wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

11°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 14:47

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. 30 lat samorządu
  4. Radny Bohdan Aniszczyk: Miałem poczucie, że wspólnie budujemy Polskę
Kliknij, aby powiększyć
Bohdan Aniszczyk, radny Rady Miejskiej Wrocławia RM Wrocław
Bohdan Aniszczyk, radny Rady Miejskiej Wrocławia

Bohdan Aniszczyk jest jedynym radnym, który w Radzie Miejskiej Wrocławia zasiada od jej pierwszej kadencji do dzisiaj. Pełnił także funkcję członka zarządu Wrocławia.

Reklama

Jest Pan jedyną osobą, która zasiada w Radzie Miejskiej od jej pierwszej kadencji, która rozpoczęła się w maju 1990 roku. W pierwszym składzie tylko troje radnych reprezentowało inne kluby niż Komitet Obywatelski „Solidarności”. Czy taka jednorodność, jeśli chodzi o pochodzenie polityczne, ułatwiała pracę w Radzie, czy jednak się państwo spierali?

Bohdan Aniszczyk: Na początku w ogóle nie było problemu z dogadywaniem się. Rzeczywiście, stanowiliśmy jedną grupę. Jednolitość była odczuwalna przez pierwszy rok. Potem zaczęło się to jednak trochę „mielić” w środku.

W 1991 roku skład zarządu miasta postanowiono rozszerzyć o jeszcze jedną osobę. Grupa kilkunastu osób spośród „solidarnościowej” części Rady Miejskiej chciała, aby to jej reprezentant objął to stanowisko. Na ten temat prowadzono rozmowy, negocjacje, podchody. W drodze kompromisu ostatecznie mnie wyznaczono, abym objął tę funkcję.

źródło: archiwum.zajezdnia.org

Potem ujawniły się różnice zdań przy kolejnych sprawach, na przykład, powołania rad osiedli. W efekcie w wyborach na kolejną kadencję grupa, o której wspomniałem, wystąpiła już pod własnym szyldem.

Państwo mieli wyjątkowo trudne zadanie, bo musieliście wymyślić i wprowadzić zasady funkcjonowania samorządu lokalnego.

Tak, ale o tyle to było ułatwione, że musieliśmy reagować na konkretne sytuacje. Z jednej strony państwo, czyli rząd i władze centralne, układały nam kompetencje. Ale tak naprawdę, ta pierwsza kadencja to był radosny czas, gdy mieliśmy poczucie, że władza jest w naszych rękach.

Co sobie wymyśliliśmy, to mogliśmy wprowadzić i próbować realizować. To zależało od naszej aktywności, naszej skuteczności. Jak był problem, to myśmy go rozwiązywali.

Później – w drugiej, trzeciej kadencji, zaczęto nas ograniczać. Pouczano: Wolno samorządowi to, na co prawo pozwala. A myśmy interpretowali to inaczej: skoro nam prawo pewnych rozwiązań nie zabrania, to możemy je stosować. To inna filozofia patrzenia na rolę samorządu.

Czy ludzie wybrani do Rady Miejskiej przyszli z gotowymi pomysłami na to, jak ma wyglądać samorząd, czym będzie się zajmował, jakie będzie miał prawa i jakie obowiązki?

W pierwszej kadencji to jeszcze raczej rzadko wyjeżdżaliśmy na Zachód, w kolejnych kadencjach częściej zaczęliśmy jeździć w tamtym kierunku, przypatrywać się, jak samorząd funkcjonuje we Francji czy w Niemczech.

Pamiętam jeden z pierwszych wyjazdów do Francji. Analizując zasady działania lokalnych władz, zobaczyłem podobieństwo do rozwiązań, które myśmy wprowadzili. Z czasem w Polsce wprowadzono także bezpośrednie wybory prezydentów i burmistrzów, tak jak to jest we Francji.

Na takich wyjazdach studyjnych na Zachód mogliśmy dużo się uczyć. Lecz więcej uczyliśmy się w biegu, na miejscu.

Które momenty w ciągu 30 lat pracy w Radzie Miejskiej uzna Pan za najważniejsze?

Kiedy przychodziłem do samorządu, to z takim przekonaniem, że wreszcie będziemy mieli państwo prawa. Że w tym, co sami uchwalimy: rozsądek i prawo, będą na pierwszym miejscu.

W drugim-trzecim roku swojej działalności w zarządzie miasta przeżyłem bardzo negatywne doświadczenie.

Ówczesny rząd wprowadził dodatki mieszkaniowe dla osób żyjących w niedostatku. Jej realizację powierzono samorządom lokalnym, które miały ten projekt także sfinansować.

Ustawę w tej sprawie podjęto we wrześniu, czyli dawno po uchwaleniu budżetu i kiedy wszystkie duże wydatki są już zaplanowane do końca roku. I nagle wpada taki „prezencik” od władz centralnych na przeprowadzenie tego pomysłu 

To było dla mnie dramatyczne doświadczenie: wbrew narzuconemu, ale obowiązującemu prawy podjąłem decyzję, że nie wypłacamy dodatków mieszkaniowych w tym roku, a dopiero od 1 stycznia, mimo że powinny być wypłacane od 15 listopada.

Wziąłem to na własne sumienie. Okazało się, że i tak Wrocław był pierwszym dużym miastem, które zaczęło wypłacać dodatki mieszkaniowe.

Zupełnie odmienne wrażenie miałem, kiedy pracowaliśmy nad reformą samorządową w 1997-1998 roku, gdy rząd AWS-UW zapowiedział cztery reformy: edukacyjną, samorządową, zdrowotną i emerytalną. Miałem poczucie, że wreszcie jesteśmy słuchani, jako samorządowcy.

Raz na tydzień-dwa tygodnie jeździliśmy na spotkania do ośrodka rządowego wspólnie pracować nad planowanymi rozwiązaniami. Samorządy mogły swoje doświadczenie przełożyć na akty prawne. Miałem poczucie, że wspólnie budujmy Polskę.

Parada władz miasta z okazji Święta Wrocławia, z udziałem prezydenta Wrocławia i radnymi Rady Miejskiej Wrocławia, fot. RM Wrocław

Przykładem dobrego pomysłu było powołanie gimnazjów. We Wrocławiu doskonale się one sprawdziły. A potem władze centralne jednym ruchem wrzuciły ten pomysł do śmieci.

Gdyby miał Pan wskazać osobowości, z którymi miał Pan okazję współpracować w Radzie Miejskiej, to o kim by Pan wspomniał?

Ważną postacią był prof. Stanisław Miękisz, przewodniczący pierwszej rady. To była chodząca łagodność, reprezentował zdrowy rozsądek, umiar.

Wspomniałbym prof. Jerzego Przystawę, później orędownika jednomandatowych okręgów wyborczych. Pełnił nieoficjalną funkcję naszego wyrzutu sumienia. Kiedy nie dotrzymywano procedur, to się temu zdecydowanie sprzeciwiał. Mawiał: Jak już uchwaliliście takie prawo, to go przynajmniej przestrzegajcie.

Ciekawą osobą był Bogusław Litwiniec, którego wystąpienia były bardzo teatralne, świetnie się go słuchało.

Nieustający konflikt był między wiceprezydentem Andrzejem Łosiem, który odpowiadał za miejską architekturę, i panią Barbarą Wawrzyniak z SLD. On jest z wykształcenia historykiem, natomiast pani radna pracowała w biurach architektonicznych. Ich polemiki były bardzo gorące, mieli zupełnie inne wizje tego, jak powinno wyglądać planowanie przestrzenne we Wrocławiu.

Barwną postacią był i jest, chociaż już poza Radą – Jerzy Skoczylas, który celnie, ale subtelnie komentował różne wystąpienia. Wspomniałbym także Wojtka Błońskiego, dzisiaj wójta Długołęki. Był bardzo bezpośredni, często nie wdawał się w niuanse, jednoznacznie – czasem aż nazbyt, przedstawiał swoje opinie. Z pewnym rozrzewnieniem wspominam Marysię Zawartko, która profesjonalnie prowadziła chór złożony z radnych – mieliśmy swoje występy podczas kilku większych imprez.

Jak zmienił się charakter Rady, jeśli weźmiemy po uwagę przygotowanie osób, które były w Radzie 30 lat temu, a tymi które dzisiaj w niej zasiadają?

W pierwszej Radzie mieliśmy kilku profesorów tytularnych, kilkoro wybitnych architektów, wiele osób wyjątkowych w swoich środowiskach, z dużym dorobkiem zawodowym, społecznym. To byli ludzie, którzy mieli sprawdzone kompetencje zarządcze, bo wcześniej byli np. dziekanami, kierownikami instytutów. Chociaż była też spora grupa bardzo młodych osób zaangażowanych w działaniach opozycyjnych i w tym sensie doświadczonych w kontaktach z systemem władzy. I ta grupa objęła ważne stanowiska w mieście, co stanowiło też zdecydowaną zmianę pokoleniową.

Szliśmy do Rady Miejskiej z przekonaniem, że mamy wizję tego, co trzeba zrobić i to zrealizujemy, bo sami pisaliśmy program na wybory.

Dzisiaj jest inaczej. Programy biorą się z ogólnopolskich opcji politycznych, które nie uwzględniają lokalnych warunków. A są w Radzie Miejskiej ludzie młodzi i starsi, którzy do tej pory nie mieli możliwości zdobycia doświadczenia w pracy w strukturach administracyjno-samorządowych. Przychodzą z dużym ładunkiem dobrych chęci, lecz za tym nie idzie wiedza na temat tego, jak się zarządza tak dużą strukturą, jak miasto.

Problemy, zjawiska, które wydają się na pierwszy rzut oka proste, po rozpoznaniu okazują się skomplikowane, a ich rozwiązanie zależy od wielu czynników w dużej części niezależnych od nas. A na wszystko nakłada się konieczność dysponowania finansami. Wiele poprzednich kadencji rozpoczynaliśmy ogólnymi i bardziej szczegółowymi szkoleniami dla radnych. Ale na fali krytyki wydawania publicznych pieniędzy „na szkolenia dla władzy” ten naturalny proces uwspólniania wiedzy i poznawania się wzajemnego został zarzucony – a szkoda. Bo łatwiej się uczymy, wspólnie analizując w ciekawym otoczeniu konkretne przypadki niż studiując gołe przepisy. A uczyć się musimy stale.

Rozmawiał: Tomasz Wysocki

Czytaj też: Jarosław Charłampowicz, przewodniczący RM Wrocławia, nt. samorządu 

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl