Koncert jak performans
Camille Dalmais wywodzi się z artystycznej rodziny, ojcu–piosenkarzowi, który dawał jej zawodowe rady, dedykowała jeden z utworów na swojej nowej płycie „OUÏ”, z której piosenki zaśpiewała we Wrocławiu. Choć właściwie słowo „piosenka” z dookreśleniem „francuska” jest tu wyraźnie nie na miejscu, bo choć Camille śpiewa własne kompozycje głównie po francusku, czasem przerzuca się na angielski, to najczęściej są to fragmenty o charakterze eksperymentalnym, a francuskie jest tu raczej puszczanie oka do publiczności (żeby nie pomyślała, że jest zbyt serio).
To, co tworzy Francuzka spodoba się fanom Björk, która też robi ze swoich koncertów performanse, a ze swojego głosu instrument. O ile jednak ambicje Björk to wielkie widowiska z precyzyjnie przygotowaną scenografią, Camille pozostaje w tym względzie francuska do szpiku kości. Prostotota, pomysł, radość z muzykowania i doskonały kontakt z publicznością, a o taki trudniej na wielkich scenach.
Francuska niespodzianka
Niemniej, także w Capitolu artystka dopilnowała, by na scenie zadziałały wszystkie przygotowane niespodzianki. Dlatego tkaniny (koniecznie niebieskie, jak wszystko, włącznie z ubraniami artystów tego wieczoru), którymi przykryto instrumenty w wyznaczonym czasie unosiły się przypięte do linek i były ciągnięte w górę, a tam, poruszane strumieniem powietrza, powiewały, potem zaś–połączone–„udawały” np. góry.
Nawet strój Camille (pojawiła się najpierw w rodzaju błękitnej burki, pod którą zaśpiewała pierwszy utwór) był wielokrotnie wykorzystywany na scenie - jako ubiór i element scenografii. Towarzyszący na scenie zespół złożony z trzech wokalistek (Gisela Razanatovo, Maddly Mendy Sylva, Christelle Lassort), klawiszowca (Johan Dalgaard) i dwóch bębniarzy (Clément Ducol i Martin Gamet, bo rytm jest kluczową sprawą w jej utworach) także stał się częścią scenografii i był do końca angażowany w specyficznej choreografii. Publiczność oszalała zwłaszcza, kiedy Francuzi przemaszerowali, bijąc w bębny, dookoła sali i śpiewając.
Kompozycje eksperymentalne
Camille w pewnej mierze oddaje hołd klasycznie pojmowanej francuskiej piosence, zwłaszcza w tej części, gdzie w swoich tekstach bawi się językiem, jego brzmieniem, znaczeniem. Krytycy dopatrzyli się, że tytuł albumu „OUÏ” można rozumieć jako słowo „tak”, ale również owo oui jest podobne w brzmieniu do innego – „l’ouïe” (słyszeć). Przykłady można by mnożyć. Jeden z utworów ma tytuł „Je Ne Mâche Pas Mes Mots” (Nie żuję moich słów), a ten związany z ojcem –„Fille à papa” (Córeczka tatusia). Camille tworzy w swoich niezwykłych, wielowątkowych kompozycjach współbrzmienia momentami wprost fantastyczne, niemal wyjęte z muzyki sakralnej. W innym przypadku naśladuje wilczy skowyt, albo wydaje do mikrofonu iście rockowy wrzask.
Jedno jest w jej przypadku pewne, że sklasyfikować jej muzykę bardzo trudno, ale pewnie w tym cały jej urok. Bo Camille jest zjawiskiem, które wymyka się ocenom.