wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

15°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 08:15

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. W 80 tygodni dookoła świata (The End)

Twierdziłem, że to taka moja filmowa osobista klamra polskiej powojennej kinematografii. Film Romana Polańskiego (gościu ma 81 lat) z 1962 roku był jego czarno-białym debiutem, pierwszym polskim filmem powojennym nominowanym do Oscara. „Nóż w wodzie” był kameralnym filmem, na który z powodu kosmopolityzmu nakrzyczał  I sekretarz KC PZPR – Władysław Gomułka. „Ida” (100 nagród na całym świecie), film Pawła Pawlikowskiego (gościu ma 42 lata) z 2014 roku, to kameralny, czarno-biały film, fabularny debiut tego reżysera w Polsce, zdobywca pierwszego dla Polski fabularnego Oscara. Na który to film – za niesłuszne z gruntu treści – nakrzyczał I sekretarz PiS Jarosław Kaczyński.  Oto, jakie historia zatoczyła zgrane koło.

Bardzo się cieszę z sukcesu „Idy”. A tegoroczne filmowe nagrody uradowały mnie także z powodu zdobycia czterech Oscarów (aż dziewięć nominacji) przez zdrowo kopniętą komedię Wesa Andersona „Grand Budapest Hotel”. A gdy dodam, że ten amerykańsko-niemiecko-angielski film był w większości kręcony w Zgoerlitz (tak nazywam Zgorzelec + Goerlitz), w nadgranicznym mieście, w którym się urodziłem, w którym doznałem tego wszystkiego, co jest mężczyźnie potrzebne w drodze do piekła – zrozumiecie szybsze bicie mojego serca. W recepcyjno-restauracyjnej sali, w której grali Adrien Brody, Willem Dafoe oraz Ralph Hennes – ja z Piotrkiem Serafinem, Zdziśkiem Kanią i braćmi Jerzykiem i Krzyśkiem Racami biłem europejskie rekordy w spożyciu (pod kiełbaski) jesiennego piwa Bock, browaru Landskron Brauerei.

To dobre wiadomości tego ostatniego tygodnia lutego 2015. Gorsza jest taka (przynajmniej dla mnie), że spotykamy się z Wami w tym miejscu po raz ostatni. Wywalają mnie z tej roboty. Oficjalny portal miasta Wrocławia zmienia charakter na wyłącznie informacyjny – więc taki oprószony siwizną, samotny literacko-felietonowy raróg nie jest już im potrzebny. Chociaż w pisaniu tekstów pozwalali mi zachować odrębność (na 80 felietonów przydeptywali palce zaledwie ze trzy, cztery razy), nigdy w redakcji portalu nie sugerowali tematów, polityków do obsmarowania, niecierpiących zwłoki miejskich spraw. No i należne honorarium otrzymywałem na czas – co dzisiaj, w dziennikarstwie, nie jest takie oczywiste. Biorę więc wytarty szynel, zbieram się do wyjścia. Dziękuję Pawłowi Czumie, że do wrocławskiego portalu mnie 80 tygodni temu zaprosił. Oraz Małgosi Wieliczko, wydawcy, że pochylała się nad moimi felietonami – wrzucając je każdego tygodnia do sieci.

Pierwsze honorarium za duży publicystyczny tekst zarobiłem równe 40 lat temu, w roku 1975. Pisałem już wprawdzie do miesięcznika „Jazz” o Woodym Guthrie, wielkim amerykańskim piosenkarzu folkowym, idolu subkultury hobo (pierwowzór hipsterstwa). Poetka Urszula Kozioł szykowała mi debiut w prestiżowym miesięczniku „Odra” (w którym – lata później – byłem stałym felietonistą). Ale pierwszy duży tekst napisałem do tygodnika kierowanego przez redaktora Wojciecha Wystupa – „Wiadomości”. Redaktor Wystup bał się trochę partii i partyjniaków – ale lubił w tygodniku teksty podszyte hajlajfem. Gdy więc przyniosłem mu artykuł „Eugenio Barba sztukuje Brechta” – obiecał się nad nim przychylnie pochylić. W tekście opisałem staż, jaki odbyłem u Jerzego Grotowskiego, dyrektora Teatru Laboratorium, który współprowadził wierny uczeń Grotowskiego – włoski teatrolog Eugenio Barba.

Zostawiłem więc tekst w redakcji i pojechałem do Nowej Soli, aby poprosić rodziców Basi, mojej narzeczonej (późniejszej żony) o jej rękę. Dwa dni później, w dzień ukazywania się tygodnika „Wiadomości”, przyjechaliśmy specjalnie do Głogowa (do tego miasta dochodził ten tygodnik), abym wreszcie zobaczył moje nazwisko w druku. Kupiliśmy „Wiadomości”, kilka razy przejrzałem cały numer od deski do deski.

Ani śladu Eugenio Barby, ani śladu Zdzisława Smektały. Redaktor Wystup ze mnie po prostu zadrwił. Wracaliśmy pociągiem do Nowej Soli. Ze złością rzuciłem gazetę na siedzenie obok. Podróżowaliśmy w milczeniu. Wstyd mi było przede wszystkim przed Basią. A ona nagle mówi – spójrz na pierwszą stronę „Wiadomości”. Patrzę – pysznił się tam wielki tytuł „Eugenio Barba sztukuje Brechta”. Zrobiło mi się gorąco. Debiut na pierwszej stronie. Czułem się prawie jak Roman Polański po filmowej nagrodzie FIPRESCI w Wenecji za „Nóż w wodzie” właśnie.

Takie było moje pierwsze honorarium. Dzisiejsze, z tytułem przerobionym od Julka Verne'a, za tekst: „W 80 tygodni dookoła świata” będzie (jak na razie) ostatnie.

Aby zatem szukać roboty (ciągle zaślepiony Oscarami za „Grand Budapest Hotel”) pewnie wyjadę do rodzinnego Zgorzelca. Tam, gdzie napisałem swoją pierwszą powieść, czyli „Chciwy żywot grajka”. „Powieść o dziejach kariery i upadku natchnionego gitarzysty Janisa Angelopoulosa – syna greckich emigrantów politycznych, dla których Polska stała się drugą, przybraną ojczyzną. W losach bohatera uwikłanego w oszukańcze tryby estradowej pseudokultury, człowieka obdarzonego niespożytą siłą witalną, lecz jakże słabą wolą, załamuje się, niczym w krzywym zwierciadle, społeczno-obyczajowy wizerunek polskich lat siedemdziesiątych” – tak napisał krytyk.

A więc byłem przez chwilę w Zgorzelcu – a właściwie w Goerlitz – szukałem jakiegoś zajęcia. Imałem się różnych prac Herkulesa (spójrzcie na załączone zdjęcia).

Często defektującym wehikułem rozwoziłem listy oraz przesyłki (ale z braku języka niemieckiego szło mi to bardzo słabo, bez napiwków). W Domu Starców przy ulicy Goethestrasse podmywałem pensjonariuszom to i owo – ale byli to kamienni ludzie zupełnie bez serca. Na zlecenie prawicowych niemieckich aktywistów w biały dzień obalałem nad Nysą Łużycką graniczne słupy – ale doprawdy płacili marnie.

Tyrałem w sterylnym mięsnym sklepie przy Berlinerstrasse – ale nie dawali do ręki euro, płacili bezsmakowymi wyrobami kończącymi termin ważności. Z wyciągniętą dłonią stałem w Goerlitz pod synagogą – ale się okazało, że za pieniądzu UE wyremontowano budynek – chociaż niezwykle trudno w tym mieście spotkać prawdziwego Żyda. Wreszcie zacząłem przeszukiwać zbiorniki na śmieci postawione wzdłuż zabytkowych murów starego miasta – ale przegonili mnie wnet chłopaki ze Zgorzelca. To od dawna był ich zarezerwowany łowiecki teren.

Na razie zatem dupa. Słucham godzinami bluesa (którego nigdy nie zdradzę i nie opuszczę – tak jak i greckich rembetik) i czekam na propozycje pracy. W końcu to Paweł Pawlikowski, reżyser „Idy”, powiedział, odbierając Oscara w Dolby Theater: „Jak się tu znalazłem? Nakręciłem czarno-biały film o potrzebie ciszy, wycofania się ze świata i kontemplacji. A jestem tu – w epicentrum hałasu i uwagi świata. Życie jest pełne niespodzianek”. Trzeba zatem wierzyć. Zanim przeczytamy się gdzieś znowu – dziękuję grubo ponad 400 facebookowcom za urodzinowe życzenia (64).

Życie naprawdę jest pełne niespodzianek. 

Zdzisław Smektała

Zdjęcia robione bez kaca – przez Krzysztofa Raca

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl