Trudnymi przypadkami żołnierzy ukraińskich zajmował się Pan wraz ze swoim trzebnickim zespołem.
Rzeczywiście, leczyliśmy kilku ukraińskich żołnierzy. Udało się to zrobić po uzgodnieniu z odpowiednim wydziałem Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego, który odpowiada za transport i leczenie w Polsce żołnierzy ukraińskich (oczywiście w zależności od urazu).
I ze względu na charakter naszego oddziału, i na naszą specjalność, czyli mikrochirurgię, trafiali do nas przede wszystkim żołnierze z potwierdzeniem uszkodzenia nerwów obwodowych.
Po ustaleniu z urzędem wojewódzkim oraz specjalistami z różnych szpitali w Polsce, do których ci żołnierze trafiali, niektórzy byli odsyłani do nas na specjalistyczne zabiegi.
Mówiąc precyzyjnie, po zdiagnozowaniu u nich konkretnych uszkodzeń, trafiali już do bezpośredniego leczenia na naszym oddziale. Z tego, co słyszałem, później z powrotem wracali do swoich jednostek.
Jak rozumiem, były to bardzo skomplikowane urazy?
Tak – najbardziej skomplikowanym był ubytek 6-centymetrowego odcinka nerwu kulszowego u dwudziestokilkulatka – żołnierza z Ukrainy, który trafił do nas ze szpitala rehabilitacyjnego na Śląsku.
Konieczny był przeszczep kablowy z dwóch pełnych nerwów łydkowych. Z tego, co wiem, to czucie zaczęło mu wracać już po 8 tygodniach. Tak wynikało z rozmowy, którą przeprowadziłem z panią doktor, która go prowadziła. Mówiła, że były już sygnały reinerwacji, jeśli chodzi o czucie w kończynie dolnej.
Ma Pan na myśli normalne funkcjonowania kończyny?
Wie pan, „funkcjonowanie” to za dużo powiedziane, ponieważ chodziło o nerw ruchowo-czuciowy, a on bardzo rzadko wraca do wszystkich swoich funkcji w przypadku pełnego uszkodzenia czy (tym bardziej) dokonania przeszczepów kablowych.
Chodzi głównie o wyprost stopy i palców, co ułatwia w zdecydowany sposób chociażby chodzenie. U tego pacjenta zrobiliśmy od razu przełożenie ścięgien – po to, by ta stopa nie opadała. Jeżeli wróci mu ta funkcja, to będzie ona jeszcze bardziej mocniejsza.
Jeżeli natomiast funkcja ruchowa stopy nie wróciłaby, ponieważ to uszkodzenie jest bardzo poważne, to przynajmniej stopa już od początku nie spada. Można więc powiedzieć, że zrobiliśmy takie „dwa w jednym”.
Daliście Państwo tym ludziom możliwości w miarę normalnego życia, bo oni zapewne nie wrócą do pełnej sprawności?
Do funkcjonowania – tak. Do pełnej sprawności – nie. Pierwszy z tych żołnierzy nawet chyba chciał wrócić na front! Ale do końca nie wiem, gdzie potem trafił.
Natomiast operowaliśmy potem jeszcze innego rannego. W tym przypadku były to głębokie rany, uszkodzenia wielomiejscowe. Ten wojskowy trafił do nas z powodu sporego ubytku nerwu łokciowego i praktycznie brakiem funkcji kończyny górnej, czyli ręki.
Również u niego dokonaliśmy przeszczepu kablowego nerwu. Kolejny przypadek też był związany z nerwem w ręce, a konkretniej z nerwem pośrodkowym.
Poza tym podobno byli u Was na swego rodzaju mikrochirurgicznych warsztatach lekarze z Ukrainy, którzy uczyli się tego, czym Państwo się zajmujecie?
Rzeczywiście, na prośbę szpitala we Lwowie zaprosiliśmy grupę ukraińskich chirurgów, która była zainteresowana głównie transplantacją kończyny górnej ze względu na dużą liczbę żołnierzy ukraińskich, którzy stracili jedną bądź dwie ręce w wyniku działań wojennych.
Ci chirurdzy chcieli się włączyć w europejski program transplantacji kończyny górnej. Ze względu na sąsiedztwo, tradycję i doświadczenie trzebnickiego oddziału wybór padł na nas. Gościliśmy ich przez tydzień.
Rozmawialiśmy na temat możliwości technicznych wykonywania takich operacji. Oni oczywiście chcieli również, by nasz zespół jeździł do Lwowa.
Niestety, ze względów bezpieczeństwa musiałem odmówić – powiedziałem, że dopóki wojna trwa, to raczej nie będzie na to zgody.
Natomiast zaprosiliśmy ich do wzięcia udziału w ewentualnej transplantacji kończyny, która mogłaby się odbyć u nas. Mogłaby być przeprowadzona u żołnierzy ukraińskich – naturalnie po odpowiednim przygotowaniu takich pacjentów-biorców.
Byłby to pobyt instruktażowy?
Tak. Oni musieliby przyjechać do nas, podobnie jak pacjent-biorca. Ten ostatni musiałby być tutaj na miejscu dla różnych celów, czyli generalnie po to, by przeprowadzić badania. W przypadku znalezienia dawcy, musi być też na miejscu, żeby szybko przyjechać do nas na oddział.
Ustaliliśmy z ukraińskimi chirurgami, że w przypadku pojawienia się takiej potrzeby, helikopterem ze Lwowa mogliby dotrzeć do Rzeszowa, a dalej innym środkiem transportu do Trzebnicy. Nie jest to zbyt wielkie wyzwanie logistyczne. Dodam, że cały czas jesteśmy z nimi kontakcie. Oni są bardzo chętni do współpracy z nami.
A Państwo nie skąpiliście im swojej wiedzy...
Podczas ich wizytacji u nas na oddziale była jedna z pacjentek, która jest po transplantacji już od około 10 lat. Mogli więc zobaczyć na własne oczy, jak wygląda taka ręka transplantowana od zmarłego dawcy. To też psychicznie mocno ich zbudowało i zachęciło do podjęcia takich działań w przyszłości.
Bo to oznacza, że można to zrobić, tylko też trzeba mieć specjalistyczna wiedzę. A tę podstawę mają dzięki Państwa otwartości i temu, że zechcieliście się z nimi podzielić wiedzą.
Jesteśmy otwarci i na współpracę, i na przekazywanie wiedzy, doświadczenia oraz na pomoc – tak sprzętową, jak i ludzką. Natomiast z ich strony konieczne jest staranne przebadanie biorców – szczególnie pod względem psychologicznym, bo nastawienie biorcy musi być odpowiednie. No i, rzecz jasna, trzeba też mieć zgrany zespół, doświadczony w zabiegach mikrochirurgicznych.
Bądź na bieżąco z Wrocławiem!
Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu.
Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!