Diamanda Galás wystąpiła w Imparcie z performansem muzycznym (to wciąż „work in progress”, premiera pełnego dzieła za rok) opartym na poemacie Georga Heyma pt. „Das Fieberspital” („Szpital malaryczny”). To mocny i zapadający w pamięć wiersz z 1910 roku, sugestywnie przedstawiający szpital pełen chorych na żółtą febrę, cierpiących niewyobrażalne katusze, zmuszanych do przyjęcia ostatniego sakramentu, spuentowany sceną zabójstwa księdza – rzecz idealnie skrojona pod zainteresowania artystki. To w pierwszej części, bo w drugiej, po półgodzinnej przerwie, Diamanda Galás wykonała takie utwory jak m.in. „Side Eye”, „Morphine”, A Ticking Crab” czy „The Left Hand Of The Father”, przedstawiła też jeszcze dwa wiersze Heyma – „Der Blinde” i „Die Dämonen der Stadt”.
Doświadczenie graniczne
Pierwsza i druga część tego performansu uzupełniały się wzajemnie i korespondowały ze sobą, ale pierwsza była bardziej statyczna; podczas drugiej Diamanda pozwoliła sobie na przykład na dziki taniec z uderzaniem pałeczkami w podest, na którym stała, częściej się ruszała, była bardziej ekspresyjna. Obie były jednak do siebie podobne pod względem ewokowanych emocji. Wiadomo przecież, że koncerty tej fenomenalnej twórczyni to nawet dla jej miłośników doświadczenia graniczne. Diamanda na scenie – bez skrupułów korzystająca z możliwości, jakie daje jej czterooktawowa skala głosu, śpiewająca, krzycząca, szepcząca, charcząca, jęcząca, wczoraj w dodatku najczęściej po niemiecku – sprawia wrażenie autentycznie opętanej i budzi niekłamaną grozę nawet u najbardziej odpornych na liryczny horror sprzężony z muzyczną awangardą. To nie jest wydarzenie, na które idzie się dla pustej przyjemności.
Nergal vs. Diamanda
Chętnych na zmierzenie się z nową propozycją Diamandy Galás nie było niestety zbyt wielu, mniej więcej połowa miejsc w dużej sali Impartu była pusta. Po skończonym występie artystka została nagrodzona rzęsistymi brawami, lecz publiczność nie sprawiała wrażenia zachwyconej, ale raczej zmęczonej intensywnością doznań. Co ciekawe, wśród przybyłych na koncert – oprócz alternatywnie zorientowanej śmietanki towarzyskiej Wrocławia – można było zobaczyć również Nergala, lidera Behemotha. I nie sposób było nie porównać twórczości i wizerunku scenicznego obojga tych artystów i... nie wybuchnąć śmiechem. Ech, człowiek tak bardzo potrzebuje śmiechu po koncercie Diamandy Galás, że rechocze już kompletnie z byle czego.
Zdjęcia Zbyszek Warzyński