wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

3°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 05:11

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Z miłości do kina. Rozmowa z Henrykiem Tasem

Pan Henryk Tas - elektryk i pasjonat kina. Człowiek legenda wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Pracuje tu od 1956 roku (ma 82 lata) i poznał wszystkich, których poznać trzeba i warto. Naprawiał legendarny motocykl Zbyszkowi Cybulskiemu, widział zakochanego Marka Hłaskę, grał w siatkówkę z Kazimierzem Kutzem i uprosił Igę Cembrzyńską, by zaśpiewała o pierwszej w nocy dla całej ekipy. Urodzony pod Lwowem, od lat sercem wrocławianin, bo tu zakochał się nie tylko w mieście, przede wszystkim w filmie. „Robię to, co lubię, a jak się robi to, co się lubi, wtedy człowiek jest szczęśliwy” – podkreśla.

Reklama

Pan Henryk Tas - elektryk i pasjonat kina. Człowiek legenda wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Pracuje tu od 1956 roku (ma 82 lata) i poznał wszystkich, których poznać trzeba i warto. Naprawiał legendarny motocykl Zbyszkowi Cybulskiemu, widział zakochanego Marka Hłaskę, grał w siatkówkę z Kazimierzem Kutzem i uprosił Igę Cembrzyńską, by zaśpiewała o pierwszej w nocy dla całej ekipy. Urodzony pod Lwowem, od lat sercem wrocławianin, bo tu zakochał się nie tylko w mieście, przede wszystkim w filmie. „Robię to, co lubię, a jak się robi to, co się lubi, wtedy człowiek jest szczęśliwy” – podkreśla.  

Magdalena Talik: Od 1956 roku pracuje Pan w Wytwórni Filmów Fabularnych (obecnie Centrum Technologii Audiowizualnych). Podobno znalazł Pan pracę przy filmie przez przypadek?

Henryk Tas: Szwagier powiedział mi, że w ówczesnej Hali Ludowej potrzebny jest elektryk. Wybrałem się pewnego dnia zapytać o szczegóły, ale akurat nie było kierownictwa i wyszedłem z kwitkiem. Przechodziłem pod iglicą. Patrzę, jest otwarte wejście do wytwórni. Pomyślałem: „Wstąpię, zapytam, wytwórnia filmów też fajna rzecz”. Przy wejściu stał wartownik z karabinem, a obok było biuro przepustek i w progu zobaczyłem mojego późniejszego wieloletniego szefa Mariana Krasa. Kiedy dowiedział się, że pracowałem w Elektromontażu, firmie, która obsługiwała budowy na całym Dolnym Śląsku, złapał mnie za rękę i wysłał do personalnej. Dwadzieścia minut później byłem już pracownikiem. I tak zostałem tutaj na pełnym etacie z pewną tylko przerwą na emeryturę.

Magdalena Talik: Pierwszym ważnym filmem, przy którym Pan pracował był chyba „Popiół i diament” Andrzeja Wajdy?

Henryk Tas: Pierwszym głośnym. Przedtem była jeszcze „Tajemnica dzikiego szybu” Wadima Berestowskiego z Gustawem Holoubkiem, a później „Dwoje z wielkiej rzeki” Konrada Nałeckiego. „Popiół i diament” kręcono w drugim roku mojej pracy jako dyżurnego elektryka, kiedy wszystko było dla mnie jeszcze nowe. Urządzenia elektryczne, czy wykonanie instalacji nie stanowiło problemu, ale w wytwórni nie mieliśmy gotowych rzeczy, czy rozwiązań, trzeba było je wymyślać.

Ukuliśmy nawet takie powiedzenie: „Tu nie politechnika, tu film, tu trzeba myśleć”. Często na potrzeby filmu projektowało się bardzo skomplikowane urządzenie, które było wykorzystane tylko raz, takich wynalazków zebrało się mnóstwo. My wykonywaliśmy po prostu zadania dzienne na prośbę reżysera albo operatora, bo to była dwójka, która nadawała ton wszystkiemu.

Magdalena Talik: Jaki był Andrzej Wajda z okresu kręcenia „Popiołu i diamentu”?

Henryk Tas: Dystyngowany gość, mimo że młody, po ukończonej niedawno szkole filmowej. Nigdy nie używał brzydkich słów, nawet kiedy się zdenerwował, co u innych reżyserów było nawet modne, czasem bluzgnąć.

Pamiętam, że dekoracja do słynnej sceny z zapalaniem spirytusu w kieliszkach przez Zbyszka Cybulskiego była przygotowywana na jednej z hal. Obsługiwałem wtedy stację transformatorową, więc byłem na miejscu. Przechodziłem w pewnym momencie, hala otwarta, a Wajda razem z Januszem Morgensternem, który był wtedy jego asystentem przygotowują na przyszły dzień sytuację. Dyskutują, analizują, układają palce w kształt kadru przyglądając się, jak wszystko wygląda. Tak do późnych godzin wieczornych.

Magdalena Talik: Podpatrywał Pan grę aktorów?

Henryk Tas: Raczej kątem oka, mieliśmy swoje zajęcia związane z oświetleniem, ale podczas kręcenia „Popiołu i diamentu” poznałem osobiście Zbyszka Cybulskiego. Przez motocykl – jawę 250. Przyjeżdżał nim z Katowic i kiedy był na planie nie miał czasu przy nim popracować, więc padło na mnie. Mój szef przyszedł kiedyś do mnie i powiedział: „Gabryś, masz tu kluczyki, on ci zaraz powie, co trzeba zrobić”. Podszedł, przywitaliśmy się i poszliśmy na plac, bo motocykl stał na podwórzu. Podpompowałem koła, łańcuch posmarowałem grafitowym smarem, wymieniłem przepaloną żarówkę w reflektorze, podładowałem akumulatorek. Potem Zbyszek pozwolił mi na tej słynnej jawie zrobić parę kółek, ale od razu zaznaczył: „Ostrożnie, chłopie, bo ja muszę nim wracać do Katowic”. Zapamiętałem go jako człowieka ciepłego, bezpośredniego. No i jego ciemne okulary. Jeden z moich kolegów, zafascynowany Cybulskim, zaczął nosić takie same.

Magdalena Talik: Zbyszka Cybulskiego widział Pan już wcześniej, na planie „Ósmego dnia tygodnia” Aleksandra Forda na podstawie prozy Marka Hłaski. A czy pisarz pojawiał się na planie?

Henryk Tas: To właśnie on, swoim zachowaniem, powodował najciekawsze zdarzenia! Lubił "łykać", wszyscy o tym wiedzieli. Kiedyś kręciliśmy nocne zdjęcie na Koziej w Warszawie, zamknięto całą ulicę. O trzeciej nad ranem wjeżdża na plan dorożka. Operator Jerzy Lipman strasznie się zdenerwował, reżyser Aleksander Ford pytał, kto wpuścił powóz. Tymczasem w środku siedział Hłasko ubrany tylko w koszulkę i spodenki. Uciekł z izby wytrzeźwień, bo musiał zobaczyć grającą w filmie niemiecką aktorkę Sonję Ziemann, w której się już wtedy kochał. Milicjant nie chciał go wpuścić na plan, więc pisarz wyrwał dorożkarzowi bat i zbił mundurowego. Pan władza przyszedł potem z pretensjami i trzeba było go jakoś udobruchać. Pamiętam jeszcze drugie zdarzenie związane z Hłaską, które weszło nawet do naszego wytwórnianego języka. Czesław Petelski kręcił film „Baza ludzi umarłych”. Kierownikiem planu był Henio Szlachet. Padła komenda, aby ściągnął Hłaskę, bo potrzeba było zmienić kwestie w dialogach. Więc Henio zadzwonił i usłyszeliśmy: „Panie Hłaskower, Pan tu przyjedzie, tu wywczas, tu nie film”. Wieczorem, zachęcony tym opisem, zjawił się pisarz i od razu zaczął zapoznawać z towarzystwem. Do bladego świtu. Rano spał, a my wyjeżdżaliśmy do lasu na zdjęcia. Henio poszedł go budzić i skandował: „Panie Hłaskower, Pan wstaje, tu nie wywczas, tu film”. Potem, jak ktoś w wytwórni spóźniał się z robotą mówiliśmy: „Stary, dlaczego tego nie zrobiłeś? – Tu film, tu nie wywczas”.

Magdalena Talik: Chociaż wywczas czasem się chyba jednak zdarzał?

Henryk Tas: W pewnym sensie. W „Krzyżu walecznych” Kazimierza Kutza bazę noclegową mieliśmy w Świeradowie, a na plan dojeżdżaliśmy do Lubomierza. Żadnego obiadu, jedynie suchy prowiant, a po zakończonych zdjęciach Kutz, zapalony siatkarz, wskazywał: „Ty, ty i ty, widzę cię na boisku”. Grali też z nami aktorzy, była świetna atmosfera.

Magdalena Talik: Kiedyś ekipa filmowa w miasteczku była świętem samym w sobie.

Henryk Tas:  Pamiętam, jak znajomi opowiadali, że kiedy przyjechali na zdjęcia do Lubomierza wszystkie dziewczyny siedziały u fryzjera, trefiły się, aby jakoś wyglądać. A nuż wezmą do statystowania.

Magdalena Talik: Przez lata mieliście w wytwórni swoje rytuały, zwyczaje. Który był najbardziej charakterystyczny?

Henryk Tas: Pierwszy klaps to był kieliszeczek wódki na planie. Pamiętam realizację „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa, gdzie tacę niósł sam kierownik produkcji Ryszard Straszewski. Potem 500 klaps oznaczał bankiet po pracy w wytwórnianym barze. Grająca rolę księżniczki mauretańskiej Iga Cembrzyńska nagrała wtedy głośną piosenkę „Intymny świat”. Podczas rautu, już o pierwszej w nocy, Zbyszek Cybulski i my wszyscy usiedliśmy i prosiliśmy, aby dla nas zaśpiewała. Dała się uprosić i ten utwór zabrzmiał fantastycznie.

Magdalena Talik: Zdarzały się Panu lub kolegom sztubackie wygłupy?

Henryk Tas: Mieliśmy w wytwórni wózkarza – Jurka Baniewicza. Urodzony kaskader, a wtedy nie było jeszcze takiego pojęcia. Podczas bankietu „Saragossy” rozmowa zeszła na stojącą nieopodal wytwórni iglicę. Wówczas miała 103 metry. Chłopaki zgadali się, że Jurek wyjdzie na ożebrowania iglicy i powiesi tam chusteczkę. Nie braliśmy tego poważnie. Na drugi dzień wracamy do pracy, a tu chusteczka powiewa na wietrze, więc w miasto poszła od razu fama, że jest tu taki jeden, który w nocy wszedł na iglicę. To zachęciło innych śmiałków i musieli postawić dwóch milicjantów, którzy pilnowali terenu dzień i noc.

Magdalena Talik: Pracował Pan przy kilku filmach Wojciecha Jerzego Hasa – „Rozstaniu”, „Złocie”, Jak być kochaną”, czy „Rękopisie znalezionym w Saragossie”. Był takim perfekcjonistą, jak się go opisuje?

Henryk Tas: Zdecydowanie, ale trzeba pamiętać, że nadawał ton, kierował wszystkim, co się działo. Zawsze przygotowany, zawsze cierpliwy. Wiedział dokładnie, jak chce zrealizować dane ujęcie. Na planie był często od początku, ustawiał sytuację, bo jazda kamery musiała zgrać się ze światłem, rekwizytami i dźwiękiem, nagrywanym stuprocentowo, od razu podczas kręcenia zdjęć.

Magdalena Talik: Przy takim trybie nagrywania było chyba stresująco?  

Henryk Tas: Momentami nawet bardzo. Kiedy realizowaliśmy film „Jak być kochaną” część scen powstawała w dekoracji imitującej wnętrze samolotu. Siedzieli w nim Barbara Krafftówna i Wieńczysław Gliński. Przyszedł Has i zwrócił się do ekipy: „Wy tu ustawcie sytuację, a ja pójdę na kawę”. Bar był w wytwórni. Po pół godzinie wrócił, wszystko przygotowane, aktorzy gotowi. Poprosił: „Pokażcie mi tę scenę”. Zaglądnął do kamery i wypalił: „Ale żeście to spieprzyli”. Oczywiście, wyraził się soczyściej.  Barbara Kraftówna zripostowała: „Dzięki Ci, Panie, za dobre słowo” i rozładowała napięcie w sekundę. Wszyscy się roześmiali i dokończyliśmy zdjęcia.

Magdalena Talik: Którego z reżyserów Pan szczególnie polubił?

Henryk Tas: Sylwestra Chęcińskiego, bo to niespotykanie spokojny człowiek. Kiedy kręciliśmy ostatnią część „Samych swoich”, czyli film „Kochaj albo rzuć” część zdjęć realizowaliśmy na statku „Stefan Batory”. Płynęliśmy nim z Gdyni do Londynu przez Rotterdam. Do dzisiaj pamiętam scenę, w której Ania grana przez Annę Dymną „szlifuje” swój angielski rozmawiając z czarnoskórym księdzem. Było strasznie zimno, wiało, a Anna Dymna stała w letniej sukieneczce. Tymczasem za jej plecami garderobiana Janka trzymała kożuch, aby aktorka nie zmarzła. Na filmie widać, że jest piękna, słoneczna pogoda i błękitne niebo. W rzeczywistości Sylwester Chęciński prawie zaklinał wiatr, a spora część ekipy, ze względu na sztorm trzymała w pogotowiu obowiązkowe papierowe torebki.  

Magdalena Talik: Co czuje Pan, kiedy po latach ogląda filmy, przy których Pan pracował? Wzruszenie, zadowolenie?

Henryk Tas: Przypominam sobie daną sytuację. Na przykład z filmu „Lotna” Andrzeja Wajdy. Jest tam scena, w której bohater, podchorąży Jerzy Grabowski bierze ślub z nauczycielką Ewą w drewnianym kościółku pod Warszawą. Kiedy tam przyjechaliśmy rozświetliliśmy pół wsi. Aż dziw bierze, że chwalebna elektryfikacja tam nie dotarła. Widzę siebie obsługującego propeller, taką dużą wiatrownicę, śmigło samolotowe z silnikiem elektrycznym potrzebne, aby welon panny młodej płynął w powietrzu. Próbowaliśmy to parę razy i było dobrze, ale w czasie ujęcia nie wyszło, trzeba było powtarzać i Wajda trochę się zżymał. Natomiast mieszkańcy wsi patrzyli z zachwytem, jak świecimy w ciemną noc. Obraz, który trudno zapomnieć.

Magdalena Talik: Zakochał się Pan w świecie filmowym?

Henryk Tas: Kiedy przyjąłem się do wytwórni zaczęło mnie interesować wszystko, co związane z kinem. Kupowałem „Film”, czytałem, kto i co kręci w różnych miastach. Nie patrzyłem, że trzeba zostać po pracy, że pieniądze były niewielkie. Nigdy się na nic nie skarżyłem. Przedtem byłem w skowronkach i teraz też jestem. Robię to, co lubię, a jak się robi to, co się lubi, wtedy człowiek jest szczęśliwy.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl