Kobieta, która kochała zieleń, brązy, pomarańcze
Modowa wystawa w Polsce to „must have”, „must be” – lektura obowiązkowa dla fanów sztuki ubioru. I choć polskie muzea nie mają jak konkurować z wielkimi placówkami w Europie specjalizującymi się w rzemiośle (choćby ze sztandarowym londyńskim Victoria & Albert Museum), dzięki pracy świetnych kuratorów, siatce kontaktów i ciekawym pomysłom na prezentację, mogą przyciągać naprawdę imponującą grupę odbiorców.
Już teraz w mediach społecznościowych wystawa „Moda. Historia osobista” budzi olbrzymie zainteresowanie. Nawet jeśli przyszli zwiedzający nie mają pojęcia, kim była jej bohaterka, profesor Irena Huml.
A tymczasem historyk i krytyk sztuki (1928-2015), specjalizująca się w badaniach nad polskimi sztukami stosowanymi (m.in. tkaniną i biżuterią artystyczną) była postacią legendarną i podziwianą za osiągnięcia, choć znaną przede wszystkim w środowisku historyków sztuki.
– Profesor Huml wcześnie zainteresowała się designem, sztukami stosowanymi, rzemiosłem artystycznym i przez lata niestrudzenie badała, dokumentowała polską sztukę stosowaną, tkaninę artystyczną. Inspirowała artystów, z wieloma się przyjaźniła, promowała ich sztukę i biżuterię, której była kolekcjonerką – opowiada dr Małgorzata Możdżyńska-Nawotka z Działu Tkanin i Ubiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
Kuratorka wystawy nie tylko ceniła dokonania prof. Huml, dobrze też ją poznała i zapamiętała jej unikatowy styl ubierania się.
– Kochała kolory, zwłaszcza zieleń, ale też brązy, pomarańcze, żółcie. Poza tym była dowcipna, pracowita, miała w sobie wiele otwartości, ciepła, pozytywnej wibracji – dodaje dr Małgorzata Możdżyńska-Nawotka.
Zajrzeć do szafy polskiej elegantki
Kuratorka postanowiła, że kolejna modowa wystawa będzie skupiona wokół szafy jednej konkretnej osoby. Profesor Ireny Huml, której postać i kreacje są na wystawie upamiętnione w 10. rocznicę jej śmierci.
– Na świecie zaczęto się teraz interesować nie modą od designerów, ale tym, co nosili ludzie, ubraniami z osobistą historią. Przygotowując tę wystawę miałyśmy poczucie, że robimy rzecz bez precedensu. Mamy możliwość spojrzenia na to, co działo się w garderobie jednej kobiety przez lata i możemy to umieścić w kontekście kariery i życia osobistego, a to unikatowa możliwość – podkreśla dr Małgorzata Możdżyńska-Nawotka.
Zaglądamy zatem do szafy prawdziwej elegantki, córki przedwojennego oficera z inteligenckiej rodziny z tradycjami, w której zachowane były standardy kulturowe, zainteresowania artystyczne, muzyczne, przywiązanie do piękna i jakości estetycznej w życiu codziennym.
Jednym z najwcześniejszych ubrań na wystawie jest strój do ćwiczeń baletowych, który prof. Huml sama sobie uszyła (była absolwentką liceum krawieckiego) w końcu lat 40. XX wieku z czarnej, jedwabnej krepy.
Pod koniec lat 40. w Paryżu debiutujący w branży modowej Christian Dior ogłasza new look, nowy wygląda kobiety w powojennej Europie. Salon jest szturmowany przez elegantki, sukniami z charakterystycznym wcięciem w talii i obszerną spódnicą zachwyca się cały świat.
W Polsce lata 40. i 50. są ubogie, brakuje materiałów, konfekcja wygląda siermiężnie. Ale zdarzają się wyjątki. Jak sukienka w stylu new look Ireny Huml z ciekawie drukowanego materiału. Bajeczna! Pewnie efekt podpatrzonych zagranicznych projektów.
W 1957 roku Irena Huml, wówczas młoda absolwentka historii sztuki, po raz pierwszy wyjeżdża w wielki świat – do Wielkiej Brytanii. Spotka się tam z bratem (który po wojnie nie wrócił do Polski) i pracuje – kataloguje i przygotowuje do transportu kolekcję sztuki zgromadzoną przez generała Józefa Zająca.
– Przekazał dzieła sztuki do Katowic, gdzie miało powstać Muzeum Śląskie. I zażyczył sobie, aby inwentaryzacji dokonała osoba z Polski, ale nie z komunistycznymi, partyjnymi powiązaniami. Irena Huml była idealną kandydatką – mówi dr Małgorzata Możdżyńska-Nawotka.
Dla przyszłej profesor podróż na Wyspy to punkt zwrotny nie tylko w zawodowej, także w modowej biografii. Z Londynu i Edynburga przywozi wiele tkanin, odwiedza aukcje, wyprzedaże, korzysta z okazji, by tanio kupić używane ubrania.
– Przez kolejne lata jej garderobę zasilają dwa nurty – jeden to zachodnie, gotowe ubrania, z reguły z second handów i z pchlich targów, drugi to ubrania szyte na miarę – tłumaczy kuratorka wystawy w Muzeum Narodowym.
Nowy Jork, lata 60. XX wieku i pleciony koszyczek
W 1964 roku Irena Huml jedzie na Międzynarodowy Kongres Rzemiosł Artystycznych, gdzie ma wygłosić referat. A właściwie płynie, bo drogę do Nowego Jorku pokona na pokładzie transatlantyku – w jedną stronę Batorym, w drugą Heweliuszem.
W Nowym Jorku spędzi cztery miesiące. Przywiezie stamtąd niesamowity plażowy komplet, pleciony wiklinowy koszyczek, etolę z lisów, kwiaciastą lnianą garsonkę, meksykański naszyjnik ze srebra i onyksu.
Wiklinowy koszyk profesor wykorzysta pozując do zdjęcia na nowojorskiej ulicy, z Empire State Building w tle. Historyk sztuki wygląda tu jak prawdziwa gwiazda filmowa. Żadnemu z obserwatorów tej sesji nie przyjdzie do głowy, że kobieta przybyła do Stanów Zjednoczonych zza żelaznej kurtyny, gdzie walczy się o każdy metr materiału i stylowe dodatki.
W latach 70. profesor Irena Huml robi furorę przywożąc ze Szwajcarii płaszczyk ze sztucznej wężowej skóry. Nie obawia się romansować z modą boho, gdzie ważny jest wyrazisty kolor, printy, inspiracje, pastoralne, psychodeliczne.
W latach 80. Irena Huml znowu jest pionierką – nosi ubrania z tzw. nurtu wearable art, sztuki do noszenia. Przykładem kurtka z wełny kowarskiej zrobiona dla niej przez projektantkę Annę Buczkowską.
Moda to jest fajna rzecz
Prof. Huml ma dla swoich ubrań wyjątkowy szacunek. Na wystawie przekonamy się, że są w idealnym stanie. – To też część przedwojennej tradycji, że gdy do pięknych rzeczy nie było łatwego dostępu, a ich jakość była znacznie wyższa, odnosiło się do kreacji z większym szacunkiem – zwraca uwagę kuratorka.
Na wystawie przekonamy się, nie tylko, jak ewoluowała moda, ale też, jak zmieniało się życie kobiety pracującej. Zwłaszcza w środowisku akademickim zdominowanym przez mężczyzn.
– A pomiędzy nich weszła piękna, elegancka kobieta ubierająca się stosowanie, w myśl tradycyjnej elegancji. Jednocześnie nowoczesna, stylowa, nie ukrywające, że interesuje się modą i designem. Prof. Irena Huml intuicyjnie i świadomie wykorzystywała ubiór i styl jako pewne narzędzie autoprezentacji i funkcjonowania w środowisku akademickim. Jej garderoba do pracy była odzwierciedleniem trendów, jakie pojawiały się na zachodzie, ale zawsze robiła to w sposób bardzo nowoczesny i śmiały – podkreśla dr Małgorzata Możdżyńska-Nawotka.
Śmiałość to ważne słowo w latach 70. XX wieku, kiedy garderoba kobiety służy raczej temu, by wtopić ją w męski tłum.
– A profesor nosiła wtedy kostiumy w kolorach pistacjowym, czy fioletowym, z pięknych jakościowo tkanin, z wyjątkowymi wzorami, do których miała świetne oko. Dodajmy jeszcze wspaniałe naturalne materiały, które ubierała – len, wełny, bawełnę, jawajski oryginalny batik, dzianiny maszynowe – wylicza kuratorka.
I dodaje – nie ma wątpliwości, prof. Irena Huml kochała ciuchy i miała świadomość, że moda to jest po prostu fajna rzecz.