Markową gitarę elektryczną, prawie nowego mercedesa, zabytkowe gdańskie meble, ostrą broń, ordery czy… gadżety z sex-shopu – nie ma chyba rzeczy, której klienci nie zastawili lub nie próbowali oddać w zastaw w lombardach we Wrocławiu.
10 lat temu we wrocławskich lombardach ludzie głównie oddawali w zastaw złotą biżuterię, telefony komórkowe i sprzęt elektroniczny. Teraz w lombardach można spotkać niemal wszystko: od złotej biżuterii poprzez kompletne wyposażenie domu, garażu, a nierzadko same domy.
Cenny fagot i tir z naczepą
Najwięcej oczywiście jest w lombardach złota i telefonów. Są laptopy, tablety, nawigacja GPS, kamery, także przemysłowe, i aparaty fotograficzne. Czasem są dyktafony – towar pożądany zwłaszcza przez kobiety. – Podejrzewaja męża o zdradę i potrzebują dowodów – słyszę w jednym z lombardów. Niemal w każdym widać elektronarzędzia, niemało jest rowerów, zdarzają się skutery i samochody: o wartości od 10 do kilkudziesięciu tys. zł. W lombardzie przy ul. Łokietka widać sprzęt AGD i kosiarkę do trawy. W innym na klientów czeka włoski ekspres do kawy warty parę tys. zł.
W lombardzie Bankus przy ul. Ruskiej przyjmują w zastaw maszyny budowlane; koparki, ładowarki itp. – Mieliśmy nawet całego tira z naczepą – mówią pracownicy. Ludzie zastawiają też czasem nieruchomości. – Nie jest to częste, ale 3-4 razy w roku się zdarza – przyznaje pan Robert, szef Bankusa, który w tej branży pracuje od 15 lat.
Ludzie przynoszą też do lombardów antyki, głównie obrazy, meble, ikony, porcelanę, medale. W ten sposób można kupić np. nieodebrany komplet XIX-wiecznych gdańskich mebli. W lombardzie Bankus trafiają się też instrumenty muzyczne, najczęściej skrzypce, choć był też mały, zabytkowy fortepian Yamaha. Kiedyś ktoś przyniósł nawet rzadkiej klasy fagot. – W filharmonii wycenili go na 40 tys. zł. Ten, który mieli, był mniej cenny – opowiada pan Robert. Antyki pomagają wycenić zaprzyjaźnieni znawcy. Nie wszystko, co stare, jednak biorą w zastaw. Książki muszą sobie liczyć co najmniej 150-200 lat. Ordery i medale najchętniej przedwojenne polskie i niemieckie i najlepiej z książeczką. Uważać jednak coraz częściej trzeba na podróbki.
– Tych z czasów PRL-u nie bierzemy, nic niewarte – mówi pan Robert, oddając kobiecie w średnim wieku medal „Za Polskę i socjalizm”. – To po mamie – tłumaczy niedoszła klientka.
Hitlerowskie dokumenty, pejcze z sex-shopu
Jako ciekawostkę pan Robert pokazuje oryginalne niemieckie dokumenty zwolnienia polskiego lekarza z Wieliczki z obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Zostały oczywiście w lombardzie.
W tym biznesie już niewiele dziwi. – Jeden z klientów chciał zastawić u nas różne przedmioty z sex-shopu, m.in. wibratory i pejcze – wspominają ze śmiechem w Bankusie. Tego towaru nie wzięli. Z ciekawszych i cenniejszych perełek pamiętają brylant, który znajomy jubiler wycenił na 40 tys. zł. I broń myśliwską, którą chciał oddać starszy myśliwy. – Ale nie wolno nam takiej przyjmować. Tylko broń gazową, pneumatyczną czy pistolety na kulki – wyjaśnia pan Robert. Nie wszyscy o tym wiedzą.
– W nocy miałem kiedyś klienta cudzoziemca w turbanie. Był z tłumaczem i chciał kupić pistolet. Na ostrą amunicję. Gdy usłyszał, że to tylko pistolet gazowy, zrezygnował – opowiada kolega pana Roberta.
Na święta, komunię i bilet do domu
Klienci lombardów oddają do lombardów co cenniejsze przedmioty z różnych życiowych powodów. Choć nie wszyscy się zwierzają, bo lombard to nie salon fryzjerski, bar czy taksówka – pracownicy i właściciele wiedzą swoje, bo zdesperowani ludzie nie ukrywają swoich problemów. – Oj, ile my się nasłuchamy. 9 na 10 klientów żali się ze swoich kłopotów – podkreślają pracownicy lombardu Bankus. Coraz mniej osób (właściwie bardzo mała liczba) zastawia co cenniejsze przedmioty, aby mieć za co przeżyć do przysłowiowego pierwszego. Większość osób potrzebuje gotówki, bo się znalazło w trudnej sytuacji życiowej, muszą spłacić np. kredyt lub mają inne zobowiązania. – Mieliśmy starszą panią, która pilnie potrzebowała pieniędzy na lekarstwa. Ale to rzadkość. Trzy lata temu jeden pan zastawił auto KIA Sorrento, wartość giełdowa 54 tys. zł. Po to, aby pracownikom mieć z czego zapłacić. Czekał na jakiś duży przelew, który jednak nie przyszedł, i auta już nie wykupił – wspomina pan Robert.
Innym brakuje pieniędzy, aby urządzić święta, wyprawić dziecku komunię, pojechać gdzieś na wakacje. Są tacy, na ogół przyjezdni, którzy nie mają za co… wrócić do domu, bo np. wszystko przegrali lub zostali okradzeni. No i tacy, którzy pilnie potrzebują gotówki na zabawę. To ci, którzy przychodzą do lombardu w nocy, w czasie weekendu. – Wtedy mamy tu spory ruch. Ludzie potrafią ostatni pierścionek, ostatni zegarek oddać, aby mieć pieniądze na zabawę – podkreśla pan Artur, właściciel Bankusa.
Raz zdesperowany klient zastawił nawet złota koronkę z zęba, którą zdjął dosłownie na miejscu. Koronek złotych bywało zresztą więcej, ale zostały zwykle po bliskich.
Cygan swoje odbiera
Tylko 30 procent ludzi odbiera swoją własność z lombardu. – Najczęściej odbierają złote obrączki lub pierścionki, które są pamiątką rodzinną, i mają dla nich wartość sentymentalną – przyznają w kilku lombardach. Nieodebrane zastawy przechodzą na własność lombardu i są wystawiane na sprzedaż. Często klienci proszą o przedłużenie umowy zastawu, bo jeszcze nie mają pieniędzy na wykupienie. Ale lombard to nie instytucja charytatywna. – Nie jesteśmy potworami, ale nie będę Kowalskiemu czegoś trzymał miesiącami, bo to jest dla mnie strata – mówi pan Robert.
Klientami, którzy niemal zawsze wykupują zastaw są Romowie. – Bardzo dobrzy klienci. Na ogół oddają złotą biżuterię, ale na ogół przychodzą ją wykupić. Mówią, że Cygan nie może sobie pozwolić aby zostawić swoje złoto – przyznaje pan Robert z lombardu Bankus.
Eliza Głowicka