wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

23°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 16:35

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Piotr Beczała – wywiad ze słynnym tenorem

Do Wrocławia powraca po blisko 25 latach od czasu, gdy, jeszcze jako student, śpiewał na koncercie w ramach festiwalu Wratislavia Cantans. Teraz jest pierwszym tenorem nowojorskiej Metropolitan Opera, nazywanej często pierwszą sceną operową świata, a podczas sobotniego koncertu w Operze Wrocławskiej zaśpiewał dla fanów z całej Polski i Europy, którzy wykupili wszystkie bilety.

Reklama

Magdalena Talik: Pana koncert jest częścią trasy koncertowej promującej płytę „Mein ganzes Herz” z repertuarem Richarda Taubera. Skąd wzięła się inspiracja postacią znanego tenora urodzonego, nomen omen, w Linzu, gdzie przez kilka lat śpiewał Pan w teatrze operowym?

Piotr Beczała: – Zawsze byłem w jakiś sposób związany z operetką, nawet jako student, ku niechęci niektórych profesorów, wplątywałem w programy egzaminów arie operetkowe czy pieśni neapolitańskie, słowem tzw. lżejszy repertuar. Do pomysłu powróciłem, gdy rozmawialiśmy z dyrekcją firmy fonograficznej Deutsche Grammophon, i zostało to bardzo dobrze odebrane, a w ciągu 20 minut mieliśmy gotowy cały program na płytę. A dlaczego Richard Tauber? Bo jest ojcem chrzestnym całej operetki. Dla niego pisali Franz Lehár, Emmerich Kálmán, Robert Stolz. Oczywiście, w Polsce spotykam się z zapytaniami, dlaczego nie wybrałem Jana Kiepury. Po prostu dlatego, że nie był protoplastą konkretnego gatunku muzycznego – operetki, ale już kontynuatorem, jak Fritz Wunderlich, Nicolai Gedda i wielu innych słynnych kolegów z przeszłości. Poprzez hołd Richardowi Tauberowi oddałem de facto hołd im wszystkim, również Kiepurze.

Jan Kiepura śpiewał dla wrocławian z balkonu hotelu Monopol w 1958 roku. Wspomniałam o tym, bo wiem, że jest dla Pana szczególnym artystą.

Piotr Beczała: – Nieprawdopodobną wprost osobowością, z głosem, talentem i  zmysłem marketingowym. Na nieszczęście dla opery wybrał jednak Broadway i udział w filmach. Na szczęście dla publiczności, bo dzięki temu powstało kilka pięknych obrazów. W swoim czasie był w pierwszej dziesiątce tenorów w Metropolitan Opera, ale nie traktowano go do końca poważnie, przez ciągotki do lżejszego repertuaru. Zaśpiewał wprawdzie kilkanaście ról, ale żeby zaistnieć w świecie operowym, musiałby występować pięć, dziesięć lat dłużej. Dokonał wyboru i chyba go nie żałował. We Włoszech określany jest mianem „tenora filmowego” i stawiany w jednym rzędzie z Mario Lanzą, który przecież nigdy nie kreował żadnej partii na operowej scenie. Szkoda, bo to wielki afront dla Jana Kiepury.

Richard Tauber miał w tym względzie więcej szczęścia. Jak się Panu śpiewało w duecie z tym słynnym tenorem? Na płycie wykonuje Pan arię „Du bist die Welt für mich” wspólnie z nim, choć głos Taubera zarejestrowano w połowie lat 30.

Piotr Beczała: – Bardzo lubię nagrania archiwalne, znam wiele nagrań Taubera, jeżeli nie wszystkie. Ktoś z realizatorów zażartował sobie na temat teledysku Natalie Cole, która zaśpiewała z nieżyjącym ojcem Nat King Cole’em. Nawet nie wiedziałem, że to możliwe, ale dyrektor Deutsche Grammophon potwierdził i wkrótce wybieraliśmy arię, która byłaby dobrym przykładem. Aria skomponowana przez Taubera była najlepszym przykładem. Rzecz okazała się trudna w realizacji, ponieważ musieliśmy się oprzeć na nagraniu z 1934 roku i dopasować całą interpretację, wszystkie rubata, wszystkie tempa do istniejącej rejestracji Taubera. To było bardzo inspirujące.

Planuje Pan już następne albumy?

Piotr Beczała: – Kolejna płyta będzie poświęcona językowi francuskiemu, choć nie do końca muzyce francuskiej. Znajdą się na niej arie śpiewane po francusku, głównie kompozytorów z tego kraju, ale również Verdiego czy Donizettiego, którzy pisali wiele arii i oper w tym języku.

Melomani kojarzą Pana zwłaszcza z przepięknych partii w operach słowiańskich. Czy prawdą jest, że Polakom łatwiej je śpiewać, bo mamy duszę słowiańską?

Piotr Beczała: – Coś w tym jest. To kwestia traktowania języka albo pewna, nawet instynktowna, umiejętność odpowiedniego frazowania, wewnętrzne poczucie, w którym momencie atakować dźwięk potrzebny w danej chwili.  Tak jak Niemcom jest łatwiej w muzyce niemieckiej, tak nam w muzyce słowiańskiej, bo w wielu momentach odzywa się jakaś część duszy. Ale spotykałem się także z dobrymi interpretacjami muzyki słowiańskiej przez śpiewaków z innych kręgów kulturowych.

Amerykanka Renée Fleming w czeskiej „Rusałce” Dworzaka jest tu dobrym przykładem.

Piotr Beczała: – Albo Włoszka Mirella Freni, która była fantastyczną Tatianą w „Eugeniuszu Onieginie” Czajkowskiego. Nie ma reguł, ale nam jest troszeczkę łatwiej.

Skoro jesteśmy przy wielkich śpiewakach, wykonywali wiele swoich ról nawet w dojrzałym wieku. Włoski bas Ferrucio Furlanetto jest po 60., a wciąż odkrywa nowe role. Jak mądrze sterować karierą, by zachować higienę głosu?

Piotr Beczała: – Wszystko jest związane z psychiką, temperamentem. Jeśli tenor liryczny ma łagodny charakter jest wspaniale, ale jeśli dramatyczny to jest nieszczęście, bo zawsze będzie go ciągnęło w kierunku takich ról. Tenorom jest trudniej, bo bas koło czterdziestki dopiero zaczyna brzmieć dojrzale i może śpiewać zdecydowanie dłużej. Tenor musi potrafić „wstrzelić się” w pewien złoty okres. Tak się szczęśliwie złożyło, że ja mogę sobie teraz pozwolić na pewne rozluźnienie. Kontroluję to, co robię, wykonuję repertuar, który potrafię i który umożliwia mi zachowanie dystansu. Nie muszę się stresować z powodu tego, że wziąłem rolę na wyrost.

Ważne są też umiejętności aktorskie. W jednym z wywiadów wspominał Pan, że w Polsce odebrał bardzo dobre wykształcenie dramatyczne. Co miał Pan na myśli?

Piotr Beczała: – Ogólny poziom naszego kształcenia w Polsce, zwłaszcza w porównaniu z wykształceniem, na przykład, Amerykanów. Nie mają ruchu scenicznego, historii muzyki, szermierki, czy baletu. Może my także nie błyszczymy w wymienionych dziedzinach, ale przynajmniej się z nimi trochę  zapoznaliśmy, co bardzo pomaga. Na scenie nie muszę myśleć, na które kolano mam przyklęknąć, zawsze robię to instynktownie. Ale to też kwestia rozwoju, bo nie zawsze tak było. Mimo to, faktycznie, w polskich szkołach, jeżeli się  traktuje sprawy poważnie, można się sporo nauczyć, podpatrzyć bardzo wiele elementów, które później są istotne w pracy scenicznej.

Wielu dziennikarzy i krytyków wspomina o żarliwości, z jaką wykonuje Pan swoje partie, ale i o tym, że roztacza Pan czar, a więc rzecz bardzo trudną do uchwycenia i nauczenia się. Cechuje Pana wielka elegancja w gestach, postawie.

Piotr Beczała: – To jest tak zwana aktorska kindersztuba. Po części związana z moim osobistym podejściem do kontaktu z ludźmi, po części wyuczona. Po prostu bohater powinien na scenie zachować się w ten czy inny sposób. Inaczej zagram Rudolfa w „Cyganerii” Pucciniego, który chodzi z rękami w kieszeniach, a inaczej króla Gustawa w „Balu maskowym” Verdiego. To też kwestia indywidualnej wizji danej roli, tego, co jest w niej istotne, a co mniej ważne. Staram się obserwować ludzi dla moich  potrzeb scenicznych. Przed premierą mojego pierwszego „Fausta” w Covent Garden w Londynie w 2004 roku spędzałem godziny w St. James’s Park przyglądając się starszym panom, tzw. angielskim dżentelmenom spacerującym o laseczce. Analizowałem, jak wstają, chodzą, odwracają się, kłaniają. Obserwowanie ruchowych sekwencji, które można potem przełożyć na rolę aktorską, jest nierozerwalną częścią mojego zawodu.

To nie było zwykłe podpatrywanie, ale prawie stosowanie metody Stanisławskiego.

Piotr Beczała: – W tym kierunku wszystko zmierza. Oczywiście, starałem się w różnych inscenizacjach to opracowywać. W „Fauście” reżyserowanym przez Franka Corsaro w Civic Opera w Chicago naśladowałem jego samego, ponad osiemdziesięcioletniego, żwawo poruszającego się człowieka. Podczas próby usłyszałem, że nie mogę się tak zachowywać, bo Faust jest przecież stary. Odparłem: „Popatrz na siebie”. Zamilkł na chwilę, potem zaklął i przyznał mi rację. Niech pani przyjrzy się, z jaką elegancją Anna Netrebko porusza się na scenie. Wiele innych, także znakomitych śpiewaczek nie może doścignąć tego ideału.

Może dlatego, że tu potrzebna jest nie tylko wrażliwość, ale i wyobraźnia, odrobina fantazji.

Piotr Beczała: – Jak najbardziej. Jeden śpiewak zadaje sobie trud i pytania, jak rozwiązać pewne kwestie, drugi tego nie robi. Uznaje, że wystarczy wyjść na scenę i zaśpiewać. A diabeł tkwi przecież w szczegółach.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl