Jakie cechy osobowości powinien mieć dobry dyrygent?
Muzycy w orkiestrze oczekują od dyrygenta przede wszystkim opanowania techniki, co umożliwia przekazanie swoich intencji bez straty czasu i zbędnych słów. Oczekują też niezawodności, pewności siebie i charyzmy oraz współpracy z fantastycznym, wrażliwym artystą, który ma cechy lidera. Osoba, która przy pulpicie dyrygenckim jest niepewna siebie, nie nadaje się do tej roli.
Z perspektywy słuchacza dobry dyrygent to ktoś, kto potrafi wydobyć znaczenia i emocje zawarte w danym dziele. Nie zawsze dyrygent jest w stanie złapać świetny kontakt z każdym zespołem. Zdarza się, że praca z jedną orkiestrą nie jest efektywna, a z inną udaje się nawiązać nić porozumienia, zafascynować muzyków swoją wizją i w rezultacie stworzyć znakomitą interpretację.
Jakim jest pan typem dyrygenta?
Nie czuję się typowym dyrygentem symfonicznym. Jestem raczej muzykiem współtworzącym konkretne dzieło z zespołem, z którym w danym momencie pracuję. Całe szczęście nie muszę dyrygować na zamówienie i występuję tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę, prowadzę tylko te dzieła, które chcę wykonać. Nie dyryguję dziełami symfonicznymi drugiej połowy XIX wieku i nowszymi. Inni robią to lepiej. Moje zainteresowania kierują się w stronę muzyki dawnej, klasycznej i wczesnoromantycznej. To jest repertuar, po który sięgam najczęściej.
Jak zaczęła się pana przygoda z muzyką dawną?
Zaczynałem od dyrygowania niewielkimi zespołami, a właśnie takie składy są domeną wcześniejszych epok. Te dzieła powstały dawno temu, ale niektóre z nich odkrywamy dopiero teraz, nadal też uczymy się, jak je wykonywać. Taki repertuar umożliwia podejmowanie bardzo oryginalnych działań i chyba dlatego muzyka dawna oraz wykonawstwo historyczne są dla mnie tak fascynujące.
Czy dużo jest jeszcze do odkrycia, jeśli chodzi o polską muzykę dawną?
Tak, cały czas odkrywamy nowe dzieła. Polska jest w zupełnie innej sytuacji niż kraje, które w czasach wojen nie utraciły aż tylu zbiorów. Jednak pomimo tych strat wciąż zdarzają się nam odkrycia. Dotyczą one także aspektów związanych z wykonawstwem. Zderzanie dawnych praktyk ze współczesną wrażliwością jest fascynujące.
Pamięta pan swój pierwszy występ w roli dyrygenta?
Kiedyś było zazwyczaj tak, że przygotowywałem jakiś program z małym zespołem i w pewnym momencie okazywało się, że lepiej by było, gdyby ktoś w czasie koncertu poprowadził muzyków. W związku z tym trudno mi wyodrębnić moment debiutu – dochodziłem do dyrygowania stopniowo, nie stanąłem nagle przed wielką orkiestrą symfoniczną.
Jaka jest różnica pomiędzy pracą z orkiestrą symfoniczną a pracą z zespołem zajmującym się wykonawstwem historycznym?
Jest ona znaczna, ponieważ zespoły te działają w zupełnie odmienny sposób. W przypadku dużej orkiestry muzycy oczekują, że dyrygent gestem wskaże odpowiedni sposób wykonywania utworu. Chociaż cały czas jest tu miejsce na dialog, na wspólne odkrywanie partytury i wyjaśnianie wątpliwości. Praca z muzykami grającymi w zespołach zajmujących się wykonawstwem historycznym jest zdecydowanie bardziej partnerska, zbliżona do kameralistyki. Oczywiście także dyrygent pracujący z wielką orkiestrą symfoniczną jest partnerem dla grających w niej artystów, ale partnerstwo to ma zdecydowanie inny charakter.
Rozmawiał Oskar Łapeta.
Zdjęcie Łukasz Rajchert.
Rozmowa z Andrzejem Kosendiakiem