Piski zachwyconych fanek
Kto dziś chodzi na IRĘ? – można było pytać przed imprezą i to nie złośliwie, nie lekceważąco, ale z autentycznej ciekawości. Autorzy „Mojego domu” czasy swojej świetności mają już dawno za sobą, polski muzyczny mainstream przez te 25 lat od ich debiutu przeszedł poważną ewolucję, a estetyka, z którą kojarzy się zespół – niektórzy mówili na nich „Bon Jovi z Radomia – mocno się zestarzała. Koncert w Alibi udowodnił jednak, że nawet jeśli rzeczywiście IRA nie jest już taką komercyjną potęgą jak w latach 1991-1994, to wciąż ma coś do powiedzenia i zaśpiewania, gra nowocześniej niż kiedyś, ale nie traci swej indywidualności i przede wszystkim wciąż są ludzie, którzy chcą ją oglądać na żywo. Do Alibi przyszło ich naprawdę sporo. Kto to więc był? Ano wcale nie jacyś sentymentalni miłośnicy soft rocka w koszulkach Aerosmith i Cinderelli, ale fani w najróżniejszym wieku. A pod sceną królowały młode dziewczyny, które Artura Gadowskiego przywitały... piskami zachwytu. Kto by pomyślał...? A jednak! Ten facet wciąż to ma. Nic tylko zazdrościć.
Stare, nowe, najnowsze
IRA grała nieco ponad półtorej godziny i zaprezentowała fanom 17 kompozycji. Koncert zapowiadano co prawda hasłem „największe hity – elektrycznie” (zespół właśnie zaczyna trasę z repertuarem w wersji unplugged, chwilę temu wydał płytę pt. „Akustycznie”), ale w setliście wcale nie dominowały stare przeboje. Owszem, znalazły się w niej takie piosenki jak „Mój dom”, „Nadzieja”, „Bierz mnie”, „Wiara” czy „California”, ale równoważyły je kompozycje nowe („Mój Bóg”, „Dlaczego nic”, „Nie daj mi odejść”), najnowsze („Taki sam”, „Uciekaj”), a także te pochodzące z solowego dorobku wokalisty („Szczęśliwego Nowego Jorku”, „Ona jest ze snu”). Były też covery – zaśpiewany z luzem przez Piotra Koncę klasyk „Proud Mary” i wieńczący występ, znany choćby płyty „IRA Live” beatlesowski „Come Together”. Większość numerów razem z Gadowskim śpiewała publika, piosenka „Nie daj mi odejść” w takiej łączonej interpretacji wypadła naprawdę fajnie.I taki właśnie był cały ten występ. Fajny, na luzie, bez napinki i bez gwiazdorzenia. Supportujący IRĘ wrocławsko-ząbkowicki zespół The Colonists gwiazdorzy natomiast na potęgę. Są sobą ewidentnie zachwyceni, pozostaje więc życzyć im równie dobrego samopoczucia na następne lata i możliwie najrzadszych kontaktów z rzeczywistością.