Za to na pierwszy ogień koncertowej części imprezy poszli artyści związani z Wrocławiem: grupa Naaman i Mesajah. Ten drugi może się pochwalić zresztą niezłym rekordem. Występował podczas każdej edycji One Love. Jak mówił po koncercie, dobrze jest grać na swoim boisku. Tym bardziej że ostatnio – jak przyznał – rzadko pojawia się okazja, by mógł dać show we Wrocławiu.
Występ włoskiej grupy Mellow Mood z bliźniakami Garzia na czele pokazał, że mają już oni w Polsce całkiem liczne grono słuchaczy (na Facebooku powstał nawet profil łączący fanów zespołu). – Na całym świecie najlepsza publiczność jest właśnie w Polsce – bardzo serio przekonywał mnie po koncercie jeden z wokalistów. To, że włoscy muzycy dobrze się tu czują, było widać – artyści po swoim występie zostali na festiwalu, podpisywali płyty, a ludzie opiekujący się nimi chodzili nawet w bluzach z napisem „Mellow Mood polish crew”.
Następny w kolejności na głównej scenie Patrice – choć znany jest z lirycznych, mocno soulowych piosenek – porwał publiczność. Miał swoje patenty. Nie chcieli z nim śpiewać, to przećwiczył ich z różnych poziomów głośności. Najpierw prosił, by powtórzyli coś cicho, a potem z coraz większą i większą siłą. Albo zachęcał do swobodnego uzupełniania słów jego piosenek – nawet tych, którzy ich nie znają. Wyznał, że sam to robi, gdy zapomina tekstów – bo najważniejsza dla niego jest wibracja, którą niosą.
Przyznał też, że Hala Stulecia zrobiła na nim wrażenie. Jak opowiadał: – Spytałem człowieka, z którym tu jechałem, co to za miejsce. Usłyszałem opowieść o twórcy budynku Maxie Bergu i o tym, że przemawiał tu Hitler. Rzeczywiście głos brzmi w Hali bombastycznie. To niesamowite, jak przeznaczenie takich budowli się zmienia. Z tej samej sceny kiedyś głoszona była nienawiść, teraz jest miłość.
Za to Bob One, który razem z Bas Tajpanem w trakcie koncertu Patrice'a dawał show na scenie soundsystemowej, przyznał, że bał się tego występu. To dlatego, że One Love zawsze kojarzyło mu się z bardziej rootsowymi klimatami: – Tymczasem my reprezentujemy scenę pomiędzy rapem i reggae. Jednak najlepszą recenzją naszego seta będzie tekst mojego znajomego. Powiedział mi „Widziałem, daliście czadu, ale nie zostałem długo. Było tam tyle ludzi, że nie było nawet gdzie stanąć”.
Legenda angielskiej sceny dub, producent i DJ Adrian Sherwood oraz wokalista stosunkowo młody, ale mający już na koncie wiele hitów Gappy Ranks nie mieli już tyle szczęścia. Podczas ich setów tłumów nie było. Wtedy na głównej scenie prezentowały się bowiem główne gwiazdy imprezy.
Specjalnie na koncert Nneki przyszło na One Love wielu widzów. Ludomira i Czarek, żeby ją zobaczyć, dojechali z Poznania, Marta z Opola. – Muzycznie bardzo mi się podobało, świetny występ, choć może trochę zabrakło kontaktu z publicznością. Oglądaliśmy wcześniej jej koncerty na YouTube. Tam lepiej wychodziła jej komunikacja z fanami – stwierdzili wspólnie Ludomira i Czarek. Za to Marcie bardzo się podobała teatralność występu Nneki: – Nie tylko pokazała, że ma niesamowity głos, ale też że przeżywa to, co tworzy. Miotała się po scenie, fragment jednej piosenki zaśpiewała na kolanach, chowając się prawie za gitarzystą.
Wielu z tych, którzy nie przyszli do Hali szczególnie z powodu Nneki, pojawili się tam dla Alpha Blondy, który występował po niej. Dla Erica Aliri to już drugi w tym roku koncert tego jednego z najpopularniejszych artystów reggae na świecie. Eric przyjeciał na festiwal z Brukseli. To on zaprosił kiedyś afrykańskiego wokalistę po raz pierwszy do Polski. Teraz, po wrocławskim koncercie, Eric opowiadał, że przez ponad 20 lat Alpha Blondy ciągle nawołuje do tego samego: – Bębni o miłości, wolności, jedności, o tym, by zakończyć wojny. Niestety ten przekaz jest ciągle aktualny. Wszyscy powinni go uważnie posłuchać.
Scena soundsystemowa tymczasem zaserwowała coś spragnionym bardziej tanecznej muzyki. Za sterami pojawił się Dreadsquad, czyli Marek Bogdański – światowej sławy DJ i producent, a za mikrofonami krakowska wokalistka Kasia Malenda i jamajski nawijacz Blackout JA. Dobrze bawili się na scenie, a publiczność razem z nimi. Kasia wyjaśniała później, że z Blackoutem JA zawsze tak jest: – On jest imprezowym zwierzakiem, szaleństwem, ja takim uspokajaczem.
Pora robiła się jednak późna, wielu więc już nie wytrzymało. Nieliczni mieli szansę posłuchać setu Dubmatixa – producenta i DJ-a z Kanady, który umiejętnie łączył style i sklejał przeboje znane z jego płyt z produkcjami innych artystów.
Za to na głównej scenie ostatni był Junior Stress. Razem z towarzyszącym mu Sun El Band zaczął koncert około 3.30 podziękowaniem dla tych, którzy mają jeszcze energię, by się bawić. Wytrwali widzowie zostali nagrodzeni takimi przebojami, jak „Nie po to, by łapać słońce” czy piosenkami z ostatniego albumu „Sound systemowej sceny syn”.