Pomysł na współczesną konfrontację z wybranymi z cyklu utworami Mickiewicza był świetny – opowiedzieć historie, które wywołały sensację A.D. 1822 w kontekście dzisiejszego świata i jego problemów – galopującej inflacji, niemożności zbudowania głębszych relacji międzyludzkich, sytuacji kobiet – jak zapowiadali twórcy każdego z ogniw „Ballad i romansów”. Efekt końcowy jednak budzi mieszane uczucia.
„Romantyczność” – między życiem i śmiercią
W pierwszej części przedstawienia – „Romantyczności” – reżyserujący Piotr Soroka stawia naprzeciw siebie parę bohaterów. Ona to Karusia, której, jak pamiętamy z tekstu Mickiewicza, „źle w złych ludzi tłumie”, która „płacze, a oni szydzą”. On to duch zmarłego Jasia (Eloy Moreno Gallego), którego dziewczyna kurczowo się trzyma, zatracając się szaleństwie. Ta relacja jest z natury jednostronna, to próba przyciągania niemożliwego, namiętność urojona, ale przeżywana z równą intensywnością co prawdziwa.
Piotr Soroka najlepiej wykorzystał w tej inscenizacji ruch tak kluczowy dla teatru pantomimy.
Agnieszka Dziewa i Eloy Moreno Gallego tworzą przekonującą parę kochanków z innego wymiaru, w którym nieobecny mężczyzna jest fantazją zakochanej kobiety. Trudno jednak zrozumieć decyzję, aby Eloy Moreno Gallego występował w całej części nago. Obnażenie aktora powinno być raczej absolutną ostatecznością zarezerwowaną dla sceny o wyjątkowym ładunku emocjonalnym. W tym przypadku nagość powszednieje, przez co trudno właściwie wskazać, po co jej użyto.
A szkoda, bo z ballady Mickiewicza wiemy, że Jaś objawiał się Karusi w białej sukience, „biały jak chusta”. I tak na scenie w „Romantyczności” zjawia się ukochany – w białej tkaninie, która okrywa go niczym ducha w pięknym filmie „Ghost Story” Davida Lowery'ego (w którym żywi i ci, którzy odeszli spotykają się w tym samym domu) – można było pozostać przy tej koncepcji i ją rozwinąć. Zwłaszcza w opozycji do ciekawie ubranej (na wzór projektów Gunthera von Hagensa) Agnieszki Dziewy, której kostium z narysowanymi mięśniami – podkreślał jej cielesność, to, że jest ze świata żywych.
„Świteź” – przewodnik po jeziorze osobliwości
Stosunkowo najsłabiej wypada w „Balladach i romansach” środkowa część w reżyserii Zdenki Pszczołowskiej, choć punkt wyjścia ma interesujący. Pokazać to, co pod powierzchnią jeziora Świteź, przywołać historie zatopionych, usłyszeć owe „zgiełk walczących” i „wrzaski niewieście”, pokazać mieszkańców Tuhanowicz. Stąd nad brzegiem próbuje zgłębić tajemnice jeziora badacz (Artur Borkowski), a spod tafli (tu w postaci ciekawej kopuły wykonanej przez scenografkę Annę Oramus) świat zmarłych zabiega o uwagę świata żywych. Chce opowiadać, wykrzyczeć ból, lęk, przywołać wojnę.
Dla bohaterów (Sandra Kromer-Gorzelewska, Jan Kochanowski, Krzysztof Szczepańczyk) jezioro jest rodzajem portalu, przez który komunikują się ze światem żyjących. Na ile skutecznie, ocenią widzowie, ale choć ciekawie ogląda się konfrontację bohatera ze świata żywych z bohaterami ze świata umarłych ta konfrontacja nie wzbudza oczekiwanych emocji.
„Lilije” – mord męża, szaleństwo, czyli żywot kobiety
W żadnej z obydwu wcześniejszych części „Ballad i romansów” nie używa się na scenie tekstu Adama Mickiewicza. A być może to jednak klucz to sukcesu, czego dowód mamy w balladzie „Lilije”, gdzie reżyser Błażej Peszek zdecydował się, aby aktorzy nie tylko opowiedzieli historię ruchem, ale i słowem (podany został niemal cały tekst). Nie było wcale archaicznie, gdyby ktoś się obawiał. Przeciwnie! Zrobiło się mrocznie i przejmująco, bo też historia żony mordującej męża i siejącej lilije (zaklinając, by rosły wysoko i zasłoniły ten leśny nagrobek), a potem popadającej stopniowo w obłęd wciąż ma wielki narracyjny potencjał.
Świetnie, niezwykle przekonująco wypada na scenie Izabela Cześniewicz w roli żony i Artur Borkowski oraz Mariusz Sikorski jako bracia zamordowanego męża, z których każdy liczy na to, że poślubi wdowę. Jest w tej części i miejsce nie tylko na zgrozę, ale i czarne poczucie humoru, a balans zachowany jest idealnie. Peszek podkreślał, że „Lilijami” pragnie opowiadać o historii kobiet, które życia zmusza do podejmowania wielu decyzji, często tragicznych w skutkach. Nie wiem, czy ostatnie ogniwo „Ballad i romansów” we Wrocławskim Teatrze Pantomimy to przede wszystkim feministyczna opowieść, ale wydaje się naprawdę Mickiewiczowska w duchu. A o to chyba w dużej mierze chodziło.
Magda Pasierska, Szymon Tomczyk – muzyka na żywo w spektaklu
Duetu tworzącego na bieżąco muzykę w spektaklu nie można pominąć tylko zdaniem informującym o udziale, bo Pasierska i Tomczyk są równoprawnymi autorami, wspólnie z trzema reżyserami, „Ballad i romansów”. Tworzą nie tylko muzykę, całą fonosferę spektaklu, nastrój, klimat, panują niepodzielnie nad naszym odbiorem rzeczywistości w trzech częściach. Ta ścieżka dźwiękowa prawdopodobnie mogłaby być osobnym bytem i pewnie oddziaływałaby równie mocno.