak kiedyś, gdy dawna rodzina kowalów, obecnie handlowców, świadczyła potrzebną usługę na najwyższym poziomie, podkuwając siłę napędową pojazdów transportowych dowożących ołtaszyńskie warzywa na targi, węgiel, ludzi. Podkuwanie końskich nóg nie jest potrzebne w codziennym życiu osiedla – pobliski tor końskich wyścigów jest samowystarczalny pod tym względem – a zakupy każdy robić musi.

Właściciele tego budynku, kowalska rodzina Ciesielskich, postanowili kuć żelazo póki gorące i w dawnej kuźni założyli sklep. W ostatnich latach atakują ich ze wszystkich stron żabki i biedronki

To nie jest jedyne ołtaszyńskie miejsce, gdzie duch czasu poszedł z duchem czasu i otworzył nowy interes. Kilka kroków dalej, nadal przy ulicy Strachowskiego, która pospołu z równoległą ulicą Pszczelarską była pierwotnym założeniem wsi, czyli taką klasyczną ulicówką, w dawnej końskiej stajni powstał zakład wulkanizacyjny i myjnia samochodów. Na tym nie koniec: tuż niedaleko, pod numerem 12, gdzie przed wojną był większy sklep, zwany domem handlowym pod nazwiskiem prowadzącego go przedsiębiorcy Gutscha, po wojnie nadal będący takim lokalnym geesem, dziś mieści pizzerię Pepe, wysoko cenioną w gastronautycznych portalach za prawdziwie włoskie smaki. Być może tu warto będzie później zakończyć marszrutę, ale na razie do finału jeszcze daleko.

 

Pizzeria Pepe przy ul. Strachowskiego ma tak wielkomiejski blichtr, że wręcz trudno uwierzyć, że jej otoczenie – wiejskie domki, gospodarskie budynki i folwarczne zabudowania siedzą po uszy w kompleksach

Święta Maryja, święta Barbara, święta Katarzyna

Pora zajrzeć tam, gdzie funkcji i branży na szczęście nie zmieniono: do kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny przy ulicy Pszczelarskiej 10.

Wizja Matki Bożej, zabranej w niebiosa w skarpetkach, tak mocno elektryzowała wiernych, że oparła się zmianom historycznym na imponującej przestrzeni dziejowej! Drewniany kościółek w tym miejscu w XIII w. kazała ponoć postawić (i sfinansowała to) święta Jadwiga. Obecna gotycka budowla to dzieło budowniczych z 1450 r. Wtedy konsekrowano świątynię. W 1856 r. dokonała się budowlana rewolucja i kościół – niczym po plastycznej operacji – stał się, jak opisują to architekci – bryłą reprezentującą obcy naszym stronom wygląd pomorskiego pseudogotyku. Niechętnie będziemy drążyć specjalistyczne spory architektów, więc uznajmy, że kościół jest całkiem w porządku, i zajmijmy się raczej jego dziejami. Lub też zawartością, jeśli to możliwe. Tu bowiem odnajdziemy jedenastowieczną Matkę Boską z Dzieciątkiem oraz o cztery stówki młodsze postaci świętej Barbary i świętej Katarzyny.

Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny miał w 1945 r. najbardziej wystrzałową wieżę w Europie. Naziści broniący się przed sowieckimi wojskami zamontowali na szczycie świątyni działo przeciwlotnicze i karabiny maszynowe. Ten punkt niemieckiego oporu bronił się skutecznie przez kilka dni, ale efektem były poważne zniszczenia kościoła

Jednak trzeba odnotować to, że patronka kościoła, dziś wniebowziętością panująca niepodzielnie, w chwili konsekracji w XV w. nie była jedyna – wezwanie dzieliła z Bogiem Wszechmogącym i świętym Tomaszem z Canterbury.

Gdyby te mury mogły mówić, poznalibyśmy z pewnością mnóstwo fascynujących historii. Jak na przykład tę z wojny trzydziestoletniej, gdy ówczesny proboszcz uciekł wraz z cennymi mszalnymi precjozami lub szczegóły strasznej nocy z 11 na 12 lutego 1855 r., gdy kościół został w tajemniczy i szokujący sposób ograbiony ze wszystkich cennych zasobów. Lub poznalibyśmy szczegóły tamtych wiosennych dni z 1945 r., gdy kościół bronił się jak oszalały przed napierającą wschodnią dziczą. Na wieży Niemcy umieścili przeciwlotnicze działo i karabiny maszynowe. To dlatego przez kilka dni Rosjanie niszczyli ten obiekt sukcesywnie, zamieniając go w połowie w ruinę. Ale też, zauważyć należy, zapewne wielu z tych szturmujących kościół wyzwolicieli śpi snem wiecznym na pobliskim cmentarzu przy – nomen omen – Zwycięskiej.

Ale sam kościół przetrwał, podniósł się z ruin, ma dziś działające od 1991 r. elektroniczne kuranty. A nade wszystko cenne, zabytkowe, szlachetne i niestandardowe wyposażenie. Oprócz Matki Bożej i tych dwóch pokłóconych świętych (Barbara od górników, Katarzyna od kolejarzy, więc ta para kojarzyć się może trochę z węglem wysypanym na tory lub kradzionym na bocznicach!) w świątyni znajdziemy też figury sześciu apostołów (ocalone z dawnego gotyckiego ołtarza). Mamy tu również cenne figury świętej Agnieszki i Apolonii, niekwestionowanej patronki wrocławskiej prasy. Oraz płaskorzeźby przedstawiające Ostatnią Wieczerzę i Zaśnięcie Najświętszej Marii Panny.

Jak strączki groszku

Podczas przechadzki po Ołtaszynie nie można za żadne skarby zrezygnować z odwiedzenia niesamowitego miejsca, osiedla na Błoniu przy ulicy Strączkowej. Zaprojektował je w 1921 r. Ernst May, niemiecki architekt i modernistyczny urbanista. Po I wojnie światowej, do której wezwała świeżo upieczonego architekta ojczyzna, dając mu kartę powołania do wojska, znalazł się we Wrocławiu. Pracował tu jako kierownik techniczny Śląskiego Towarzystwa Ziemskiego i fascynowało go budownictwo wiejskie. Kiedy więc miasto ogłosiło w 1921 r. konkurs architektoniczny na nowy plan ogólny Wrocławia, zdołał się przebić ze swoją obsesją i zaproponował awangardową koncepcję rozbudowania miasta poprzez stworzenie nowych satelitarnych osiedli do 20 tys. mieszkańców. Najwyrazistszy i najtrwalszy ślad zostawił w naszym mieście właśnie w postaci osiedla Na Błoniu. Potem dzierżył urzędy we Frankfurcie nad Menem. Miał komunistyczny romans zawodowy w 1930 r. – zaprojektował wiele planów zabudowy miast przemysłowych Syberii (Magnitogorska, Leninska, Kuzniecka), a po tej przygodzie musiał uciekać przed nazistami do Kenii. Kupił tam ziemię i uprawiał kawę i zioła. W 1937 r. wrócił do architektury i otworzył biuro w Nairobi, ale za długo nie poszalał – w 1939 r. internowali go Brytyjczycy. Jednak przeżył wojnę i zdołał jeszcze cieszyć się sukcesami zawodowymi na taką skalę, że w 1995 r. jeden z frankfurckich placów nazwano jego imieniem.

Osiedle na Błoniu przy ul. Strączkowej to rozczulająca sadyba krasnali. Wszystko w malowniczej mikroskali: małe domki, małe budyneczki gospodarcze, mikrookienka i minidrzwiczki. Tak zaprojektowane zostało osiedle dla robotników rolnych – jest wszystko, czego trzeba, a że niewielkie?

Nie wiadomo, czy kiedykolwiek w powojennych latach odwiedził to jedno z wielu wymyślonych przez siebie osiedli. Zmarł w 1970 r., więc teoretycznie miał szansę próbować zobaczyć, co z jego dziełem zrobili komuniści. Mógł też chcieć zerknąć na dom, który zaprojektował dla siebie na wrocławskim Zalesiu, pod adresem Moniuszki 6 (stoi do dziś i wygląda przepięknie!). Dorobek Ernsta Maya pokazało w 2012 r. wrocławskie Muzeum Architektury.

Osiedle na Błoniu jeszcze długo po wojnie polska ludność nazywała, jak wspomina Grzegorz Budzowski, „kozim parkiem”. Dziś już jednak nie wiadomo, czy było tak dlatego, że w okolicy pasano kozy, czy napływowym tak kojarzyła się okolica wokół budyneczków ozdobionych zwierzęcymi emblematami. Zamiast numerów na 36 bliźniaczych domkach z pustaków zawisły malowane tabliczki ze zwierzętami autorstwa berlińskiej artystki Lotte Hartman. Do dziś nie zachował się ani jeden z nich, choć wielu wielbicieli Ołtaszyna dałoby się pokroić za taki artefakt z przeszłości.

Architekt swoim projektem nie odkrył Ameryki. Przyjrzał się jedynie uważnie angielskim przedmieściom ogrodowym. Podobne osiedlówki „trzaskał” w Zielonej Górze, na Syberii, w Afryce i we Frankfurcie. To, co nam zostawił najcenniejszego i za co chwalić go należy po wieki, to koncepcja funkcjonalnego i praktycznego ciągu kuchennego, żywa do dziś.

O cie Florek!

Po wizycie w zakątku „było-przetrwało” (bo Strączkowa się ogarnia, przerabia, pięknieje i indywidualizuje, przestając być jedynie zmultiplikowanym zbiorowiskiem domów), zajrzyjmy do świata zaginionego. Nawet na google'owych mapach odznacza się zielenią regularny kształt boiska przy ulicy Strachowskiego, opisanego jako sportowe tereny publiczne. To miejsce sportowych emocji Ołtaszyna, chyba nawet nadal.

Spojrzenie na zielone boisko piłkarskie przy ul. Strachowskiego. Wygląda zwyczajnie? Pomyśleć tak można jedynie w wówczas, gdy nie ma się pojęcia, jakie emocje kłębiły się na tym kawałku ziemi na przestrzeni lat. Sport ma moc!

Przed wojną działał tu przezacny klub sportu i prawdziwej rekreacji, istniała kręgielnia, a mieszkańcy mieli szansę na kibicowanie rozgrywkom i uprawianie sportów. Na szczęście w powojennych czasach te tradycje udało się kultywować. Na nieszczęście, za komuny pozamiatano wiele tych wartości.

Fakt, że w końcówce lat 40., potem w 50. i 60. walka o sport na Ołtaszynie trwała. I jak dziś: dzięki sponsorom. Najpierw donatorem wówczas był pobliski PGR Wysoka, potem kominiarska spółdzielnia Florian.

Jednak, choć emocje wokół tego miejsca zdecydowanie trwały, z czasem ze sportem miały coraz mniej związku, choć nadal sięgały najwyższych poziomów adrenaliny.

Straż miejska niejeden raz wzywana była do interwencji w stosunku do młodzieży, która na przestrzeniach dawnego boiska chciała bić rekordy szybkości wozów (rodzicielskich) oraz poziomów natężenia dźwięków (z użyciem emisji silników wyżej wspomnianych aut, gardeł oraz urządzeń odtwarzających muzykę). Skończyło się niejednym raportem w dokumentacji służb porządkowych. Ponieważ chodziło nadal o rzecz najistotniejszą, czyli o rekordy, młodzieży należy wybaczyć.

Chcemy parku!

Nie wiadomo, czy uda się ożywić sportowy ołtaszyński ruch ekstremalnych wysiłków. Ale można uznać, że sportem może być nawet przemierzanie zielonych ścieżek z kilkami do street walkingu. No więc pora na powrót w świat, który może zaistnieć.

Mieszkańcy Ołtaszyna mają wizję, że na części działek, które wiele osób, mimo upływu ponad 20 lat od wyprowadzki okupacyjnej, choć bratniej Armii Czerwonej (na finale: wojsk Federacji Rosyjskiej), pamięta jako teren sowieckiej jednostki wojskowej na ul. Zwycięskiej, powstanie wspaniały ołtaszyński park z prawdziwego zdarzenia, teren rekreacji i integracji mieszkańców.

Dyżurka, wartownia, ostra broń, zmiana warty... Duchy przeszłości jeszcze straszą w wielu ołtaszyńskich miejscach. Może kiedyś będą się chować w cienistych alejkach parku?

Ołtaszynianie z radością powitali upadek lokalnego muru z napisami „granica posta”, cieszyli się, że na tym terenie powstawać zaczęły nowe inicjatywy – szkoły, osiedla, budynki biznesu. Jednak ostatni fragment posowieckiego mienia chcieliby przekształcić w miejsce wypoczynku, a nie kolejne warowne blokowisko. I tu następuje konflikt interesów. Zarządzająca terenem Agencja Mienia Wojskowego nie może sobie pozwolić na oddanie działek bez kasy, chciałaby je sprzedać, a nikt nie ma takich zasobów finansowych, które mogą przebić sprytnych deweloperów. Ołtaszyn startował z tym wymarzonym parkiem w projektach budżetów obywatelskich, ale przepadł. Miasto chciałoby pomóc, ale oczekuje, że AMW nie będzie liczyło na krociowe zyski.

Rzut oka po drodze

Pora pożegnać się z Ołtaszynem – oczywiście pod warunkiem, że miejsce nie zrobiło na nas wrażenia aż tak wielkiego, że będzie się chciało tu wracać! W drodze powrotnej warto zapewne rzucić okiem na Tory Wyścigowe na Partynicach – w osiedlu graniczącym z Ołtaszynem, ale na tyle zdominowanym końskimi sprawami, że pewnie osobna wycieczka będzie absolutnie monotematyczna. Niezwykłym miejscem tuż obok jest też cmentarz żołnierzy radzieckich. Mieszane uczucia nie pozwolą nam z pewnością na osobną wyprawę w to miejsce, bowiem przy całym szacunku dla zmarłych, mogłaby to być jedynie taneczna impreza na grobach, choć cisza, zieleń i spokój tego miejsca oraz myśl o konwencjach genewskich, nakazujących im spać tu po kres wszystkiego, są dobrym źródłem refleksji.

Pouczającą wycieczkę po Ołtaszynie możemy zakończyć ostatnim stwierdzeniem. W sporach o nazwę tego miejsca pojawił się i taki językowy lapsus. Ołtaszyn nazywa się tak, bo komuś kiedyś (jak z Warsem i Sawą) wyrwało się z gardła „O! Das Schon!” – czyli: „jaka piękna kraina!”. To mi się podoba!

Tekst i fot.: Barbara Chabior

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl