wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

17°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 11:00

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Mikołajki 2023. Jakie książki dać w prezencie rodzinie i przyjaciołom. Polecamy [GALERIA]
Kliknij, aby powiększyć
Na zdjęciu 12 książek ułożonych grzbietami do góry – polecenia na Mikołajki 2023 fot. Mat
Na zdjęciu 12 książek ułożonych grzbietami do góry – polecenia na Mikołajki 2023

Zobaczcie, co podarować bliskim i przyjaciołom na Mikołajki 2023. Mamy dla Was propozycje książkowe – są tu kryminały, książki reportażowe, powieści, także książka dla młodych czytelników – szczególny przewodnik po Wrocławiu Rafała Dutkiewicza. Zobaczcie, czego nie przegapić podczas ostatnich zakupów w księgarni. Polecane książki na Mikołajki 2023.

Reklama

Dla tych, którzy kochają doskonałe powieści

Jedna z najlepszych powieści ostatnich miesięcy. Rebecca Makkai, autorka mocnego tomu „Wierzyliśmy jak nikt” w nowej książce „Mam do Pana kilka pytań” (w doskonałym tłumaczeniu Rafała Lisowskiego, Wydawnictwo Poznańskie) zabiera nas w podróż w czasie.

Główną bohaterką czyni Bodie Kane, absolwentkę elitarnej szkoły z internatem Granby, która po dwudziestu latach wraca w progi Alma Mater, tym razem w charakterze prowadzącej zajęcia z podcastów. Wizyta nie jest tylko służbowa, bo pobyt w murach szkoły uruchamia niekoniecznie przyjemne wspomnienia.

Przed laty właśnie w Granby, po szkolnym przedstawieniu musicalu „Camelot”, który współtowarzyła także Bodie, zamordowano uczennicę i jej współlokatorkę Thalię Keith, a ciało dziewczyny znaleziono unoszące się w szkolnym basenie. O zbrodnię oskarżono fizjoterapeutę, czarnoskórego Omara Evansa, który wydawał się policji oskarżonym idealnym.

Sprawa Thalii Keith powraca co pewien czas w programach i prasowych wspominkach, nie daje też spokoju rodzinie Evansa, która walczy o uwolnienie z więzienia nauczyciela.

Bodie Kane zostaje wciągnięta w nurt rewizji dawnej sprawy i po latach ma szansę raz jeszcze się jej przyjrzeć, już bez dawnego stresu, za to z nową, zdobytą wiedzą.

Książka Makkai to rodzaj kryminału, ale znajdziemy tu odwołania do wielu gatunków i tematów, jak  głos o krzywdzonych kobietach, warstwie uprzywilejowanych dzieciaków z prywatnej szkoły i tych, którzy na drabinie społecznej stoją znacznie niżej od nich, o tym, jak media narzucają swoją narrację sprawy, o poszukiwaniu prawdy. Po prostu znakomita powieść!

Dla tych, którzy kochają prawdziwe romanse

Louise Kennedy nie jest życiową debiutantką. Zdążyła przepracować trzy dekady jako szefowa kuchni, poznać sporo życia, zanim napisała swoją pierwszą i od razu świetną powieść („Nasze winy” w rewelacyjnym przekładzie Kai Gucio, Wydawnictwo Poznańskie), której akcja rozgrywa się w połowie lat 70. w Irlandii Północnej, w miasteczku niepoodal Belfastu.

To czas wyjątkowo krwawy dla Irlandii i należącej do Wielkiej Brytanii skrawku – Irlandii Północnej, gdzie Irlandzka Armia Republikańska mocno daje się we znaki policjantom, a w Belfaście i wielu innych miejscach katolik nie może nawet przestąpić progu protestanckiego pubu nie ryzykując życia.

Na tym wulkanie kwitnie szalony i zakazany romans nauczycielki Cushli z katolickiej rodziny z żonatym adwokatem Michaelem, protestantem. Różnice religijne i społeczne nie mają żadnego znaczenia dla wielkiego uczucia, ale obydwoje wiedzą, że oficjalny związek nie wchodzi w rachubę. Byłby zbyt skomplikowany w rzeczywistości, która i tak jest wystarczająco pogmatwana, a ofiarami społecznego ostracyzmu w Irlandii Północnej padają nie tylko dorośli, rykoszetem dostaje się też dzieciom (m.in. uczniom Cushli).

Książka o zamkniętej niewielkiej społeczności, w której, jak w soczewce widać problemy tamtych czasów w Irlandii. To jednocześnie piękny, intymny portret dwojga zakochanych. Koniecznie!

Dla dzieciaków, aby lepiej poznały Wrocław

Tom „Chodź, opowiem Ci Wrocław” byłego prezydenta Rafała Dutkiewicza, który ukazał się właśnie nakładem Wydawnictwa Warstwy, to szczególny przewodnik po mieście. Nie tylko dlatego, że oprowadza nas były prezydent, który słynie z poczucia humoru i stylu opowiadania.

A Rafał Dutkiewicz wybrał te miejsca Wrocławia, w których powstanie albo działalność był sam zaangażowany. Przeczytamy m.in. o Capitolu, NFM-ie, Jarmarku Bożonarodzeniowym. Książkę zilustrował Jakub Kamiński.

„Chodź, opowiem Ci Wrocław” – ten osobisty tour po miejskich atrakcjach jest przeznaczony zarówno dla czytelnika dorosłego, jak i dorastającego. Pierwszy odczyta z prezydenckich opowieści wiele dykteryjek i przypomni sobie, jak powstawały kolejne obiekty (np. słynny „Pociąg do nieba” przed Muzeum Współczesnym Wrocław) czy instytucje (m.in. Centrum Historii Zajezdnia, NFM, Muzeum Teatru).

Drugi, młodszy odbiorca, przy okazji nauczy się trochę o historii wspomnianych miejsc (ale też np. słynnych wrocławskich krasnali) i Wrocławia.

Dla tych, których nadal porusza sztuka

Historyczka sztuki i pisarka Małgorzata Czyńska, poza książkami o kobietach z obrazów (w Wydawnictwie Marginesy ukazały się już trzy popularyzatorskie tomy) świetnie czuje się w rozmowach-rzekach z artystami.

Niedawno czytaliśmy znakomitą książkę „Nie opuszczam rąk”, czyli zapis spotkań z Leonem Tarasewiczem. Teraz, nakładem Wydawnictwa Marginesy, wyszły rozmowy z Edwardem Dwurnikiem „Robotnik sztuki” (tak sam o sobie mówił, niekoniecznie dlatego, że stał się naczelnym polskim twórcą wedut, miejskich pejzaży), przeprowadzane jeszcze przed śmiercią malarza.

Czyńska i Dwurnik byli zaprzyjaźnieni, co czytelnik czuje, a ten fakt miał, zapewne, wpływ na to, że Dwurnik chętniej i na wiele różnych tematów się przed znajomą otwierał. Dużo się z tego tomu dowiemy o warsztacie malarza, jego tematach, czasach, w jakich walczył z zastaną rzeczywistością.

Poza tym Dwurnik to wymarzony rozmówca. Nie trzeba go ciągnąć za język, uwielbia opowiadać o sobie, co wielu zachwyci, innych może zniesmaczyć (że za dużo tego artystycznego ego). Niemniej, książka jest kopalnią tematów.

A tych kilka zdań Dwurnika o sztuce – „Żółcień też jest bardzo zdradliwy, podobnie jak pomarańcz. Tylko dwóch malarzy potrafiło używać tych kolorów: Van Gogh i Gauguin. Dlatego u niedzielnych artystów zachody słońca są takie kiczowate” – po prostu bezbłędne!

Dla tych, którzy marzą o idealnych książkach reportażowych

Cezary Łazarewicz, naczelny polski reportażysta, po kongenialnej, nagrodzonej Nike książce „Żeby nie było śladów” o zamordowaniu Grzegorza Przemyka przez bezpiekę, ale też rekonstruowaniu po wielu latach słynnej sprawy Gorgonowej w „Koronkowej robocie” wydawał się idealnym kandydatem do powtórnego zbadania tajemniczego zgonu krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa w maju 1977 roku.

Pyjas spadł z wysokości II pietra w kamienicy przy Szewskiej, a jego zaangażowanie w działalność opozycyjną i kontakty z KOR-em czyniło go wymarzoną ofiarą SB. Ale wiele faktów przeczyło utartej ścieżce rozpatrywania tej sprawy – nie użyto wobec niego przemocy, miał 2,6 promila we krwi, mógł się potknąć.

Łazarewicz pisze swoją książkę „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” (Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”) o micie, który trwał od 1977 roku, a dzisiaj już nie wystarcza i powinny przemówić fakty. Co tak naprawdę wydarzyło się 7 maja tamtego roku przy Szewskiej? Czy bezpieka rzeczywiście, czy tylko metaforycznie pozbawiła życia studenta polonistyki? Czy jego postaci nie wykorzystano do budowania mitu, a po latach trudno zrezygnować z tego punktu widzenia?

Świetna książka śledcza o dawnej i tej dzisiejszej Polsce, o pęknięciach, jakie wciąż istnieją.

Wojciech Tochman ma swój niepowtarzalny styl. Odmierza każde zdanie z aptekarską dokładnością, waży jego znaczenie, perfekcyjnie umieszcza w historii, aby narracja oddawała prawdę, atmosferę, aby najważniejsze pozostawały fakty i bohaterowie.

Książa „Historia na śmierć i życie” (Wydawnictwo Literackie) jest ukłonem w stronę Lidii Ostałowskiej, nieżyjącej koleżanki Wojciecha Tochmana, znakomitej polskiej reportażystki. Zajmowała się tematem zbrodni, do jakiej doszło w Tarchominie w styczniu 1996 roku, z rozmów z oskarżoną miała powstać książka, ale Lidia Ostałowska przedwcześnie odeszła.

Troje sprawców (dwóch mężczyzn i kobieta) wtargnęło w 1996 roku do mieszkania w bloku w Tarchominie, mężczyźni mordowali sekretarkę firmy, kobieta nie reagowała. Monika Osińska dostała wyrok dożywotniego więzienia jako pierwsza w Polsce kobieta (ostatecznie wyszła na wolność w lipcu tego roku po 27 latach). W chwili aresztowania miała osiemnaście lat i przed sobą studniówkę, a w perspektywie – całe życie. 

Wojciech Tochman pisze o kulisach trwającej latami sprawy sądowej, o uprzedzeniach wobec kobiet, medialnym linczu Moniki Osińskiej, o Polsce transformacji ustrojowej, o winie, pokucie. Mocny tekst!

Dla kinomanów, którzy lubią gotować

Stanley Tucci jest fenomenem, aktorem, który nie musi grać pierwszoplanowych ról, aby ukraść show. Jego dyskretna elegancja w genialnym filmie „Chciwość” (choć łącznie jest na ekranie może z 5 minut), czy w serialu „Fortitude”, albo dystans do siebie i swojego wizerunku w „Zatańcz ze mną”, czy wreszcie niepokojąca rola Adolfa Eichmanna w „Ostatecznym rozwiązaniu”?

Przy tym rozczula jego miłość do żony Kathryn, która przedwcześnie odeszła po ciężkiej chorobie i drugie, równie trwałe i solidne małżeństwo (z Felicity, siostrą aktorki Emily Blunt).

O talencie kulinarnym Stanleya Tucciego mogliśmy nie mieć pojęcia, więc „Smak. Życie i jedzenie” (przekład Małgorzaty Glasenapp, Wydawnictwo Marginesy) to miła niespodzianka (aktor prowadził też program kulinarny o włoskiej kuchni).

Włoskie nazwisko nie kłamie, tradycja wyniesiona z domu też, więc o włoskich zwyczajach gotowania Tucci wie naprawdę sporo. A jako fan makaronu i nietolerujący laktozy (co za pech!) ma spory problem. Makaronu jednak nie odpuści i poleca wiele innych sztandarowych włoskich potraw.

Trochę przy tych poleceniach stroszy pióra (dostaje prawie udaru na myśl, że dorosły człowiek może kroić na talerzu spaghetti, dokładnie pilnuje jaki sos pasuje do jakiego makaronu), ale jego zakazy pozostawiam pod dyskusję.

Książkę po prostu fajnie się czyta, są też przepisy. A pomiędzy kuchennymi opowieściami mamy reminiscencje z biografii Tucciego i filmowych planów. 

Dla kinomanów, którzy lubią historie niemożliwe

Słynny niemiecki reżyser Werner Herzog zachwycił swoją pierwszą powieścią „Zmierzchanie świata”, która w Polsce ukazuje się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w pięknym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz, naczelnej translatorki z języka niemieckiego i z cennym posłowiem Pawła Mościckiego (związanego z Instytutem Badań Literackich PAN).

Opisana przez Herzoga historia jest prawdziwa (przynajmniej do pewnego stopnia). Rzeczywiście, dwadzieścia parę lat temu spotkał ze słynnym Hiroo Onodą, czyli japońskim żołnierzem, który przez 29 lat nie zauważył, że zakończyła się II wojna światowa, ale dalej pilnował posterunku na filipińskiej wysepce Lubang.

Herzoga bardziej niż audiencja u cesarza interesował właśnie Onoda. Może dlatego, że przypomina wielu bohaterów jego filmów, bo żył we własnym świecie, który stał się dla niego jedynym możliwym, bo okazał się tak opętany swoją wizją, że stała się jego koszmarem. 

Nie traktujmy książki jako dokumentu (Herzog nie raz udowadniał, że fakty i mity sprawnie miesza, by stworzyć dzieło filmowe – fabułę czy dokument), to raczej fantazja na temat, poparta rozmową z Onodą, rodzaj eseju jako wstęp do scenariusza? Pasjonujący portret ludzkiej determinacji i marzenia. Dający nadzieję. 

Dla tych, którzy kochają lokalne historie

Pamiętacie książkę „Czarownica nad Włodzicą. Baśnie i legendy z Nowej Rudy i okolic”? Karola Maliszewskiego sprzed dwóch lat? Teraz mamy sequel – nakładem wrocławskiego Wydawnictwa Warstwy ukazał się kolejny tom pióra Maliszewskiego – „Diabeł z Wilkowca. Baśnie i legendy z okolic Nowej Rudy”. Okazuje się, że podań z Dolnego Śląska wystarczy nie tylko na jedną książkę, jest ich znacznie więcej. 

Fantastycznym pomysłem jest wyszczególnienie w opowieściach nazw miejscowości innym kolorem. Dzięki temu możemy szybko skojarzyć lokalizację (m.in. Wambierzyce, Góry Sowie, Bożków). Pojawia się też Wrocław (pochodzi z niego uczony, który w Górach Stołowych odnalazł poćwiartowane szczątki wielkiego węża, wokół którego opowiedziana została historia żmii w złotej koronie). We wspomnianych Górach Sowich znalazł się też dość niezwykły bohater, szwedzki generał armii króla Gustawa II Adolfa. Zginął od pocisku dolnośląskiego gajowego. Cała historia jest ciekawa. 

Nie brak w legendach postaci bardziej fantastycznych (jak kobieta-wąż w historii „Potwór z głową niemowlęcia”), zjawisk nadprzyrodzonych, są też, jak to w baśniach, napomnienia i morał. Wszystko ilustrowane przez Tatianę Tokarczuk, siostrę noblistki (robiła też ilustracje do poprzedniej części). A lokalny charakter opowieści spodoba się tym, którzy w swoich wędrówkach trafiają do wielu mniejszych miejscowości i w plenery. Teraz inaczej na nie spojrzą.  

Dla fanów skandynawskich klimatów 

Ta powieść – „Czynnik królika” Antti Tuomainena (Wydawnictwo Albatros, przekład Łukasza Praskiego – zrobiony z angielskiego przekładu, niestety, nie z fińskiego oryginału) – ma już hollywoodzki odpowiednik, na jej podstawie powstaje ekranizacja, a główną rolę zagra Steve Carrell. 

To nie musi być żadna zachęta. Jeśli nie lubicie Carrella, żadna strata, trzeba po prostu sięgnąć po książkę i filmu nie oglądać. A warto czytać Tuomainena, bo jak mało który autor ze Skandynawii ma czarne poczucie humoru i nie waha się go użyć w słusznym celu. 

Książką „Czynnik królika” otwiera planowaną trylogię, na razie jednak kusi wyłącznie częścią pierwszą. I oto od pierwszego rozdziału i mocnego otwarcia śledzimy losy Henri Koskinena, pracownika nudnej firmy ubezpieczeniowej, który wylicza prawdopodobieństwa, etc. Jego życie jest przewidywalne do granic, do momentu, gdy dostaje w spadku po bracie park rozrywki. 

Śmiać się nie ma z czego, nagle trzeba ogarnąć sprawy, które Henrika dotychczas szczęśliwie omijały (m.in. kontakt z ludźmi), a w trakcie okazuje się, że park wcale nie jest tak radosnym przedsięwzięciem, jak się wydawało. Zwłaszcza kiedy ścigają go ludzie, którzy chcą odzyskać dług, niegdyś zaciągnięty przez brata. 

Nie tylko dowcipne, świetnie napisane, ale z dreszczykiem.  

Dla wielbicieli kryminałów – jesteśmy we Florencji

Kaja Gucio ponownie w roli tłumaczki, tym razem świetnej, więcej, nawet porywającej książki Douglasa Prestona i Maria Speziego „Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy” (Wydawnictwo Czarne) o zadziwiającej kryminalnej sprawie.

Pierwszy z autorów to amerykański dziennikarz, który przeprowadził się do Florencji i został wciągnięty w sprawę przez włoskiego dziennikarza kryminalnego Maria Speziego. Zwykła opowieść przy kawie zmieniła życie obydwu.

Sprawiła, że Preston zaangażował się w śledztwo, a teraz nie może już mieszkać we Włoszech, a Spezi był nawet uważany za tytułowego potwora.

Ów potwór z Florencji przez jedenaście lat, od połowy lat 70. do połowy 80. zamordował siedem par, uprawiających seks w samochodzie na wzgórzach okalających Florencję. Podejrzenia skierowano łącznie wobec ponad 100 tysięcy mężczyzn, zorganizowano najdłużej trwającą obławę w historii Włoch.

Ludzie żyli w lęku, ale przez lata nie udało się ustalić, kim jest morderca. Działania Prestona i Spezio doprowadziły do sporych sukcesów, ale jednocześnie sprawiły, że dotknęło ich społeczne odium.

Książka jest podzielona na dwie uzupełniające się opowieści – Maria Speziego i Douglasa Prestona. Wieńczy je wspólny wywiad. Tego nie wolno przegapić! Przy tej sprawie nawet mrożące krew w żyłach powieści Thomasa Harrisa (podobno swojego bohatera Hannibala Lectera wzorował na potworze z Florencji) wydają się przewidywalne.

Można tę książkę czytać zamiast klasycznej powieści kryminalnej, jest daleko bardziej ekscytująca.

A dla uzupełnienia i pozostania w klimacie Florencji (znowu kryminalnym) książka „Śmierć Holendra”, druga część cyklu powieści Magdalen Nabb (w przekładzie Doroty Kozińskiej, Wydawnictwo Próby) o sierżancie Salvatore Guarnaccim i jego śledztwach w mieście fresków Giotta i muzeum Uffizi.

Tym razem nie pada (jak w tomie „Śmierć Anglika”), nie jest zimno, a bohater nie choruje. Mamy lato, Florencja przeżywa nadprodukcję turystów i drobnych przestępstw. Bywają i te bardziej tajemnicze, choć początkowo śmierć jubilera, pół Włocha, pół Holendra nie wydaje się aż tak podejrzana. Do czasu!

Wielki Georges Simenon pisał w poleceniu, że podczas gdy „Śmierć Anglika” była przejawem mistrzowskiej ręki, to kolejna powieść, czyli „Śmierć Holendra” to arcydzieło.

Dzięki skrupulatnej pracy tłumaczki Doroty Kozińskiej mamy przyjemność obcować z kryminałem nie tylko wysokich lotów – ma świetnego wyrazistego, charakternego i niezależnego w myśleniu bohatera, świetne postaci drugiego, a nawet trzeciego planu (te włoskie sąsiadki!) ma miejsce akcji Florencję, która nie jest ładnym obrazkiem w tle (żyje, spacerujemy jej konkretnymi ulicami) i sprawę kryminalną. Na pozór zwykłą, ale z biegiem akcji coraz bardziej ekscytującą.

Dla tych, którzy kochają grube powieści z dynamiczną akcją

Bohater epickiej (600 stron!) powieści „Demon Copperhead” Barbary Kingsolver (w przekładzie Kai Gucio, Wydawnictwo Filia) miał być po prostu Damonem, ale cukierkowate imię nie pasowało do chłopaka, który z łona matki pchał się na świat boksując jej macicę. Więc ostatecznie stał się Demonem z przydomkiem Copperhead (miedzianowłosy).

A rodzi się nasz Demon w jednej z najbardziej mrocznych krain w Stanach Zjednoczonych –Apallachach, z której rekrutują się bohaterowie dość mroczni (także w filmach dokumentalnych), gdzie królują od lat bezrobocie, ubóstwo, przestępczość. Trochę przypomina ten region brytyjskie tereny w Szkocji i Walii, które zubożyła i zamordowała reforma górnicza Margaret Tchatcher (i tu i w Apallachach górnictwo było jednym z głównych źródeł utrzymania, zanim je zlikwidowano).

Książka, nieprzypadkowo, jest pod patronatem słynnej Dickensowskiej powieści „David Copperfield”o spryciarzu, który musi radzić sobie w trudnych warunkach. Demon z książki Barbary Kingsolver też robi, co może, a zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń z godną prestidigitatora fantazją.

Demon jest nie tylko bystry i ma językowy zmysł przy opisywaniu ludzi z otoczenia, spryt pozwala mu się nie podkładać. To powieść epicka, łotrzykowska, przygodowa, społeczna, z wymarzonym dla czytelnika bohaterem, którego podróż śledzimy z zapartym tchem.

Dla tych, którzy kochają po(wojenne) historie 

Książki o wojennej pożodze i dramatycznych losach mają sporą reprezentację. Jest natomiast spory deficyt tych tomów, których autorzy podejmują pytanie – a co po wojnie?

W książce „Dziewczyna z Via Flaminia” Alfreda Hayesa (w przekładzie Anny Arno, Wydawnictwo Próby) jesteśmy w Rzymie zimą 1944 roku. Miasto dopiero „wyzwolili” Amerykanie. A może na nowo zniewolili, bo głód, bieda, prostytucja są na porządku dziennym.

Amerykański autor opowiada, trochę w teatralnym stylu (bo czyta się ten tom momentami jak sztukę gotową do wystawienia na scenie, odnajdziemy nawet zarys didaskaliów) historię młodej kobiety Lisy, która zostaje wplątana przez swoją zaradną (czyli żyjącą z żołnierzami za pieniądze) przyjaciółkę w wygodny układ.

Lisa zgodzi się udawać żonę amerykańskiego żołnierza Roberta, spolegliwego, spragnionego ciepła. Ten układ mógłby się udać, ale kobieta próbuje wyplątać się z niego za wszelką cenę, by ocalić szacunek do samej siebie.

W tle mamy mieszkanie signory Pulcini, która użycza swoich pokoi kolejnym kobietom-włoskim towarzyszkom Amerykanów, jej spolegliwego męża i syna-dezertera z włoskiej armii i partyzanta, nienawidzącego nowego porządku i zwycięzców ustalających własne prawa. Ciekawa książka, rzadko podejmowany temat!

Dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej o chasydach

Świat chasydów zaczyna być bardziej znany, nie tylko za sprawą książek J.A. Margot, belgijskiej pisarki, która miała szansę wejść w tę społeczność, czy za sprawą serialu „Unorthodox” na Netfliksie. Także dzięki autorskiej książce Felicii Berliner o Rajzli, młodej nowojorskiej Żydówce, która chce być i tradycyjna i trochę bardziej wyzwolona niż jej rodzice.

Droga do osobistej wolności jest wyboista, prowadzi przez gabinet terapeutki, doktor Podhoretz, a jedną z przeszkód, by drogę pokonać jest uzależnienie Rajzli od pornografii. Rozkwitająca seksualność znajduje tu spełnienie, ale stoi w sprzeczności ze wszystkimi zasadami domu i społeczności.

Rewelacyjna powieść Felicii Berliner „Szmuc” (w przekładzie Tomasza Wyżyńskiego, Wydawnictwo Echa) daje wgląd w chasydzki świat, język jidysz, obecny cały czas w narracji (i jego bardziej pieprzne słowa, bo tytułowe słowo „szmuc” oznacza w jidysz nieczystość, ale też coś bluźnierczego, m.in. pornografię, przy okazji, narratorka wiele słów musi wręcz sama wymyślić na własny użytek, w jidysz słownictwo dotyczące intymnych spraw nie jest aż tak rozbudowane).

Obserwacje Rajzli są rewelacyjne, bo jest młodą kobietą, która ma szansę na lepszą edukację, ale okazuje się zupełnie nieprzygotowana na konfrontację ze światem, w którym zasady bezwzględnie przestrzegane przez jej społeczność nie mają żadnej racji bytu.

Niezwykłe spojrzenie na chasydów, dalekie od politycznej poprawności, dziennikarskiej kwerendy, czy naukowego podejścia. Pełne zmysłowości, życia i młodzieńczych zmagań.

Przywołana powyżej J.S. Margot (Margot Vanderstraeten) to belgijska dziennikarka i pisarka. Znajomość z chasydzką społecznością zaczęła w jedynej możliwej roli (by wejść do ich domu) – jako korepetytorka dzieci. Okazało się, że ten punkt obserwacji jest doskonały, by przyjrzeć się niezwykłemu ruchowi religijnemu. Pierwsza książka „Mazel tow. Jak zostałam korepetytorką w domu ortodoksyjnych Żydów” była wielkim sukcesem.

W nowym tomie „Minjan. Moje spotkania z ortodoksyjnymi Żydami” (w przekładzie Olgi Niziołek, Wydawnictwo Czarne) Margot portretuje Żydów z belgijskiego diamentowego dystryktu, dzielnicy strzeżonej pilniej niż rezerwy narodowe, gdzie widok ludzi przypiętych kajdankami do teczek nikogo nie szokuje, a strażnicy kontrolują samochody i kierowców dokładniej niż celnicy na newralgicznych przejściach.

Dzięki darowi słuchania (chasydzkich przyjaciół), ale też swobodnemu wyrażaniu poglądów Margot idealnie wtapia się, nawet jako obca, w środowisko chasydów. Jej książka to arcyciekawy portret społeczności wyjątkowo zamkniętej, a jednocześnie fascynującej. Przeczytacie, dlaczego chasydzi nie rozumieją Debory Feldman, autorki „Unorthodox” i unikają oglądania serialu o swojej społeczności. I o tym, dlaczego po napaści na ulicy chasydzi nie dzwonią po policję, ale wolą pokojowo przemilczeć sprawę. 

Dla wielbicieli zadziwiającego pisarza Roberta Walsera

Rośnie grupa entuzjastów szwajcarskiego prozaika Roberta Walsera, którego niewielkich rozmiarów książki są polem do dyskusji dla czytelników i badaczy od lat. A forma zapisu niektórych utworów z ostatniego okresu twórczości (znane są jako mikrogramy, uwieczniane drobnym maczkiem na biletach, rachunkach – te teksty odczytano dopiero lata po jego śmierci) wzbudza autentyczny detektywistyczny zew. Pisarzem zachwyca się m.in. pianista Piotr Anderszewski.

Państwowy Instytut Wydawniczy wytrwale od kilku lat przypomina nam powieści Walsera, publikując m.in. „Zbója”, „Człowieka do wszystkiego”, „Jakoba von Gunten. Dziennik”, a teraz mamy szansę, za sprawą „Wypracowań Fritza Kochera” (w jak zawsze znakomitym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz) przekonać się, jak wyglądał debiut jednego z najbardziej tajemniczych pisarzy XX wieku.

Debiut szczególny, który traktuje o...debiucie, czyli o dzienniku ucznia. Walser naśladuje styl pisania chłopca, który, rzekomo, zmarł wkrótce po ukończeniu szkoły. Qydajen w 1904 roku książki sprzedało się wyłącznie 50 egzemplarzy. Dziś Walser ma znacznie więcej fanów i to na świecie, nie tylko wyłącznie w kręgu czytelników niemieckojęzycznej prozy. 

O tym, jak ważny to autor i fascynujący kolejne pokolenia niech świadczy dowód w postaci świetnego opracowania „Rojber. Występki Walsera” germanisty Łukasza Musiała (Wydawnictwo Officyna), który do tego stopnia zachwycił się książką „Zbój” Walsera, że wokół niej zbudował cały tom rozważań o Robercie Walserze i jego prozie. Wspaniały!

To idealna lektura zarówno dla fanów Walsera, jak i tych, którzy jeszcze ze szwajcarskim pisarzem nie mieli do czynienia. Po lekturze Musiała nie będą mogli udawać, że nie mieli czasu i okazji. A dlaczego Walsera warto poznać i czym są jego opowieści? „Próbą uchwycenia wibrującego bezruchu chwili teraźniejszej, tej zarezerwowanej dla rzeczy małych. Rzeczy małe nie oślepiają, nie ogłuszają, nie przytłaczają. Są nieśmiałym zaproszeniem do gry, w której każdy wygrywa”.   

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl