wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

12°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 03:10

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. One Love Sound Fest, czyli reggae w Hali Stulecia

Około sześć tysięcy ludzi bawiło się w sobotę (23 listopada) w Hali Stulecia podczas jubileuszowej – dziesiątej edycji One Love Sound Fest. Największa halowa impreza reggae w kraju jak zwykle miała dwie jednocześnie działające sceny: główną i soundsystemową. Ta druga – to nowość – tym razem była zlokalizowana we Wrocławskim Centrum Kongresowym. Z Hali prowadził do niej korytarz z oznakowanych rusztowań. Okazało się to trafionym rozwiązaniem, bo wreszcie mogli się tam pomieścić wszyscy albo momentami prawie wszyscy fani brzmień soundsystemowych. Działało także kino festiwalowe, więc całości atrakcji festiwalu po prostu zobaczyć się nie dało.

Koncerty na głównej scenie zaczęła grupa Tabu, ale jeszcze nie mogli liczyć na dużą publiczność. Za to podczas występu Ras Luty ludzi zaczęło już przybywać. Na scenie soundsystemowej rozpoczęły także polskie ekipy: znani ze swoich szaleństw na scenie i upodobania do wąsów wrocławscy zawodnicy ze Splendid Sound oraz występujący na One Love po raz pierwszy Bas Tajpan.

Gorąca Jamajka i Francja

Naprawdę gorąco zrobiło się kiedy stery przejęła ekipa Dancehall Masak-rah z zaproszonymi przez nich gośćmi z Jamajki: Equinoxxem i Masicką. Były pompki na scenie i duża dawka najnowszego dancehallu.

Tymczasem w samej Hali zaczął grać zespół Raggasonic. Francuzów można było u nas usłyszeć w koncertowej wersji po raz pierwszy. Było sporo utworów z ich najnowszej, wydanej po reaktywacji grupy, płyty „Raggasonic 3”, ale też dużo starszych piosenek. Big Red i Daddy Mory muzycznie nie zawiedli. Na żywo nawijają i śpiewają tak szybko i płynnie jak na płytach. Między utworami mówili dużo po francusku, więc spora część publiczności nie do końca ich rozumiała.

Po nich na scenę wszedł Beenie Man i udowodnił, że jest – jak o sobie nieskromnie śpiewa – królem dancehallu. Beenie Man ma na swoim koncie kilkadziesiąt wydawnictw, więc ma z czego tworzyć koncertowy repertuar. Nie zawiódł i zaśpiewał wielkie hity – jak : „Girls dem suga”, czy „Dancehall queen”. Było nawet „Dude”, w której artysta zgrabnie sam dośpiewywał te części piosenki, które w oryginale wykonuje Ms Thing.

 

Gentelman i maszyna koncertowa

Jednak jeszcze większą euforię publiczności wywołał Gentleman. Nie było to zaskoczeniem, bo niemiecki wokalista występuje u nas często i za każdym razem jego koncerty witane są tak samo gorąco. Trudno się dziwić: jego zespół The Evolution jest rewelacyjną maszyną koncertową – precyzyjną do bólu, ale też grającą z ogromną lekkością. Razem z Gentlemanem muzycy The Evolution nawet po kilkunastu już taktach potrafią płynnie przechodzić z jednego utworu do drugiego. Fani nie chcieli wypuścić Gentlemana ze sceny, więc ten najpierw zapytał ludzi co chcą usłyszeć. Potem zszedł do publiczności i wśród nich zaśpiewał „Dem Gone” i „Superior”.

Tymczasem scenę soundsystemową przejęła wyczekiwana przez fanów ragga jungle ekipa Congo Natty i Tenor Fly. Zaczęli i skończyli set piosenkami Boba Marleya, ale między nie włożyli swoje petardy. Były i utwory z ostatniej płyty Congo Natty „Jungle revolution” i hity Tenor Fly'a. Nawet można było usłyszeć zaśpiewane a capella „Sweet thing”, które Tenor Fly nagrał z polskim producentem Dreadsquadem.

Dali z siebie wszystko

Dwie ostatnie ekipy grające na scenie soundsystemowej, czyli  Mighty Crown i The Heatwave nie miały już dużej publiczności. Jednak – jak zapewnili Japończycy z Mighty Crown na początku swojego seta – nieważne czy na sali jest kilka osób czy tysiące, oni zawsze dają z siebie wszystko. Rzeczywiście – dali. Dubplate'ów, czyli specjalnie nagranych dla nich wersji piosenek wiele polskich składów może im tylko pozazdrościć. The Heatwave pociągnęli dancehallowy klimat. Na sali była już garstka ludzi. Za to z przodu bawiły się przyciągające uwagę tancerki.

Wiele osób opuściło Halę Stulecia po koncercie Gentlemana, ale fani roots reggae zostali czekając na występ Misty in Roots. Koncert symboliczny, bo ta grupa była pierwszym zagranicznym wykonawcą reggae, który przyjechał do Polski. 30 lat temu zagrali na Wyspie Słodowej. Dopiero teraz wystąpili u nas ponownie.

Takich specjalnych momentów, przygotowanych z okazji jubileuszu festiwalu było zresztą więcej. Przed koncertem Beenie Mana publiczność mogła zobaczyć pokaz videomappingu, a przed występem Gentlemana – pobawić się wielkimi piłkami, które rozrzucił ze sceny prowadzący imprezę Maken.

Za to na tych, którzy mieli wystarczająco dużo sił by dotrwać do końca imprezy czekał rozpoczęty około godziny 3 nad ranem ostatni koncert festiwalu – występ grupy Maleo Reggae Rockers.

Jst

One Love Sound Fest, 23 listopada w Hali Stulecia

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl