wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

4°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 06:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. 75 lat powojennego Wrocławia
  4. Niewolnicy w Breslau, wolni we Wrocławiu
  5. Józef SEKUŁA - Wojnę spędziłem we Wrocławiu

„Niewolnicy w Breslau, wolni we Wrocławiu” to zbiór wspomnień Polaków, którzy żyli we Wrocławiu w latach 1940-45. Przez cały maj, w ramach obchodów jubileuszu 75-lecia powojennego Wrocławia, przedstawiamy Wam krótkie fragmenty tego wydawnictwa.

Reklama

W Metallhuttenwerk Dr Hofmann u. Co. przerabialiśmy różne metale kolorowe. Była to również rafineria, rozdzielaliśmy także metale jedne od drugich i oczyszczaliśmy jak najdokładniej. Po przygotowaniu stopów odlewaliśmy w różne formy pewną część cyny do lutowania, ale głównie szedł tak zwany przez niektórych Niemców „lagermetal”. Wiadomo, że kiedyś u Niemców wszystko musiało być zrobione na „erste”. Żaden stop nie mógł zawierać nawet najmniejszej cząstki jakiegoś obcego związku. Jeżeli do tego „lagermetalu” dostała się choćby mała cząstka aluminium, cynku, a już najgorzej srebra, to trzeba było to czyścić, a wtedy to, co miało być zrobione np. w 8 godzinach, trwało zwykle 24, a czasem ponad 30 godzin. Trzeba było też uważać, aby się to nie zdarzało często u jednego Niemca. Należało temu, to znów innemu, a czasem i sobie wrzucić jakąś domieszkę, a potem już musiało nastąpić oczyszczanie siarką, fosforem i innymi sposobami. Gdy to się zdarzało w różnych kotłach, to trudniej było jednego podejrzewać o sabotaż.

Używaliśmy także innych sposobów, niebezpiecznych, ale zwalniających tempo pracy. Wystarczyło kawałek rury ołowianej napełnić wodą i niepostrzeżenie wrzucić do kotła z roztopionym metalem. Po kilku sekundach następuje wybuch – wylanie metalu, poparzenie blisko się znajdujących, czasem pożar. Ja byłem przy tym dwukrotnie poparzony, ale musiałem się poświęcić, aby nie być posądzony, że to moja sprawka. Niemcy dawali się oszukiwać.

Już prawie w ostatnich drgawkach wrocławskiej hitlerowszczyzny trzymałem się z jedną rodziną polską, w której skład wchodziło 5 osób. Między nimi była matka tej rodziny, już staruszka, chora na serce, a nerwy jej były w takim stanie, że nawet mniej groźne wypadki doprowadzały ją do utraty przytomności. W tym czasie znów z moim starym znajomym Niemcem pojechałem wozem konnym po towar, jaki – tego nie wiedziałem. Towar ten mieliśmy zabrać z magazynu położonego gdzieś między placem Czerwonym a Odrą, nazwy ulicy już nie pamiętam, a może jej nawet nie znałem. W tych godzinach było na ogół spokojnie. Nieraz zabieraliśmy towar z różnych magazynów położonych już na linii frontu, chociaż tę linię trudno było ustalić. Były to często zmarznięte ziemniaki lub buraki albo cebula, ale tym razem trafiliśmy na różne środki farmaceutyczne. Przenosząc z magazynu paczki z lekarstwami, natrafiłem na jedną rozerwaną zawierającą lek o nazwie colalecitina. Nie wiem, czy był to medykament mało spotykany, ale jeszcze przed wojną ktoś mi powiedział, że środek ten jest bardzo dobry na wzmocnienie serca i uspokojenie nerwów. Pamiętając o tej starowinie, schowałem do kieszeni jedno pudełko tabletek. Tym razem miałem pecha. Znajdujący się w magazynie jakiś hauptmann zauważył kradzież. Zawołał mnie i pyta, co schowałem do kieszeni. Odpowiadam, że nic nie chowałem. Kazał mi więc opróżnić kieszenie. No, trudno, wypadło to pudełko. Uderzył mnie pięścią w kark i rozkazał wyjść na podwórze. Tłumaczyłem mu, że chciałem to wziąć dla mojej chorej matki, ale to nie pomogło. Kopniakiem zmusił mnie do zejścia na dół, a sam już w tym czasie wyjął z kabury pistolet. Jeszcze nie zdążyłem zejść ze schodów, kiedy Niemiec krzyknął: „Pod mur”. No, to już koniec, pomyślałem. Ledwie wyszedłem z budynku na podwórze, gdy nagle nadleciała grupa samolotów radzieckich. Pragnąłem, żeby mnie jakiś pocisk trafił, bo z broni pokładowej prażyli zdrowo. Obejrzałem się do tyłu – chciałem zobaczyć, co robi ów hauptmann, ale po nim nie pozostało ani śladu. Zniknął gdzieś tak nagle, jakby wpadł w mysią dziurę. Czekać nie było na co. W bramę i jak wiatr, oby jak najdalej od tego miejsca. I znów ocalałem. Ale takich przeżyć było jeszcze wiele, nim nadeszła upragniona wolność.

Reklama