wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

14°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 07:15

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. Miasto chce, by Romowie opuścili koczowisko

Rumuńscy Romowie do sądu przyszli z małymi dziećmi na rękach. Na salę sądową weszli w towarzystwie dziennikarzy i działaczy stowarzyszenia Nomada. O godzinie 9.00 rozpoczął się proces, w którym gmina Wrocław domaga się od sądu nakazu opuszczenia przez 47 Romów (w tym 26 dzieci) dzikiego koczowiska przy ul. Kamieńskiego.

 - Ta sytuacja nie jest możliwa do utrzymania z trzech powodów: po pierwsze jest niezgodna z prawem, a my jesteśmy zmuszeni do przestrzegania obowiązującego prawa, po drugie koczownicy przebywają w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu, a po trzecie sytuacja trudno akceptowalna społecznie - mam tu na myśli choćby niezgodne z prawem zajmowanie i dewastowanie mienia, nachalne żebractwo czy nieposyłanie dzieci do szkół – mówi Arkadiusz Filipowski, rzecznik Urzędu Miejskiego Wrocławia.

Przed sądem Romów reprezentuje mecenas wynajęty przez Nomadę. Dziś sąd odrzucił jego wniosek, by pozwani przesłuchiwani byli z udziałem tłumacza języka romani (jęz. romski). Przed sądem Romowie odpowiadają za pośrednictwem tłumacza jęz. rumuńskiego. Każdy pozwany zostanie przez sąd przesłuchany.

Jako pierwsza na pytania odpowiadała Lamaica Danciu. 40-letnia kobieta mówiła, że w Polsce jest od 15 lat, a na koczowisku przy Kamieńskiego mieszka od trzech lat. Ma czworo dzieci. Mąż zbiera złom, ona żebrze na ulicach.

– Nie mamy innego miejsca, bo gdybyśmy mieli, to mieszkalibyśmy gdzie indziej – mówiła przed sądem Lamaica Danciu.

Jak pomóc Rumuńskim Romom i rozwiązać problem nielegalnego koczowiska przy Kamieńskiego we Wrocławiu rozmawiano w różnym gronie.

Organizowano spotkania z przedstawicielami polskiego rządu, urzędników wojewody, prezydenta miasta, policji i straży miejskiej. Efektów nie było. Urzędnicy mówią wprost – nie mamy jak im pomóc, bo ich pobyt nie jest zarejestrowany. W konsekwencji koczowisko jest nadal. Teraz, nawet jeżeli sąd wyda nakaz opuszczenia koczowiska, to problem pozostanie. Romowie mogą po prostu zmienić miejsce.

– Cała sprawa wymaga uregulowań systemowych na poziomie UE, bo sprawa nie dotyczy tylko Wrocławia i ustawodawstwa krajowego. Prawo do swobodnego przemieszczania się w ramach Unii to jedno z podstawach praw w Unii Europejskiej. W tym przypadku nie zachodzą przesłanki umożliwiające deportację. Oni są uciążliwi, ale nie popełniają ciężkich przestępstw. Poza tym nie ma deportacji grupowych – mówi Dariusz Tokarz, pełnomocnik wojewody dolnośląskiego ds. mniejszości narodowych i etnicznych.

Miasto chciało pomóc mieszkańcom koczowiska. Mówiło się o zakwaterowaniu i posłaniu dzieci do szkół. W pomoc byli zaangażowani przedstawiciele wrocławskich Romów, ale z tych planów nic nie wyszło.

– Sprawa ma wiele aspektów. Przede wszystkim Wrocław - jak i inne samorządy - nie ma żadnych uprawnień ani narzędzi do rozwiązywania tego typu problemów. W Polsce tymi kwestiami zajmują się urzędy państwowe, np. MSW, MSZ, Urząd ds. Cudzoziemców itp. I choć Wrocław stara się wesprzeć humanitarnie Romów z koczowiska, może to robić tylko w takim zakresie, na jaki pozwalają nam przepisy - tłumaczy rzecznik Urzędu Miejskiego Wrocławia i dodaje, że Rumuńscy Romowie korzystają z doraźnej pomocy zapewnionej przez miasto, czyli dostaw wody, toalet, kontenerów na odpady.

- Natomiast nie chcą korzystać ani ze wskazywanych form schronienia, ani z darmowego wyżywienia, ani z posyłania dzieci do szkół, choć przygotowane zostały dla nich szkoły z doświadczeniem, w których są asystenci romscy, a MOPS przygotował wyprawki szkolne. Co więcej, mimo wieloletniego nieraz przebywania w Polsce nie spełnili obowiązku i nie zarejestrowali swojego pobytu w kraju, choć powinni, to zrobić po trzech miesiącach, odbierając tym samym różnym instytucjom i sobie możliwości pomocy. Jesteśmy gotowi pomóc, ale możemy to zrobić tylko zgodnie z prawem i oczekujemy przestrzegania prawa – mówi Arkadiusz Filipowski.

Przy ul. Kamieńskiego, nieopodal szpitala wojewódzkiego, mężczyźni, kobiety i kilkuletnie dzieci koczują od blisko trzech lat w barakach, własnoręcznie wykonanych z desek i dykty. Najczęściej żyją z żebractwa na ulicach.

Kolejna rozprawa 10 stycznia.

jarek ratajczak

Posłuchaj podcastu

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl