Prezes firmy „HASCO-LEK” Stanisław Han od co najmniej ośmiu lat inwestuje we wrocławski sport. Finansował występy we Wrocławiu mistrza świata na żużlu Jasona Crumpa, a następnie Maraton Wrocław. Teraz, jako nowy współwłaściciel piłkarskiego Śląska, chce uczynić z niego klub, z którego będą dumni wszyscy mieszkańcy Dolnego Śląska.
Po raz pierwszy mocniej zaistniał Pan w sporcie, gdy w 2006 roku finansował Pan występy we wrocławskiej drużynie żużlowej Jasona Crumpa. Mówił Pan wówczas, że zrobił to za namową córki pasjonującej się żużlem. Czy Pan sam wcześniej interesował się sportem?
Stanisław Han: - Interesuję się sportem właściwie od dziecka. Zawsze interesowałem się żużlem – i ja, i moje dzieci, bardzo lubimy sporty motorowe. Szczególnie młodsza córka, której bardzo zależało, żeby wrocławska drużyna trochę stanęła na nogi. Obiecałem jej, że spróbujemy, może się uda, no i rzeczywiście się udało. Wrocławska drużyna zdobyła wicemistrzostwo, a gdyby nie nieobecność jednego z kluczowych zawodników, prawdopodobnie bylibyśmy mistrzami. Natomiast Jason Crump został indywidualnym mistrzem świata w 2006 i 2009 roku. Oboje z córką bardzo cieszyliśmy się z tych sukcesów. Byłem także zadowolony z tego, że kibice cieszyli się z występów najlepszego wówczas zawodnika - Crumpa.
Ale po trzech latach wycofał się Pan z żużla i przerzucił swoje zainteresowanie na Maraton Wrocław.
- Doszedłem do wniosku, że należałoby zmienić dyscyplinę sportu. Zdecydowałem się na sponsorowanie sportu masowego – Maratonu Wrocław, który nie był zbyt popularny w tamtym czasie. Gdy rozpoczynałem swoją czteroletnią przygodę ze sponsorowaniem maratonu, w biegu brało udział zaledwie około tysiąca zawodników. W ostatnim roku naszej współpracy do udziału w maratonie zapisało się ponad 5 000 osób, a dobiegło do mety około 4000! Nie wliczam tu tysięcy wrocławian, którzy uczestniczyli w Natur Kaps Mili Olimpijskiej - biegu na jedną milę, towarzyszącemu głównemu maratonowi. Zmobilizowaliśmy całe rodziny – ludzie przychodzili z malutkimi dziećmi w wózkach, z psami, poprzebierani. Nie chodziło tu o rywalizację, ale przede wszystkim o dobrą zabawę, aktywny wypoczynek.
Niewiele brakowało, aby zamiast kupna akcji Śląska finansował Pan pierwszoligowy zespół siatkówki męskiej KS Milicz.
- Byłem bardzo zadowolony ze współpracy przy maratonie, ale każda umowa kiedyś się kończy. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że może warto spróbować sił w kolejnej dyscyplinie. Myślałem o siatkówce. Prowadziłem nawet rozmowy z KS Milicz. Trochę z sentymentu, bo niedaleko Milicza mam również swoją firmę. Niestety władze tego miasta nie były zainteresowane współpracą przy budowaniu dobrej drużyny z tego terenu, a sam nie chciałem sponsorować pierwszoligowej drużyny. Zastanawiałem się też, czy nie pomóc Impelowi w rozwoju siatkówki kobiecej i właśnie wtedy okazało się, że jest szansa zainwestowania w Śląsk.
Czy od razu pomyślał Pan o zainwestowaniu w Śląsk razem z dwoma innymi akcjonariuszami?
- Przyznam, że wcześniej nie znałem pozostałych akcjonariuszy. Przy okazji różnych spotkań biznesowych poddawałem pod rozwagę pomysł, by właśnie dolnośląski biznes zainteresował się WKS-em. W tym czasie były to zupełnie niezobowiązujące rozmowy. Kiedy nagle okazało się, że są do kupienia trzy pakiety akcji Śląska, pomyślałem, że warto spróbować. Dzisiaj akcje Śląska nie mają tej wartości, co wcześniej, klub jest w dołku. Było to dla mnie kolejne duże wyzwanie, by podnieść zarówno wartość akcji, jak i wprowadzić klub na najwyższe miejsca w tabeli. Złożyłem ofertę, nie wiedząc wcześniej, kto oprócz mnie zadeklaruje zakup pakietu akcji. Dopiero po fakcie dowiedziałem się, jakie to firmy. Zacząłem szukać informacji na ich temat, poznałem nazwiska właścicieli. Spotkałem się z nimi dopiero sfinalizowaniu zakupu udziałów i było to nasze pierwsze spotkanie.
Zdaje Pan sobie sprawę, że przez kilka lat zarówno Pan jak i dwaj pozostali akcjonariusze, będziecie musieli dokładać do Śląska?
- Decydując się na zakup akcji, wiedziałem, że trzeba będzie zainwestować. Jako biznesmen, fan sportu i jednocześnie sponsor, mam już pewne doświadczenie w tej materii. Podobnie jak pozostali akcjonariusze, doszedłem do wniosku, że skoro przez wiele lat udało mi się sprawnie zarządzać firmą, doprowadzić ją do rozkwitu, to warto teraz zrobić coś dla miasta, dla regionu. Trzeba spróbować w inny niż nasz poprzednik sposób, stworzyć elitarny klub Dolnego Śląska. My, nowi akcjonariusze, myślimy w tej kwestii podobnie. Życie i czas pokaże, czy to się uda, ale wierzę, że jeżeli będzie wśród nas porozumienie i zgoda na dążenie do wspólnego celu, to go osiągniemy. Logiczne jest, że nie chcę tracić pieniędzy.
Ma Pan jakiś plan rozwoju piłkarskiego Śląska?
- W przypadku klubu należy działać długofalowo. Podobnie jak w każdej firmie nastawionej na rozwój – są plany, które należy zrealizować w krótkim czasie, ale są i takie, których realizację trzeba rozłożyć na lata. I tak samo jest w tym przypadku.
A w bliższej perspektywie czasowej, czyli do końca bieżącego sezonu?
- I mnie, i pozostałym akcjonariuszom zależy na tym, by Śląsk Wrocław znalazł się w czołowej ósemce tabeli. Darzymy zarząd klubu zaufaniem i wierzymy, że wszystkie zmiany, jakie robią i mają w swoich planach, zapewnią sukces drużynie. Choć dwa pierwsze mecze rundy wiosennej nie przyniosły Śląskowi zwycięstwa, liczę, że to się zmieni. Nowi zawodnicy, którzy pojawili się w drużynie, na pewno wzmocnią zespół i pomogą wygrywać spotkania.
Miasto Wrocław nie ukrywa, że chce w przyszłości wycofać się z finansowania klubu piłkarskiego, zostawiając sobie jedynie tzw. „złotą akcję”. Czy myślał Pan o samodzielnym finansowaniu Śląska?
- Dziś chcę współpracować z miastem, by nasze działanie dało efekt w zbudowania klubu, z którego wszyscy mieszkańcy Dolnego Śląska będą dumni. W grupie działa się lepiej, szczególnie jeśli obowiązują zasady partnerskie. Zdaję sobie sprawę, że żaden z nas, nowych akcjonariuszy, nie ma wyłączności na wiedzę. Dzięki temu, że wspólnie zainwestowaliśmy w przyszłość klubu, możemy wykorzystać swoje know-how, wymieniać się poglądami w kluczowych tematach, dzielić wątpliwościami, wspólnie budować i tworzyć. Przyznam, że sam zarządzam swoją firmą, ale oczekuję od pozostałych członków zarządu by rozmawiali ze mną na argumenty. I nie ukrywam, że potrafię wycofać się z przyjętej tezy, uznając logikę argumentów moich współpracowników.
Andrzej Lewandowski/mic