W latach 60. gadżety trudno było w Polsce zorganizować. Tymczasem wokół Jazzu nad Odrą kręciło się sporo studentów i ludzi związanych ze sztuką. – Przykładów z tzw. Zachodu nie mieliśmy, ale Get-Stankiewicz był prowokatorem i razem z Jasiem Sawką, z którym studiowali najpierw na architekturze na Politechnice, a potem na PWSSP wymyślili przypinki – opowiada Wojciech Siwek.
Przypinki projektował Jan Sawka, a z plastiku wykonywał Get. – Agrafki przypinało się na ciepło, u mnie w domu. Najpierw były podgrzewane na patelni, potem brało się je pęsetką i przytwierdzało. Wszystko robiliśmy sami – chałupniczy wyrób, manufaktura – śmieje się Siwek.
Potem powstał pomysł na koszulki z nadrukami, czego także w Polsce nie było, więc od razu miały wzięcie. – Pamiętam, jak jeździłem do Kamiennej Góry, czy Lubawki, aby w tamtejszych zakładach zrobić nadruki. A wcześniej, w innej fabryce, załatwić, żeby te koszulki w ogóle były – wyjaśnia Wojciech Siwek.
Na początku fani jazzu we Wrocławiu na piersi nosili charakterystyczne rysunki – rybę, wodę, trąbkę, dopiero potem pojawiały się t-shirty związane z plakatami, czyli, jak zwraca uwagę Siwek, coś trwałego, bo plakat znikał ze słupów, a na koszulkach wciąż żył.
– Wszystko sponsorowały np. fabryki bawełniane. Zresztą mecenasów mieliśmy przedziwnych, jak np. Polski Len. Marek Gołębiowski, który prowadził koncerty, człowiek renesansu, bo piosenkarz, muzyk, mim, architekt, sam sobie wymyślił reklamę tego lnu. Polewał go atramentem i mówił „Polski len zdobi ciebie, a szpeci twoich wrogów” – mówi z uśmiechem Siwek.