wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

11°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 06:35

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. W środę rusza 59. Jazz nad Odrą. Na kilka dni przed festiwalem rozmawiamy z Piotrem Wojtasikiem
Kliknij, aby powiększyć
Piotr Wojtasik, trębacz, dyrektor artystyczny Jazzu nad Odrą od 2022 roku Elżbieta Sołdrzyńska
Piotr Wojtasik, trębacz, dyrektor artystyczny Jazzu nad Odrą od 2022 roku

Jazz nad Odrą to festiwal różnorodny pod względem stylistycznym i pokoleniowym. Grają na nim muzycy z wysokiej półki, zarówno tuzy zza oceanu, jak i wirtuozi z polskiej sceny. Jak mówi Piotr Wojtasik, dyrektor artystyczny JnO, to piękno i siła ich muzyki mają przyciągać na koncerty, a nie agresywne reklamy i komercyjne wabiki.

Reklama

Niedawno powiedziałem komuś, że zbliża się Jazz nad Odrą. Usłyszałem: co to jest? Uwierzy pan, że po 58 edycjach niektórzy wrocławianie wciąż nie znają lub nawet nie słyszeli o tym kilkudniowym festiwalu?

W takim razie powinniśmy dołożyć wszelkich starań, aby dowiedzieli się o nim wszyscy. Ma to bardzo duże znaczenie w dobie powszechnej komercjalizacji kultury, a nawet – nie zawahałbym się powiedzieć – pauperyzacji gustów. Wysoka sztuka, jaką niewątpliwie jest jazz, to istotny aspekt życia kulturalnego każdego miasta i kraju. Jazz nad Odrą zajmuje szczególne miejsce w gronie festiwali, ponieważ jego nadrzędnym celem jest przedstawienie muzyki najwyższej próby artystycznej.

Termin „sztuka wysoka” wzbudza pewnego rodzaju niechęć, obawy i nieporozumienia. Jest bowiem kojarzony ze snobizmem, z hermetycznym środowiskiem. Utożsamiany z trudnym w odbiorze przekazem, przeznaczonym dla wybranych odbiorców, koneserów.

Naszym celem jest oswojenie publiczności z odbiorem muzyki z wyższego poziomu i sprawianie, żeby ludzie przestali się jej bać. To o wiele trudniejsze wyzwanie od zaspokajania niskich gustów mierną muzyką zapakowaną w pseudoartystyczny wizerunek. Tym bardziej istotna jest uczciwa i wiarygodna promocja wydarzeń takich jak Jazz nad Odrą. Rola dziennikarzy też ma tu niebagatelne znaczenie.

Uważam, że jeżeli muzyka jest grana żarliwie, wypływa z serca i wchodzi na naprawdę wysoki poziom, a przy tym posiada pewien rodzaj prawdy, to publiczność zawsze to odczuje. Prezentując wspaniałe rzeczy, nie obawiamy się, że publiczność ich nie pojmie. Ludzi nie można nie doceniać. Moje spostrzeżenia w tej kwestii wynikają z doświadczeń wyniesionych z wielu koncertów. Większym ryzykiem jest pokazywanie mało wartościowych dokonań i nazywanie ich wydarzeniami artystycznymi.

Jazz nad Odrą jest coraz starszy, co służy festiwalowi, bo z każdym kolejnym rokiem umacnia się jego tradycja. Zauważyłem jednak, że na widowni nie pojawia się zbyt wiele młodych osób. Nie uważa pan, że to groźne, że grono sympatyków JnO starzeje się wraz z nim?

Trudno cokolwiek przewidywać bez konkretnych statystyk, ale z mojej perspektywy wynika, że gdyby jazz miał się skończyć, to nastąpiłoby to już wiele razy.

Poprzednia edycja była we wrześniu, ta jest w kwietniu. To wyjątkowa sytuacja i krótszy niż zwykle czas na przygotowanie imprezy. Miało to jakiś wpływ na organizację?

Na pewno, ale muszę powiedzieć z zadowoleniem, że ziściła się zdecydowana większość naszych założeń i planów. Uważam, że to sukces.

W programie widać Polaków. Taki był plan?

To jest istotny aspekt. Jako rada artystyczna uważamy, że polska scena jazzowa obfituję w muzyków o międzynarodowym zasięgu. Zależy nam, aby ich prezentować oraz aby publiczność miała szansę samodzielnie odczytać ich twórczości w zestawieniu z muzyką światową. W naszym gronie chodzi o przynależność, nie o dominację jednych nad drugimi. Albo jest się częścią jazzu, w szerokim tego słowa rozumieniu, albo nie.

Dwa późne wieczory w Vertigo należą do zespołów prowadzonych przez kobiety: Kasię Pietrzko i Martę Wajdzik. Taki był zamysł, żeby oddać scenę paniom, które wciąż są bodaj mniejszą częścią jazzowej rodziny?

Na festiwal zapraszamy muzyków, nie kobiety i mężczyzn. Kryterium to poziom, jaki reprezentują. Płeć nie ma żadnego znaczenia. Te dwie kobiety, które zaprosiliśmy w tym roku, grają znakomicie.

Jest koncert solowy na fortepianie, czego chyba długo nie było.

Bardzo długo, jeżeli chodzi o pianistę. Kenny Barron to ikona, ważna postać, która już teraz posiada swoje miejsce w historii jazzu. Osobiście uważam, że wobec takich artystów powiedzieć, że pięknie grają, jest wręcz nietaktem. Jestem szczęśliwy, że spędzimy z nim chwilę i poprzebywamy w świecie jego dźwięków. Do takich postaci zaliczają się także Peter Erskine, George Garzone czy Kenny Garrett.

Nudy nie ma, program jest znów urozmaicony. W ubiegłym roku w kuluarach słuchacze chwalili selekcję muzyków. Docenili różnorodność stylistyk.

To znaczy, że nasz cel został osiągnięty. To piękno i siła muzyki ma być magnesem przyciągającym publiczność na koncerty, nie agresywna reklama i zapełnianie sali komercyjnymi sposobami.

Poszliście dalej tym szlakiem?

Taka jest nasza idea: prezentować możliwie jak najbardziej zróżnicowane stylistycznie odmiany jazzu, dopóki pozostają one w jakiejś relacji z nim samym. W dobie jazzu eklektycznego nie zawsze jest to bezpieczne, ponieważ jazzmani inspirują się wszelkimi rodzajami muzyki. Mnogość stylów, w których się poruszają, jest tak olbrzymia, że nazwa Jazz nad Odrą nie zawsze pozostawałaby zasadna. Festiwal jest urozmaicony także pokoleniowo. Przedstawiamy na nim muzyków z różnych generacji. A do tego, o czym już mówiliśmy, chcemy zwiększać zasięg prezentacji polskich artystów. 

W ubiegłym roku grał pan ze swoim zespołem i Anną Marią Jopek. Wyszło świetnie, prawie pełna sala, znakomity odbiór. Dlaczego w tym roku nie ma pana w programie?

Jestem w składzie zespołu Andy’ego Middletona – amerykańskiego saksofonisty. Gramy ostatni koncert, w niedzielę 30 kwietnia w Vertigo. Do udziału w nim zostałem zaproszony przez lidera, po tym jak on otrzymał od nas propozycję udziału w festiwalu. Oczywiście nie było to zaproszenie przypadkowe, bo z Andy’m graliśmy razem przed laty w dwóch projektach. Nigdy jednak nie występowałem z jego kwartetem, chociaż planowaliśmy to przed pandemią. Nie miałem pojęcia, że Andy zechce jeszcze raz spróbować, na tegorocznym Jazzie nad Odrą.

Przypuszczam, że nie będzie wielu treningów przed występem we Wrocławiu, bo literalnie dzieli was ocean. Na tym poziomie można z marszu zagrać wspólnie koncert?

Nie ma reguły, która dotyczyłaby wszystkich muzyków. Jeżeli jednak mowa  o ludziach reprezentujących te same ramy stylistyczne, podobny język muzyczny, którzy dodatkowo wielokrotnie grali razem i odpowiednio wcześniej dostają nuty, czasami z jakimiś nagraniami demo, żeby nie mieć wątpliwości co do pożądanego brzmienia danego utworu, to dwie próby powinny wystarczyć.

W poprzedniej edycji Michał Barański najpierw poprowadził na kontrabasie swoją grupę i od razu dołączył do innego zespołu w kolejnym koncercie.

I to jest dobry przykład. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł wskoczyć do zespołu Michała Barańskiego bez wcześniejszego przygotowania. Oni grają potężnie skomplikowaną muzykę, bardzo trudną. Takie programy wymagają wielogodzinnych ćwiczeń. Inaczej jest w przypadku muzyki Ricky’ego Forda. Oni grają klasykę. Też wymaga ćwiczeń, ale niekoniecznie wspólnych. Tej język powinien znać każdy jazzowy muzyk.

Wracając do tamtego wieczoru, Michał Barański nie po raz pierwszy grał zarówno z Ricky Fordem, jak i Stevem McCravenem. Muzycy tej klasy nie pozwalają sobie na spotkania na scenie z osobami, których wcześniej nigdy nie widzieli.

W tym roku jazzu nad Odrą będzie więcej, bo są dwa dodatkowe koncerty w Firleju. Z tym że nie ma ich w programie głównym, lecz są w wydarzeniach towarzyszących. Dlaczego?

Możliwość dodania koncertów w Firleju pojawiła się już w trakcie organizacji festiwalu, nieco później niż planowaliśmy pozostałe występy. Bardzo cieszymy się, że tak wyszło. W tym roku w Firleju zagra znakomity gitarzysta z Pragi, David Doruzka, a także jeden z najistotniejszych drummerów na świecie – Jeff Ballard. Do tego mamy jazzowy, co podkreślam, koncert kwartetu Stanisława Soyki, który w mojej opinii jest znakomitym muzykiem jazzowym. Często uprawia różne inne gatunki, ale wywodzi się z jazzu, dlatego z tym większą radością zaprezentujemy jego jazzową sylwetkę. Osobiście dołożę wszelkich starań, by w przyszłości Firlej był w pełni wykorzystywany jako scena festiwalowa.

59. Jazz nad Odrą zagra od 26 do 30 kwietnia na trzech scenach:

  1. w Imparcie Centrum przy ul. Piłsudskiego,
  2. w klubie Vertigo przy Oławskiej,
  3. w Firleju przy Grabiszyńskiej (wydarzenia towarzyszące).

Program i bilety – tutaj. Organizatorem jest Strefa Kultury Wrocław

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl