wroclaw.pl strona główna Wrocław Rozmawia - Partycypacja, konsultacje, rewitalizacja, NGO Wrocław Rozmawia - strona główna

Infolinia 71 777 7777

22°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 16:20

wroclaw.pl strona główna
  1. wroclaw.pl
  2. Wrocław Rozmawia
  3. We wrześniu rozpocznie się remont Fredrusia

- Fredruś, czyli autobus Jelcz 272 MEX przerobiony na wycieczkowy kabriolet, wpisany jest do rejestru zabytków. Pod koniec lipca tego roku otrzymaliśmy pozwolenie konserwatorskie, a tydzień później ogłosiliśmy otwarty konkurs ofert na pierwszy etap jego renowacji. Oferty składać można do końca sierpnia, remont zabytkowego autobusu powinien ruszyć jeszcze we wrześniu tego roku – mówi Michał Maliczkiewicz z Wydziału Partycypacji Społecznej, który koordynuje prace związane z zabytkowymi pojazdami należącymi do Gminy Wrocław.

Autobus trafił na wrocławskie ulice w 1974 roku. Pierwotnie był eksploatowany liniowo, następnie przebudowano go na turystyczny kabriolet. Swoje imię zawdzięcza hrabiemu Aleksandrowi Fredro, spod pomnika którego odjeżdżał kiedyś na wycieczki po Wrocławiu.

Fredruś użytkowany był przez Towarzystwo Miłośników Wrocławia jeszcze w XXI wieku. W 2009 roku uległ poważnej awarii, której przyczyn nie ustalono i został zaparkowany na placu manewrowym przy zajezdni tramwajowej na ul. Powstańców Śląskich. Przez kilka lat niszczał na świeżym powietrzu, gdzie duży wpływ na jego stan miały warunki atmosferyczne. W 2015 roku przewieziono go pod dach dawnej zajezdni Dąbie, rozpoczęły się także starania o jego remont ze środków WBO.

Transport Fredrusia do Zajezdni Dąbie w 2015 roku

- Obecnie autobus znajduje się już w zajezdni tramwajowej przy ulicy Legnickiej, gdzie trwa także remont tramwaju Maximum z 1901 roku. Dwa lata temu Wydział Partycypacji Społecznej przejął część hal na terenie byłej zajezdni Popowice od Zarządu Zasobu Komunalnego, by móc garażować zabytkowe pojazdy należące do Gminy oraz stowarzyszeń (Klub Sympatyków Transportu Miejskiego i Towarzystwo Miłośników Wrocławia) zajmujących się historią komunikacji miejskiej – mówi Michał Maliczkiewicz.

Pierwszy etap remontu Fredrusia obejmie demontaż podwozia i nadwozia, posadowienie nadwozia na tymczasowej ramie oraz remont właściwej ramy autobusu (piaskowanie, wymianę uszkodzonych elementów, zabezpieczenie antykorozyjne).

Słynny wrocławski autobus jest jednym z kilku ocalałych egzemplarzy Jelcza 272 MEX, w wersji bez dachu. Zapisał się w pamięci kilku pokoleń wrocławian. Nie każdy wie natomiast, że z Fredrusiem wiąże się także pewna ciekawa historia.

Akcja Fredruś

Był kwiecień 1986 roku. Klubem studenckim „Wagant” (nazwa pochodząca od nieistniejącego już domu studenckiego Wagant przy ulicy Krętej), organizującym m.in. spotkania z niezależnymi poetami, zaczęła interesować się bezpieka. Rektorowi Uniwersytetu Wrocławskiego Janowi Morzymasowi, wizytę złożyli funkcjonariusze SB. Naciskali, by „Wagant” zajął się czymś mniej politycznym.

dawny dom studencki Wagant

Dawny dom studencki "Wagant", źródło: ukosne.gis.um.wroc.pl

- Szefem klubu był od 1984 roku Piotr Pawelczyk z polonistyki. Piotr został wezwany na rozmowę do rektora i usłyszał, że powinniśmy zająć się czymś innym, na przykład turystyką. Niedługo potem uniwersytet wynajął autobus wycieczkowy „Fredruś” i zorganizowano studentom z „Waganta” wycieczkę po mieście – wspomina Artur Adamski, uczestnik wydarzeń sprzed lat.  

Wycieczka szybko okazała się budzącym sensację wśród mieszkańców Wrocławia happeningiem

- Większość uczestników przyszła przebrana w historyczne kostiumy, wypożyczone z teatrów. Było też kilka transparentów pisanych czcionką Solidarności, o niejednoznacznej treści: „Niech żyje Solidność” „Solidna nauka i praca” itp. Trzeba było się dobrze przyjrzeć żeby zorientować się, że to nie Solidarność. Miałem wtedy 22 lata. Wiedziałem, że "Fredruś" będzie tego dnia ruszał, że będzie nim jechało wielu znajomych, zamierzających w czasie jazdy śpiewać "Minister Urban ma rację - mamy w Polsce demokrację". Moi szefowie z konspiracji zalecali jednak, żebym unikał ryzyka zatrzymania przez milicję czy SB. (…) Jednak jak zobaczyłem tych moich rozbawionych przyjaciół na pokładzie "Fredrusia", do tego jeszcze wołających "Artur, chodż do nas!" to sam nie wiem kiedy, pękając ze śmiechu, moje nogi mnie na pokład tego autobusu zaniosły. I jakbym całkowicie zapomniał, że mam ze sobą świeżutkie "Biuletyny Dolnośląskie", wydawane przez najbardziej znienawidzoną przez SB Solidarność Walczącą... – opowiada Artur Adamski.

Obwieszony transparentami i rozśpiewany Fredruś ruszył ulicami miasta, przejeżdżając m.in. przed domami Władysława Frasyniuka i Józefa Piniora.

Zatrzymanie

- Byłem nawet zdumiony, że nikt nas nie zatrzymuje. Do czasu. Jechaliśmy przez Kazimierza Wielkiego skręcając w Mikołaja i w tej chwili usłyszałem syreny. Po chwili pojawiła się kawalkada milicji. Powitaliśmy ją radośnie, dziewczyny rzucały się milicjantom na szyje, wręczały im kwiaty.

W czasie zatrzymania na ul. św. Mikołaja zablokowaliśmy jeden pas ruchu i musiało to wyglądać dość niesamowicie. Bo w środku "Fredruś" z nami, trzymającymi transparenty, a z przodu i z tyłu po kilka samochodów milicji i jeszcze milicjanci na motocyklach, jakieś inne służbowe pojazdy. Mijał nas autobusik szkolny z dziećmi radzieckich wojskowych. One zaczęły do nas machać, my oczywiście zrobiliśmy dla nich wielką owację. A ich nauczycielka ryknęła wtedy na te dzieciaki, rzucając w naszym kierunku spojrzenia, które jeśli by mogły - wszystkich nas położyłyby wtedy trupem. Przeciskał się wtedy też obok nas autokar z turystami z RFN. Oni też zareagowali bardzo żywiołowo. Kto tam miał aparat - od razu robił nam zdjęcia. Inni machali do nas i widać było, że postrzegają nas jako jakichś straceńców, którzy rzucili się do samobójczego protestu przeciw reżimowi - wspomina Artur Adamski.

Fredruś w 2020 roku, przed remontem

Fredruś w 2020 roku, przed remontem. Fot. Andrzej Skobejko, UMW

- Zaczęto sprawdzać nasze dowody osobiste, ruszyliśmy kolumną w stronę ulicy Łąkowej. Postanowiłem nie dawać dowodu i uciec. Zaplanowałem sobie, że wyskoczę koło Dworca Świebodzkiego – mówi pan Artur.

Ale przy dworcu nie udało mu się wyskoczyć. Ubiegł go jeden z kolegów. – Natychmiast rzuciły się za nim dwa polonezy. Przerażająco to wyglądało. Wszyscy umilkli. Kiedy zamierzał przebiec przez ulicę, nagle zatrzymał się nieoznakowany samochód, wyskoczyło z niego kilku mężczyzn i załadowali Piotrka do auta. Wtedy zorientowałem się, że mamy do czynienia nie tylko z milicją, ale i z bezpieką. A ja nadal miałem przy sobie te biuletyny. Co robić? – Myślałem. Rozdarłem siedzenie przede mną i jakoś je tam wcisnąłem. Nie mam do dziś pojęcia czy je znaleźli – opowiada Artur Adamski.

Studenci zostali zawiezieni na ulicę Łąkową. Przesłuchiwano ich pojedynczo, przeprowadzano drobiazgowe rewizje. - Brali ludzi na przesłuchania, część wylądowała w celach. Poszarpali jednego chłopaka, który miał aparat fotograficzny i wyjął z niego oraz prześwietlił film. Funkcjonariusze niby nas zastraszali, niby żartowali. Kiedy przesłuchujący mnie człowiek zmienił nagle ton i wydarł się na mnie, odmówiłem dalszych zeznań i odprowadzili mnie na koniec sali. Siedział już tam przesłuchamy wcześniej Paweł Kocięba – mówi Artur Adamski.

Teatr na schodach budynku bezpieki

- Tam są takie schody, które wyglądają jak schody teatru. W pewnym momencie trzy osoby, wśród nich także Jarek Obremski (dziś wojewoda), zaczęły odgrywać scenę z „Szewców” Witkacego. Odgrywający swoje role podawali sobie, z rąk do rąk, książkę z tekstem a widzowie ryknęli śmiechem, kiedy padły słowa "A po rewolucji nie będzie już więzień, kajdanów ani krat". Esbecy zabrali wtedy dwóch "aktorów" a pozostający na "scenie" Jarek Obremski powiedział wtedy: "Chwileczkę! Aresztowanie miało być dopiero w trzecim akcie!" - wspomina Artur Adamski.

Był to prawdopodobnie pierwszy taki happening parateatralny, metoda protestu rozwinięta później i spopularyzowana przez Pomarańczową Alternatywę.

Dobrze, że tak to się skończyło

- Mniej więcej od północy zaczęli brać kolejne osoby i wypuszczać. Około drugiej w nocy pozwolili mi iść do domu. Pamiętam, że po drodze zadzwoniłem z budki telefonicznej do swojej ówczesnej dziewczyny, z którą miałem się spotkać, ale siłą rzeczy na spotkanie tego dnia nie dotarłem. Pierwsze co usłyszałem: „Artur, nic się nie martw, mamy dla ciebie adwokata.” W następnych dniach spotykałem Mirka Spychalskiego, Pawła Kasprzaka i dowiedziałem się, że w ciągu 48 godzin wszystkich powypuszczali. Byłem zdziwiony, że to się tak skończyło – dodaje Artur Adamski.

Fredruś w hali dawnej zajezdni tramwajowej Popowice przy ul. Legnickiej

Fredruś w hali dawnej zajezdni tramwajowej Popowice przy ul. Legnickiej, fot. Andrzej Skobejko, UMW

To była chyba pierwsza w Polsce opozycyjna akcja uliczna od wprowadzenia stanu wojennego, która zakończyła się bez represji

- Jak potem rozmawiałem z kilkoma uczestnikami tej akcji to z jednej strony wszyscy tak jakby dobrze się bawili, wygłupiali, śmiali się, ale w głębi duszy obawialiśmy się konsekwencji. To nie były jeszcze czasy Pomarańczowej Alternatywy, w których takie akcje uchodziły bezkarnie. Represyjne paragrafy dość radykalnie i niespodziewanie złagodzono dopiero jesienią 1986. A jeszcze w kwietniu coś takiego oznaczało udział w nielegalnym zgromadzeniu i mogło być ukarane dość surowo. Przeważnie wlepiano za to trzy miesiące więzienia. Jeśli udowodniliby kolportaż gazetek czy antypaństwowe transparenty, mogło być znacznie gorzej. To była chyba pierwsza w Polsce opozycyjna akcja uliczna od wprowadzenia stanu wojennego, która zakończyła się bez represji- ocenia Artur Adamski.

Kierowca Fredrusia stracił wtedy pracę

- Jeśli chodzi konkretnie o autobus "Fredruś" to wspaniała była postawa kierowcy. Był to starszy pan, pamiętam nawet, że nazywał się Rybka. Chyba był już emerytowanym kierowcą MPK. Zupełnie nie przeszkadzało mu to, co w jego autobusie wyprawialiśmy, przyjmował to ze świętym, akceptującym spokojem. W czasie przesłuchań na SB upierał się, że w dowodzie osobistym źle ma wpisane miejsce urodzenia. Na pytania protokołujących esbeków odpowiadał, że nie urodził się w żadnym ZSRR, jak to było w jego dowodzie, ale we Lwowie, w Polsce. Niestety, po tej hecy z nami został z tej pracy (zapewne stanowiącej sposób dorabiania do emerytury) zwolniony - wspomina Artur Adamski.

Dowiedz się więcej o bohaterze tej historii: Artur Adamski - moja droga do wolności

Galeria

Kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama