Ma jednak świadomość, że praca w klubach, zwłaszcza na obecnych zasadach komercyjnych, mocno eksploatuje właścicieli i często wyczerpują się siły witalne ludzi, którzy prowadzą lokal. Paweł Piotrowicz ubolewa jedynie, że koncerty w tamtych miejscach miały klimat i atmosferę, której dziś nie można odtworzyć.
– W obecnych miejscach niezbyt dobrze się czuję. Może dlatego, że jestem zwolennikem tzw. syfiksu, czyli klimatu bardziej swojskiego, w którym nie wszystko musi być super – śmieje się. – Wolę napić się po prostu piwa i być niekoniecznie tam, gdzie serwuje się 15 rodzajów kawy i piwa craftowego, a ktoś cały czas mi nadskakuje. To nawet krępujące, wolę prostsze rzeczy, ale mam świadomość, że powrotu do tamtych czasów nie ma – przyznaje.
Zarażony wirusem alternatywnej sceny muzycznej
Tamte czasy, czyli lata 90., o których pisze w swojej książce „Wrocławska niezależna scena muzyczna 1990-2000” i wcześniejsze (które znalazły się w poprzedniej publikacji „Wrocławska niezależna scena muzyczna 1979-1989) zna z autopsji. Wtedy zaczął namiętnie chodzić na koncerty, a wirusem alternatywnej sceny zarazili go starsi koledzy.
– Podsuwali mi kasety, zachęcali, abym poszedł na koncert do Kormoranów do Kalambura, bo nagrywali płytę Live, albo do Gumowej Róży na koncert Kamana. Nie przypuszczał wtedy, że członkowie zespołów zostaną po latach jego rozmówcami.
Do nowej książki wybrał m.in. Kormorany (muzyka teatralna, improwizowana), Tumbao (reggae), Funny Hipos (rock), Hurt (poprockowy), Robotobibok (postjazzowe klimaty). Kluczowe było, aby zespół mógł się poszczycić długowiecznością. – Hurt świętuje teraz 30-lecie, Kormorany chyba 40-lecie, więc, jak widać, bycie przedstawicielem sceny niezależnej nieźle konserwuje – żartuje Paweł Piotrowicz.
Ale na jego selekcję wpływ miał też fonograficzny dorobek danej grupy, na ile była wpływowa, czy miała dużą publiczność. Liczył się styl muzyczny, ale i kontrola nad różnymi aspektami artystycznymi, m.in. oprawą graficzną, wizerunkiem (słynął z niego Robotobibok). Do książki wybrał też 136 zdjęć, niektóre fani zespołów obejrzą po raz pierwszy!
Poeta, dziennikarz, kurator, stypendysta prezydenta Wrocławia
Przygodę ze sceną niezależną zaczynał jako nastolatek, choć potem zajmowała go też mocno literatura. Zaczął dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, ale przerwał je po trzech latach. Studia skończy dopiero w przyszłym roku.
Jest na równi dziennikarzem i poetą. W 2002 ukazał się zbiór „Pierwszy plan” (nagrodzony w konkursie im. Jacka Bieriezina), a rok później tom „Pierwszy plan”. Przez lata Paweł Piotrowicz był też związany z pismem „Rita Baum”.
W tamtym okresie, przekonał się, że brak mu płyt live wrocławskich zespołów i wpadł na pomysł, że nagra ich koncerty, a płyta będzie dodatkiem do „Rity Baum”. Jednocześnie we wrocławskim kwartalniku publikował w odcinkach rozmowy z właścicielami klubów, zespołami.
W 2013 roku postanowił, że z materiałów chce zrobić książkę. Udało mu się zdobyć stypendium ministerialne i nakładem Stowarzyszenia Rita Baum, którego był prezesem, ukazała się pierwsza część niezależnej kroniki muzycznej Wrocławia z lat 1979-1989, za którą nominowano go m.in. do Wrocławskiej Nagrody Muzycznej w kategorii muzyka rozrywkowa.
O muzycznej historii Wrocławia opowiadał też, w charakterze kuratora, na wystawach „Dzikie pola. Historia awangardowego Wrocławia” w Galerii Zachęta (2015), a potem „Czarna wiosna. Wokół wrocławskiej niezależnej sceny muzycznej lat 80.” w Muzeum Współczesnym Wrocław (2017).
Przemodelował swoje życie, kiedy urodziło mu się dziecko. Na co dzień pracuje w Narodowym Forum Muzyki, w 2020 roku założył fundację Wrocławska Niezależna Scena Muzyczna i wrócił do pomysłu kontynuowania kroniki muzycznej sceny niezależnej. Drugi, zielony tom, ukazał się jesienią tego roku.
– Pomysł miałem od razu po ukazaniu się pierwszej części, ale czekałem na lokalny program stypendialny – przyznaje. Projekt się spodobał i Pawłowi Piotrowiczowi przyznano stypendium prezydenta Wrocławia.
Alternatywne Centrum Kultury w Pałacyku? W marzeniach
Czy będzie kolejna kronika niezależnej sceny muzycznej od 2000 roku do 2010 albo 2020? – Nie wiem, czy to miałoby sens – zastanawia się. – Zwłaszcza że zespoły z tego okresu – Skalpel, Miloopa, Oshibarak – nie kojarzą się już ze sceną niezależną, są już z innej bajki – przekonuje Paweł Piotrowicz.
Nową książkę wolałby poświęcić raczej jednemu z wrocławskich zespołów, może miejscom, klubom. Z nostalgią spogląda na Pałacyk i, gdyby pojawiła się taka możliwość, byłby gotów zawalczyć o to, by przywrócić ACK (niegdyś mieściło się tu Akademickie Centrum Kultury), ale skrót oznaczałby teraz Alternatywne Centrum Kultury Pałacyk.