Magdalena Talik: Napisała mi Pani w esemesie słowa „Do widzenia, do jutra” – tytuł filmu ze Zbyszkiem Cybulskim. Chyba nieprzypadkowo?
Mariola Pryzwan: – Bardzo często używam tego sformułowania, kiedy się z kimś żegnam, czy osobiście, czy wysyłając e-mail albo pisząc esemes właśnie. Adresaci najczęściej wiedzą, że jestem zafascynowana Cybulskim, nieraz pamiętają film, którego tytuł wymieniam. Czasami też mówię: „cześć, starenia”. To również przejęłam od Zbyszka.
Zbyszek Cybulski w filmie „Do wiedzenia, do jutra” Janusza Morgensterna/fot. dzięki uprzejmości Marioli Pryzwan
Ciekawe, że zafascynowała się Pani aktorem, który nie był przecież gwiazdą Pani pokolenia, raczej pokolenia Pani rodziców.
– Rzeczywiście, Zbyszka Cybulskiego bardzo lubił mój ojciec, który nawet trochę przypominał go urodą w pewnym okresie swojego życia. Podobna sylwetka, ciemne okulary. Interesował się filmem i sporo wiedział o aktorze.
„Do widzenia, do jutra” to był Pani pierwszy film ze Zbyszkiem Cybulskim?
– Pomyślałam, że nie zacznę od „Popiołu i diamentu”, tej klasyki i roli życia, ale obejrzę inny film. Najpierw „Do widzenia, do jutra”, potem „Giuseppe w Warszawie” – i do dzisiejszego dnia to moje ulubione filmy Zbyszka.
Co Panią zafascynowało w Zbyszku?
– Po prostu spodobała mi się jego gra. Może gdybym obejrzała jako pierwsze „Salto” Konwickiego albo „Szyfry” Hasa nie zafascynowałabym się Zbyszkiem, ale on z „Do widzenia, do jutra” był dla mnie takim Małym Księciem. To była zresztą jedna z jego ulubionych książek. Wyczułam w Zbyszku niezwykłą szczerość, tajemniczość, dziecięcą naiwność i wrażliwość. Wiedziałam o nim tylko tyle, że był zdolnym aktorem, w którym kochały się kobiety w różnym wieku, zagrał w „Popiele i diamencie” i młodo zginął pod kołami pociągu.
Na przykład Marlena Dietrich. Numer telefonu Zbyszka był wpisany w jej prywatnym skorowidzu.
– Anegdotę o Marlenie i Zbyszku opowiedział mi do książki reżyser Jerzy Stefan Stawiński. Kiedy gwiazda przyjechała w 1966 roku do Polski, Zbyszek przyszedł ją odwiedzić. Znała jego filmy i zaproponowała, aby jej towarzyszył podczas tournée. Zgodził się, a kiedy przed koncertem pili razem szampana, wspomniała, że chciałaby zagrać z Cybulskim. Stawiński domyślał się, że nic z tego nie będzie, ale Zbyszek był uparty. Gdy jesienią 1966 wracał z planu filmu „Cała naprzód” Lenartowicza, zatrzymał się w Paryżu. Zadzwonił do Dietrich, pokojówka obiecała, że aktorka oddzwoni. Zbyszek nie wychodził z pokoju, bo co by się stało, gdyby gwiazda zadzwoniła, a jego by nie było. I tak czekał 10 dni. A Marlena, oczywiście, dawno o tej historii zapomniała.
Zbigniew Cybulski, zdjęcie legitymacyjne z 1966 roku/fot. dzięki uprzejmości Marioli Pryzwan
W Pani książce podobnych historii i anegdot jest więcej. Obecne wydanie jest wznowieniem, ale jak dwadzieścia lat temu wpadła Pani na pomysł napisania biografii Cybulskiego opowiedzianej przez jego znajomych?
– Nie myślałam o książce, ale moja ówczesna przyjaciółka, która przygotowywała tom poświęcony Kalinie Jędrusik, zapytała: „Czemu nie napiszesz o Cybulskim, skoro tak go lubisz?”. I tak się zaczęło. Prace trwały prawie rok, jak zresztą w przypadku większości moich książek.
Magdalena Talik: A jak Pani znalazła namiary na tak wiele różnych osób?
Mariola Pryzwan: Kiedyś były ogólnodostępne książki telefoniczne, więc poszłam na pocztę i po kolei, szukałam osób, które były na mojej liście. Tak trafiłam do żony Zbyszka, pani Elżbiety Chwalibóg-Cybulskiej, i od niej zaczęłam. A potem, jak to bywa, po nitce do kłębka – od każdej osoby dostawałam kontakt do kolejnej. Zazwyczaj najpierw pisałam list, wyjaśniałam sprawę i prosiłam o spotkanie. Czasem ludzie spisywali wspomnienie, ale częściej namawiałam ich na rozmowę, bo ciekawiej wypadała taka relacja.
Wszyscy Pani rozmówcy, mimo upływu lat, pozostają pod niesamowitym urokiem Zbyszka Cybulskiego.
– Nawet ci, którzy, jak reżyser Janusz Majewski, przyznawali, że nie przyjaźnili się ze Zbyszkiem i nie należą do grona jego wielbicieli. A dla młodziutkich wówczas aktorek debiutujących u jego boku, był idolem, spełnieniem marzeń. Pozostawały pod jego urokiem i do dziś są.
Zbyszek Cybulski i Joanna Jędryka podczas Festiwalu w San Sebastian/fot. dzięki uprzejmości Marioli Pryzwan
Może poza jedną, bo świadectwo żony – Elżbiety Chwalibóg-Cybulskiej jest gorzkie.
– Zbyszek, jak mówi pani Elżbieta, nie powinien był zakładać rodziny ani wiązać się z nikim na stałe. Dlatego za najszczęśliwszy w ich wspólnym życiu uważa pobyt na Wybrzeżu,gdy obydwoje nie byli jeszcze mężem i żoną, nie mieli obowiązków. Potem okazało się, że Zbyszek po prostu boi się normalnego, domowego życia – żony, dziecka, rozmów przy wspólnym obiedzie, kłopotów... Uciekał przed stabilizacją, przed domowym ogniskiem. Wciąż chciał być wolnym ptakiem.
Zbigniew Cybulski z żoną Elżbietą Chwalibóg-Cybulską/fot. dzięki uprzejmości Marioli Pryzwan
Ale Beata Tyszkiewicz wspominała, że odwiedził ją w środku nocy, bo chciał porozmawiać. Do innych też lubił wpadać z niezapowiedzianą wizytą.
– Bardzo. Przesiadywałw domach znajomych, mówił o sprawach, które go interesowały, wywiązywała się dyskusja, nieraz wychodził nad ranem, bo był typem gawędziarza. Ale tam był gościem, wiedział, że w każdej chwili może wyjść. A we własnym domu nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Jako jedna z nielicznych, namówiła Pani Elżbietę Chwalibóg-Cybulską na rozmowę. Pani Elżbieta nie udziela się publicznie, rzadko wypowiada na temat męża.
– To dla mnie szalenie ważne, że pani Elżbieta obdarzyła mnie przyjaźnią i zaufaniem od pierwszego naszego spotkania dwadzieścia lat temu. Była na wszystkich promocjach moich książek poświęconych jej mężowi, chociaż nie chodzi na inne. Nie przepada za takimi wydarzeniami. Stoi z boku i najczęściej milczy.
Czy Pani, jako wielbicielka Zbyszka, ma jakieś pamiątki z nim związane?
– Tak. Mam sporo kartek z zeszytów z okresu studiów, które zapisał zielonym atramentem, maszynopisy z jego odręcznymi poprawkami, brudnopis telegramu wysłanego do Francji, dwie płyty, które sam kupił – Kabaretu Starszych Panów oraz Jacques’a Brela. Ale szczególnie cenna jest dla mnie jego wizytówka.
Mariola Pryzwan (pierwsza po prawej) wraz z aktorką Ireną Laskowską (grała ze Zbyszkiem w „Salcie”) i reżyserem Stanisławem Lenartowiczem (Zbyszek zagrał w dwóch jego filmach) we Wrocławiu w 1997 roku/fot. archiwum prywatne
Fascynacja Zbyszkiem Cybulskim trwa u Pani ponad trzydzieści lat. Nie znudził się Pani jako „temat”?
– Ze wszystkimi bohaterami moich książek jest tak, że jeśli już zapadną głęboko w moje serce, to w nim zostają. Nie opuszczam ich. Mimo że widziałam na scenie i podziwiałam w filmach tych największych: Tadeusza Łomnickiego, Zbigniewa Zapasiewicza, Gustawa Holoubka i Janusza Gajosa, Zbyszek Cybulski wciąż jest moim ulubionym aktorem.
Cały czas używam określenia „Zbyszek”. Obraziłby się za to spoufalanie?
– Ależ skąd! Uśmiechnąłby się tym swoim rozbrajającym uśmiechem. To było naturalne, że w ten sposób zwracali się do niego i bliscy, i nieznajomi. Dla swego pokolenia pozostał Zbyszkiem, dla wielbicieli także – tych sprzed lat, i tych obecnych. Po prostu Zbyszek. Brat łata, przyjaciel. Starenia.
Mariola Pryzwan będzie podpisywała swoją książkę "Cześć, starenia!" w sobotę 6 grudnia i w niedzielę 7 grudnia w godz. 13.00-15.00 na stoisku Wydawnictwa Marginesy na Dworcu Wrołcaw Główny. Spotkanie z autorką w sobotę 6 grudnia o 16.00 w sali E przestrzeni targowej.