wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

7°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 09:17

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Książki na wakacje. Wybieramy najciekawsze propozycje

Nieważne, czy w te wakacje błądzicie tylko palcem po mapie, czy wybieracie się na wyprawę z prawdziwego zdarzenia. Te książki pomogą lepiej zrozumieć miejsca, które fascynują, wrażliwość mieszkających tam ludzi (albo zwierząt) i otworzyć nas – na nowo – na mądre podróżowanie.

Reklama

Na Wschód

Sándor Márai potrafi opowiadać i przykuć uwagę jak nikt inny. Węgierski prozaik, który ma w Polsce nawet nie tyle fanów, ile wyznawców, najbardziej znany jest z prozy wybitnie tłumaczonej (m.in. przez Irenę Makarewicz, Teresę Worowską, Feliksa Netza) i publikowanej z sukcesami od lat. Ci, którzy wolą jego prywatne refleksje sięgają po „Dziennik”, ale czytelnikom spodoba się także tom podróżny „Śladami Bogów” (Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik 2021 w przekładzie Ireny Makarewicz), może dlatego, że Márai przyznaje, że był entuzjastycznym wędrowcem, który ruszając na Wschód zabrał coś, co można wrzucić na grzbiet, kapelusz i „Fausta” Goethego. I wreszcie dodał, że nawet ów kapelusz nie był niezbędny, najważniejszy zaś okazał się dreszcz zachwytu. A nam pozostają w pamięci portrety ludzi spotkanych przez Máraia na Wschodzie, czy miejsc, które oglądał w latach 20. minionego wieku – podążamy jego śladami w Egipcie, depczemy stopami Jerozolimę, Betanię, przechodzimy przez bramę Syrii. Zachwycająca to podróż!

Do Grecji

Dla przeciętnego Polaka Grecja, poza coraz dalszym echem przebogatej kultury, pozostaje miejscem wakacyjnej kanikuły, czasem maksymalnie uproszczonej (w wersji all inclusive), czasem nieco bardziej urozmaiconej, ale wciąż postrzeganej dość przewodnikowo. Urodzony w Grecji, ale wychowany w Polsce reportażysta Dionisios Sturis rozprawia się z naszym wyobrażeniem, o nęcącej turystów i otwartej na obcych Grecji, w książce pod przewrotnym tytułem „Zachód słońca na Santorini” (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Tom jest rodzajem sequelu dla poprzedniego tytułu Sturisa – „Grecja. Gorzkie pomarańcze”. I autor, wyborny opowiadacz, zabiera nas w podróż do kraju, w którym nieoczekiwanie szybko, przy aprobacie rozgoryczonych i rozjuszonych obywateli dojrzał ruch nacjonalistyczny Złoty Świt, który doprowadził do wewnętrznego rozdarcia, jakiego nie było tu od lat. I czasu, gdy imigranci, uchodźcy przestali czuć się w swojej nowej ojczyźnie jak w domu. Niepokojąca, aktualna, świetnie napisana książka o Grecji, jakiej nikt z nas pewnie sobie nie mógłby wyobrazić.      

W Polsce

„Poczuj Pl. Podróże po Polsce w poszukiwaniu wrażeń” Marzeny Filipczak (Wydawnictwo Wielka Litera 2021) to niekoniecznie książka dla podbudowania narodowej dumy. „Nie wierzę, że pod względem podróżniczym Polska może zastąpić turystom świat. Owszem, uzupełnia go” – twierdzi autorka, znana i ceniona podróżniczka. Za wspomniane uzupełnienie uważa doznania – dostępne dla każdego i będące inspiracją oraz ludzi, pozytywnych wariatów, którzy sprawiają, że wyprawę w wiele miejsc zapamiętamy na długo. W świecie, w którym trwa nieustająca licytacja na to, co bardziej ekscytujące, po lekturze tej książki okaże się, że lepiej popłynąć Biebrzą na tratwach niż lecieć do Egiptu, wynająć barkę mieszkalną na Kanale Augustowskim, wędrować wzdłuż Bałtyku, uprawiać dog-trekking w Górach Izerskich, przejechać się drezyną w Puszczy Białowieskiej, przelecieć balonem, biwakować na dziko, albo pozwolić podleczyć się...lasem i ziołami. Miły akcent dolnośląski – na okładce „zagajnik miłości”, czyli serce „wycięte” w rzepakowym polu między Wrocławiem a Trzebnicą.   

W duchu wypraw niestandardowych – genialna będzie jeszcze książka wrocławianina Mateusza Waligóry (i współautora Dominika Szczepańskiego), który odbył niezwykłą krajową peregrynację, czego dowodem „Szlak Wisły. 1200 km pieszej przygody” (Neverending Stories 2021). Podobnie jak w przypadku Marzeny Filipczak, tak i dla Mateusza Waligóry bezpośrednią inspiracją, by wyruszyć na szlak krajowy była pandemia. Uświadomiła m.in., że zagraniczne, egzotyczne wojaże zabrały czas potrzebny na odwiedzenie np. Kazimierza Dolnego nad Wisłą, czy ościennego, bukolicznego Mięćmierza. Zaczęło się od spacerów nad Ślęzą, bo to dla wrocławianina najbliższa lokalizacja, skończyło na obmyśleniu pieszej wyprawy wiślanym szlakiem, który łączy góry z morzem i przejściu blisko 1200 km w 46 dni. O tej wyprawie donosiły media, ludzie dopingowali piechura, on natomiast spotykał zwykłych, choć niezwykłych jednak ludzi na swojej trasie. Rozmowy z nimi są niezbywalną wartością tego tomu. To wyprawa samodzielna, ale dokumentowali ją ludzie towarzyszący autorowi, a książka jest tak piękna (ze zdjęciami Aliny Kondrat, które nadają klimat), bo dzięki ponad 600 osobom, które wsparły wydanie na portalu Polak Potrafi, udało się uzbierać na nią fundusze. Polecamy wrocławianom i wszystkim tym, którzy narzekają, że nie ma gdzie pojechać na wakacje, albo że Polska jednak nie wytrzymuje konkurencji zagranicznych ośrodków turystycznych.        

W Pradze

Czechofile co pewien czas mogą liczyć na prawdziwą klęskę urodzaju literatury poświęconej Pradze. To właśnie ten moment. Dowody na Istnienie – dowodzone przez Mariusza Szczygła – w zeszłym roku opublikowały jego osobisty przewodnik po stolicy Czech, a w tym roku kultową „Pragę magiczną” Angela Marii Ripellina. Z kolei Czarne wznowiło niedawno „Praski elementarz” Aleksandra Kaczorowskiego (o którym Mariusz Szczygieł pisał, że to nie był jego elementarz, ale uniwersytet), a teraz ukazał się tom „Praga. Czeskie ścieżki” Mariusza Surosza. Autor, który od dekady mieszka i oprowadza po Pradze, a o Czechach napisał już niejedną książkę, tym razem przybliża mniej znane rozdziały praskiej historii, m.in. poświęcone Janowi Husowi i husytom oraz przemianie ruchu w kolejnych wiekach, malarzowi Mikolášowi Alešowi, który przywracał Czechom dumę z kultury i zyskał przydomek „nasz klasyk”, czy kabareciarzowi, od którego nazwiska nazwano cukierki przeciwkaszlowe, które niegdyś uratowały koncert wielkiemu Enrico Caruso. Jednym słowem, książka do zabrania, kiedy znowu zawitamy do Prahy.       

W Italii

Włoch jako kierunku peregrynacji nikomu chyba nie trzeba rekomendować, choć w tej oczywistości wyboru jest i błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Zwłaszcza, kiedy prawdziwa Italia okazuje się mało przypominać plan filmowy „La dolce vita”, a piękno architektury ustępować zaczyna odrazie wszechobecnego odoru z rozkładających się śmieci. W znakomitej książce „Szczury z via Veneto” (Wydawnictwo Czarne 2021) przypomina o tym Piotr Kępiński, poeta, eseista, krytyk, a od lat rzymianin, który prowadzi nas po stolicy przybliżając tematy, jakimi emocjonują się mieszkańcy – szczury, śmieci, politycy, film. Ale przede wszystkim żyje Rzymem, nie tylko jego nie do końca świeżym powietrzem, przede wszystkim spotkanymi ludźmi, bo z tych, często zresztą przypadkowych, rozmów wynikają, jak to w życiu, najbardziej frapujące tematy, czasem plotki, zawsze coś, obok czego nie sposób przejść obojętnie. Idealna, pasjonująca lektura dla tych, którzy Rzym już zdążyli zobaczyć, ale pod powierzchnię nie mieli szansy zajrzeć. 

Henry James, mistrz psychologicznych portretów literackich w swoich szkicach zawartych we „Włoskich godzinach” (Wydawnictwo Próby w pieczołowicie dokonanym przekładzie historyczki sztuki i pisarki Anny Arno) nie tylko przybliża wiele swoich podróży (od 1869 roku), na jego oczach przeobraża się też kraj, co dla tak wytrawnego pisarza bywa inspiracją bodaj najlepszą z możliwych. Możemy czytać ten pięknie wydany tom jako rodzaj autorskiego bedekera, podziwiając prozatorski geniusz Amerykanina, gruntowną znajomość historii sztuki, wrażliwość i wyczulenie na wszelkie detale (co zresztą objawi się też czytelnikom choćby jego „Portretu damy”, gdzie akcja w dużej mierze rozgrywa się we Włoszech). Możemy też dostrzec z nim głębszą refleksję nad kulturą, sztuką, przemianom, jakim ulega miasto (Rzym, Wenecja, Nepol, Siena, Florencja). Dla dzisiejszych kochanków Italii pielgrzymujących do swojej mekki pocieszający będzie też fakt, że turystyczny najazd był dla wielkiego Jamesa tak samo uciążliwy i obcy naturze podziwiania, jak dzisiaj.  

Kilka dobrych lat temu wybitna historyk sztuki, profesor Maria Poprzęcka, zapytana przeze mnie o ciekawy kierunek podróży i miejsce, które dostarczy wrażeń dla miłośnika dzieł sztuki, odparła jednym tchem: „Sycylia, jeszcze nie zadeptana”. Dziś nawet to, niegdyś pomijane, miejsce wydaje się przeżywać turystyczny boom. Ale niezależnie od popularnych destynacji pozostaje tam wiele miejsc, które zapierać będą dech w piersi, ale i wiele niepokojących. W książce „Czerwony śnieg na Etnie” (Wydawnictwo Czarne 2021) dzielących się autorstwem Jarosława Mikołajewskiego i Pawła Smoleńskiego (choć głównie czytamy tu teksty pierwszego z Panów) odwiedzamy nie Sycylię przewodnikową, raczej podróżujemy z bohaterami bocznymi drogami, nie do zabytków (choć ich nie brak), a w miejsca pamięci. Jesteśmy też prowadzeni do domów pisarzy (Andrei Camilleriego), na spotkania z poetami (Frankiem Arminio, Sebastianem Burgarettą), jako że i Jarosław Mikołajewski przywołuje tu niejedno autorskie spotkanie, kiedy czytał własne wiersze włoskim odbiorcom. Słuchamy głosu imigrantów, którzy próbują na Wyspie zbudować nowe życie. Książka została złożona, niczym patchwork, z wielu tekstów (publikowanych dawniej i niedawno) o różnym ciężarze i sile oddziaływania. Niektórych ta hybryda może zmęczyć, dla innych będzie orzeźwiająca i prawdziwa, bo fenomenu Sycylii i jej mieszkańców nie da się opisać zwyczajnie. 

O Sycylii pisze też Grzegorz Musiał (Wydawnictwo Zysk i S-ka 2021) w swoim „Dzienniku włoskim. Sycylia”. Autora przypominać chyba nie trzeba, bo jego dotychczasowe dzienniki (m.in. z amerykańskiego Iowa) cieszą się niesłabnącą popularnością, a obecny jest już kolejnym, w którym przywołuje Włochy (i nie ostatnim, czekamy na Apulię). Za co kochamy autora? Za swobodę opowiadania, za dzielenie się celnymi, ale i wyjątkowo osobistymi refleksjami, za odkrywanie tego, co mogło nam umknąć podczas oglądania. Zwłaszcza kiedy pośpiech, upał i oszałamiające dzieła sztuki przytłaczają przeciętnego turystę, nie pozwalają się zdystansować, odpocząć, przemyśleć, czasem nawet wystarczająco się zachwycić. Cudowny jest też u Musiała brak sztucznej często politycznej poprawności i cyzelowania wpisów, tak, by autorska omnipotencja była zawsze górą. A dobrze wiemy, że pouczający nas pisarze i podróżnicy jednocześnie potrafią zamordować tym swobodny przebieg opowieści. Nie zdradzę, co w tym dzienniku się zdarza, bo trzeba po prostu wyruszyć w Palermo razem z przewodnikiem „Dziennika włoskiego. Sycylia”. I się poddać, on poprowadzi. 

Ale są też Włochy, których odkrywanie, zamiast dreszczu rozkoszy, wywołuje dreszcz wstrętu i lęk pierwotny. To Italia spętana powrozem mafii – dziś cichej, ale bardziej skutecznej niż za czasów mordowania sędziów Falcone i Borsellino. Kalabryjski reporter Antonio Talia w książce „Drodze krajowej numer 106. Na tajnych szlakach kalabryjskiej mafii” (Wydawnictwo Czarne 2021) przygląda się swojemu regionowi pustoszonemu przez 'ndranghetę, dziś potężniejszą organizację mafijną od sycylijskiej Cosy Nostry czy neapolitańskiej Kamorry. Warto ten tom uzupełnić lekturą „Sycylijskiego mroku” Petera Robba i „Gomorry” Roberta Saviano i pewnie podziwiać Talia, bo tropi i odsłania tkaną latami sieć powiązań, która sięga daleko poza granice Kalabrii i niszczy bezpowrotnie często małe i większe społeczności. Rak rozrasta się w piersi Kalabrii, w obrysie krajowej drogi numer 106, która zaczyna się w Reggio di Calabria i rozciąga się wzdłuż Morza Jońskiego do granicy z kolejnym regionem (autor prowadzi nas niemal kilometr po kilometrze). Mocna, niepokojąca książka, ale o takich Włoszech nie wolno zapominać.       

W Brukseli

„Nienawidzę oczywistych atrakcji turystycznych. Nie cierpię zorganizowanego oglądania, po wierzchu...” – pisze Grażyna Plebanek już w pierwszym rozdziale „Brukseli. Zwierzęcości w mieście” (Wydawnictwo Wielka Litera 2021) tego niestandardowego bedekera. Wielbicielom jej prozy tej książki nie trzeba rekomendować, ląduje na liście zakupów z automatu. Warto jednak, aby sięgnęli po nią i ci, którzy nie czytali „Dziewczyn z Portofino”, czy „Nielegalnych związków”, bo mieć taką przewodniczkę po jakimkolwiek mieście (a tym bardziej jej ukochanej Bru, jak nazywa stolicę Belgii) to prawdziwy skarb. Prowadzi bocznymi ulicami, dachami, zagląda do łożnic rodziny panującej, opowiada o kobietach i ich bolączkach, czyta miejskie kody. Jest niemal reinkarnacją klasycznego Baudelairowskiego flâneura, osobnika, który miasto poznawał wszystkimi zmysłami, nie przestając się w nim zanurzać. Warto spróbować samemu, z książką w ręce. 

W Ameryce Łacińskiej

Juan Villoro, meksykański pisarz i reporter ukuł niezwykle trafny termin na określenie tego, czym jest reportaż. Ów tytułowy „Dziobak literatury” z tomu pod redakcją Beaty Szado (Wydawnictwo Dowody na Istnienie 2021) to nic innego, a właśnie reportaż – gatunek hybrydowy, wymykający się oczywistej ocenie, jak ssak znoszący jaja. Szczęśliwie dla nas, czytelników, bo zbiór reportaży latynoamerykańskich (m.in. z Boliwii, Brazylii, Chile, Kolumbii, Meksyku, czy Urugwaju) będący na polskim rynku prawdziwym białym krukiem, daje nie tylko pojęcie o tym, jak w Ameryce Łacińskiej pisze się doskonałe (zdecydowanie!) reportaże, ale też jak rzeczywistość przerasta czasem najbardziej przemyślane literackie konstrukcje. Bo imię Hitler w Urugwaju, choć w Europie by zszokowało, tam jest efektem tradycji, podobnie jak wystawianie co roku przedśmiertnego krzesła Che Guevary w jednej z wiosek w Boliwii. Dajmy się ponieść prawdziwemu karnawałowi kuriozów.      

W Stanach

Dziwne opakowanie na zdjęciu poniżej, wyglądające na paczkę papierosów, nie zaszkodzi żadnemu palaczowi, bo to miniaturowe radio przysłane niegdyś w paczce z Ameryki, kiedy każda tego typu przesyłka była wyczekiwana jak gwiazdkowy prezent. Polacy w Ameryce kojarzyli się nam wówczas z dwoma podstawowymi lokalizacjami – miastem Chicago i nowojorską dzielnicą Greenpoint, którą w najnowszej reporterskiej książce z podtytułem „Kroniki Małej Polski” (Wydawnictwo Czarne 2021) eksploruje Ewa Winnicka. Wprawdzie przyjechała tam po raz pierwszy grubo po transformacji ustrojowej w naszym kraju, w 2001 roku, ale spotkani tam ludzie, od starej Polonii począwszy, doskonale pamiętają, a jeszcze lepiej opowiadają. Plus interesujące dokumenty z minionych wieków, gdy nasi rodacy przybywali do Nowego Jorku (jak towarzyszący Tadeuszowi Kościuszce w amerykańskiej podróży pisarz Julian Ursyn Niemcewicz). Koloryt tej książki jest niebywały, od historii nie można się oderwać, choć to najczęściej zwykli obywatele, niemedialni, nieodznaczeni. Ale Amerykę i jej bogactwo zbudowali przecież właśnie podobni do nich przybysze.  

Na amerykańskich banknotach czytamy dewizę – „In God we trust”, choć dobrze wiadomo, że wiarę w Boga w Stanach rozumie się wielorako, podobnie wielowątkowa jest sama Ameryka. Maciej Jarkowiec rozkochał się w Stanach nieprzypadkowo, najpierw los zawiódł do przedwojennego Detroit (jeszcze przed Wielką Wojną) jego wuja Jana, potem (od lat 60.) stopniowo emigrowali do Ameryki kolejni członkowie rodziny, wreszcie w latach 80. jego ojciec i on sam (choć nie na zawsze). Jarkowiec mógłby napisać książkę złożoną z samych podróżnych wspomnień, ale wybrał inny sposób opisania niedefiniowalnego kraju. W tomie „Rewolwer obok Biblii. W co wierzy Ameryka” (Wydawnictwo Agora 2021) intrygująco wiąże ze sobą historyczne i współczesne wydarzenia, ludzkie losy, dostrzegając w tej mozaice szansę na przyjrzenie się na nowo określonym zjawisko, dlatego rodzinną historię emigracji familii Jarkowców przeplata historią artysty z elżbietańskiej Anglii, Johna White'a, który przekonał zamożnych Anglików, by wspólnie założyli osadę w Ameryce, a opowieść o przyjacielu ojca, który był żołnierzem w Wietnamie, uzupełnia innymi relacjami weteranów przywołując wreszcie historię pilota Hugh Thompsona, który nie mógł zgodzić się na ludobójstwo w wiosce My͂ Lai. To książka, która pozwoli nam odkryć nowe synapsy i linki w opowiadaniu o Ameryce.     

W Tybecie

Dostać się na „nękane wiatrami” płaskowyże tybetańskie nie jest łatwo, większość z nas zamiast uciążliwej wędrówki wybierze podróżniczy kanał w telewizji. Ale autor żadnego z programów nie potrafi mówić o naturze i jej cudach z równie poetyckim feelingiem, jak francuski pisarz i obieżyświat Sylvain Tesson, który w „Duchu śniegów” (Oficyna Noir sur Blanc 2021) tropi, wspólnie z fotografem Vincentem Munierem i jego towarzyszami, panterę śnieżną. To bezkrwawe łowy – nagrodą będzie tylko idealny kadr, uchwycone dobrze zwierzę, które ukrywa się przed wścibskimi oczami i uszami ludzkimi, by przetrwać i móc rządzić w skutej lodem krainie w temperaturze poniżej 30 stopni Celsjusza. Podglądanie króla tego terenu jest zaszczytem dla oglądającego, pewnym sanctum, dlatego każde pojawienie się pantery Tesson nazywa objawieniem. A my trwamy w zachwycie razem z nim.    

Na Antarktydzie

Na polski przekład książki Caroline Alexander (tłumaczenie Adrian Tomczyk) czekaliśmy długo, ale cierpliwość się opłaciła, a „Niezłomnego. Legendarną wyprawę Shacletona i statku Endurance na Antarktydę” (Wydawnictwo Poznańskie 2021) można już nabyć w księgarniach. To lektura obowiązkowa dla wszystkich zafascynowanych brawurową wyprawą sir Ernesta Shacletona (badacza Antarktydy i podróżnika) z 1914 roku. U progu rozpoczynającej się I wojny światowej sam lord admirał Winston Churchill dał zielone światło wyprawie transantarktycznej, która miała stać się ostatnią ekspedycją z epoki wielkich odkryć geograficznych. Zapamiętaliśmy ją jednak nie z uwagi na wspomniane odkrycia geograficzne (kapitanowi i załodze nie udało się pokonać trasy od Morza Weddella do Morza Rossa), raczej ze względu na odkrycie, jak wielka może być ludzka determinacja, by przetrwać i ocalić życie swoich ludzi. Bo Shacletonowi nadludzkim wręcz wysiłkiem udało się uratować wszystkich 28 uczestników ekspedycji, po tym jak zostali uwięzieni na lodowej pustyni, gdy ich statek „Endurance” zatonął na Morzu Weddella. Caroline Alexander sięga po dokumenty, listy, zdjęcia robione podczas ekspedycji, by najwierniej odtworzyć przebieg feralnego rejsu. W trakcie lektury ciarki przejdą nam po plecach, niekoniecznie ze względu na panujące na Antarktydzie temperatury.    

Logicznym uzupełnieniem książki Alexander niech będzie „Biała ciemność” Davida Granna (w przekładzie Dominiki Cieśli-Szymańskiej, Wydawnictwo W.A.B. 2021) bo na okładce szeroko uśmiecha się Frank Worsley, dowódca statku „Endurance” podczas feralnej wyprawy sir Ernesta Shacletona. Ale książka Granna to tylko wyjściowo opowieść o nim, przede wszystkim jednak o jego dalekim krewnym, Henrym Worsleyu, który w 2015 roku podjął wielkie wyzwanie wyruszając z wybrzeża Antarktydy, a pragnąc dokonać tego, co nie udało się Shacletonowi (przejść z jednego wybrzeża Antarktydy na drugie). Wyposażony w sanie ważące 147 kg, które sam ciągnął, walczył z temperaturą, samotnością, bólem ciała. Grann odtwarza z dokładnością, ale i nie kryjąc zachwytu nad determinacją Worsleya, cały przebieg wyprawy, którą śledzili internauci (także książę William). Grann przywołuje słynną wyprawę Shacletona i inspirowaną nią ekspedycję  Worsleya pokazując, jak miłość do przygody i cichy zew, o którym pisał niegdyś Shackleton, sprawiają, że człowiek pokonuje granice swoich możliwości. To też książka o cenie, jaką płaci za odwagę.    

W domach pisarzy

Na zdjęciu obok egzemplarza książki „Domy pisarzy” Marzeny Mróz-Bajon (Wydawnictwo Marginesy 2021) autor „Z zimną krwią” i noweli „Śniadanie u Tiffany'ego” – Truman Capote – umościł się wygodnie na sofie i wyzywająco patrzy w obiektyw powtarzając pozę, jedną ze swoich ulubionych i już niegdyś uwiecznionych. Sofa stoi w apartamencie przy 860 United Nations Plaza, które było jego ostatnim mieszkaniem w ukochanym Nowym Jorku. Wprawdzie w książce Marzena Mróz-Bajon prowadzi nas do jego wcześniejszego domu, na Brooklynie (przy ulicy Wierzbowej-Willow Street), ale wiemy jedno, że miejsce zamieszkania miało dla niego kolosalne znaczenie. Podobnie jak dla wielu bohaterów tej książki, których śladami autorka spacerowała po wielu miejscach na świecie. W Stanach oglądała stodołę Williama Faulknera, w której pisał i otoczenie, które unieśmiertelnił jako hrabstwo Yoknapatawpha w swoich powieściach. Są też dwór rodziny Czesława Miłosza w Szetejniach, moskiewski dom Michaiła Bułhakowa, wenecka kryjówka Ezry Pounda, domy i mieszkania Ernesta Hemingwaya, Oscara Wilde'a, Maria Vargasa Lllosy, czy prywatna samotnia Ingmara Bergmana na wyspie Fårö. Zabrakło jednak, a szkoda, domów i mieszkań pisarek (a przynajmniej jednej – chyba że autorka planuje kobiecy sequel). Chwilowo warto uzupełnić tę książkę lekturą „Domów pisarek” Sandry Petrignani.    

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl