wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

28°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: poniżej normy

Dane z godz. 11:10

wroclaw.pl strona główna

WROCŁAW Uciekała przed policją po tym jak nie ustąpiła pieszemu

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Miasto chce, by Romowie opuścili koczowisko

Rumuńscy Romowie do sądu przyszli z małymi dziećmi na rękach. Na salę sądową weszli w towarzystwie dziennikarzy i działaczy stowarzyszenia Nomada. O godzinie 9.00 rozpoczął się proces, w którym gmina Wrocław domaga się od sądu nakazu opuszczenia przez 47 Romów (w tym 26 dzieci) dzikiego koczowiska przy ul. Kamieńskiego.

 - Ta sytuacja nie jest możliwa do utrzymania z trzech powodów: po pierwsze jest niezgodna z prawem, a my jesteśmy zmuszeni do przestrzegania obowiązującego prawa, po drugie koczownicy przebywają w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu, a po trzecie sytuacja trudno akceptowalna społecznie - mam tu na myśli choćby niezgodne z prawem zajmowanie i dewastowanie mienia, nachalne żebractwo czy nieposyłanie dzieci do szkół – mówi Arkadiusz Filipowski, rzecznik Urzędu Miejskiego Wrocławia.

Przed sądem Romów reprezentuje mecenas wynajęty przez Nomadę. Dziś sąd odrzucił jego wniosek, by pozwani przesłuchiwani byli z udziałem tłumacza języka romani (jęz. romski). Przed sądem Romowie odpowiadają za pośrednictwem tłumacza jęz. rumuńskiego. Każdy pozwany zostanie przez sąd przesłuchany.

Jako pierwsza na pytania odpowiadała Lamaica Danciu. 40-letnia kobieta mówiła, że w Polsce jest od 15 lat, a na koczowisku przy Kamieńskiego mieszka od trzech lat. Ma czworo dzieci. Mąż zbiera złom, ona żebrze na ulicach.

– Nie mamy innego miejsca, bo gdybyśmy mieli, to mieszkalibyśmy gdzie indziej – mówiła przed sądem Lamaica Danciu.

Jak pomóc Rumuńskim Romom i rozwiązać problem nielegalnego koczowiska przy Kamieńskiego we Wrocławiu rozmawiano w różnym gronie.

Organizowano spotkania z przedstawicielami polskiego rządu, urzędników wojewody, prezydenta miasta, policji i straży miejskiej. Efektów nie było. Urzędnicy mówią wprost – nie mamy jak im pomóc, bo ich pobyt nie jest zarejestrowany. W konsekwencji koczowisko jest nadal. Teraz, nawet jeżeli sąd wyda nakaz opuszczenia koczowiska, to problem pozostanie. Romowie mogą po prostu zmienić miejsce.

– Cała sprawa wymaga uregulowań systemowych na poziomie UE, bo sprawa nie dotyczy tylko Wrocławia i ustawodawstwa krajowego. Prawo do swobodnego przemieszczania się w ramach Unii to jedno z podstawach praw w Unii Europejskiej. W tym przypadku nie zachodzą przesłanki umożliwiające deportację. Oni są uciążliwi, ale nie popełniają ciężkich przestępstw. Poza tym nie ma deportacji grupowych – mówi Dariusz Tokarz, pełnomocnik wojewody dolnośląskiego ds. mniejszości narodowych i etnicznych.

Miasto chciało pomóc mieszkańcom koczowiska. Mówiło się o zakwaterowaniu i posłaniu dzieci do szkół. W pomoc byli zaangażowani przedstawiciele wrocławskich Romów, ale z tych planów nic nie wyszło.

– Sprawa ma wiele aspektów. Przede wszystkim Wrocław - jak i inne samorządy - nie ma żadnych uprawnień ani narzędzi do rozwiązywania tego typu problemów. W Polsce tymi kwestiami zajmują się urzędy państwowe, np. MSW, MSZ, Urząd ds. Cudzoziemców itp. I choć Wrocław stara się wesprzeć humanitarnie Romów z koczowiska, może to robić tylko w takim zakresie, na jaki pozwalają nam przepisy - tłumaczy rzecznik Urzędu Miejskiego Wrocławia i dodaje, że Rumuńscy Romowie korzystają z doraźnej pomocy zapewnionej przez miasto, czyli dostaw wody, toalet, kontenerów na odpady.

- Natomiast nie chcą korzystać ani ze wskazywanych form schronienia, ani z darmowego wyżywienia, ani z posyłania dzieci do szkół, choć przygotowane zostały dla nich szkoły z doświadczeniem, w których są asystenci romscy, a MOPS przygotował wyprawki szkolne. Co więcej, mimo wieloletniego nieraz przebywania w Polsce nie spełnili obowiązku i nie zarejestrowali swojego pobytu w kraju, choć powinni, to zrobić po trzech miesiącach, odbierając tym samym różnym instytucjom i sobie możliwości pomocy. Jesteśmy gotowi pomóc, ale możemy to zrobić tylko zgodnie z prawem i oczekujemy przestrzegania prawa – mówi Arkadiusz Filipowski.

Przy ul. Kamieńskiego, nieopodal szpitala wojewódzkiego, mężczyźni, kobiety i kilkuletnie dzieci koczują od blisko trzech lat w barakach, własnoręcznie wykonanych z desek i dykty. Najczęściej żyją z żebractwa na ulicach.

Kolejna rozprawa 10 stycznia.

jarek ratajczak

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama