Lipińskiemu można pozazdrościć energii i dobrej kondycji. A także wielbicieli, którzy akceptują go w każdym wcieleniu.
Trzeba przecież pamiętać, że Lipiński potrafił (i chyba wciąż potrafi) bardzo się zmieniać. Ten zadziorny punkowiec, który pod koniec lat 70. stworzył Tilt, a w 1982 roku – wspólnie z Brylewskim – Brygadę Kryzys, raptem kilka lat później – bo w 1987 roku – złagodniał i zaczął eksperymentować z popem. Dla wielu zwolenników surowego brzmienia słynnego debiutu Brygady takie piosenki jak choćby „Rzeka miłości, morze radości, ocean szczęścia” były czymś – eufemistycznie rzecz ujmując – zaskakującym. Lipiński nigdy jednak nie pozwalał zanadto przyzwyczajać się do stylu wykonywanej przez siebie muzyki i skutecznie lawirował między gatunkami. Co ciekawe, piosenki z różnych etapów jego artystycznej aktywności wykonywane na żywo brzmią bardzo spójnie.
I właśnie tak zabrzmiały w sobotę w Łykendzie.
To był bardzo dobry koncert. Tomek Lipiński występuje ostatnio z Aleksandrem Koreckim (saksofon, flet) i z Wojciechem Konikiewiczem (klawisze), czyli z muzykami, z którymi nagrywał fonograficzny debiut Tiltu. Tę trójkę wspiera świetna sekcja rytmiczna z Karolem Ludewem na perkusji i Piotrem Leniewiczem na basie. Taki skład nie mógł zagrać źle. I choć ich występ zaczął się pechowo – od dobrych kilka minut naprawianej awarii odsłuchów – nowy Tilt zabrzmiał bardzo dobrze i selektywnie, a Lipiński urządził fanom prawdziwy maraton po 30-letniej historii swoich artystycznych dokonań. Były więc i jego utwory najstarsze, pochodzące z pierwszego etapu działalności Tiltu i z pierwszej sesji kapeli w profesjonalnym studiu (połączone „Border Line” i „Photo”), były też kawałki nowe („Ogień i krew”, „Sześćdziesiąty ósmy”).
A między nimi aż 18 innych numerów nie tylko z bogatego arsenału „tilterskich” hitów, ale i z repertuaru Brygady Kryzys czy po prostu Tomka Lipińskiego w odsłonie solowej. Można więc było usłyszeć zarówno „Fale łaski”, „Szare koszmary”, „Miassto fcionga” czy „Runął już ostatni mur”, jak i pamiętną „Centralę”, „To, co czujesz, to, co wiesz” i „Naokoło wieży” oraz przebój z „Psów 2” – „Nie pytaj mnie”. Ten ostatni utwór publiczność przyjęła z największym entuzjazmem. To dość znamienne. Piosenka ta ukazała się w 1994 roku na płycie pod takim samym tytułem; z jej okładki pięknie ufryzowany Lipiński spoglądał tęsknie w dal, w iście nierockowym stylu – wielu miłośników jego talentu wpadło wówczas w popłoch.
Po ponad 20 latach wszystkie kontrowersje przybladły i okazuje się, że lider Tiltu – mimo tych wszystkich artystycznych wolt – zawsze był przede wszystkim dobrym kompozytorem. Gdyby nawet zagrał nieprzyzwoicie wręcz popową piosenkę „Moje serce pełne ciebie”, zapewne również i ona spotkałaby się z ciepłym przyjęciem. Niestety, nie zagrał jej. Podobnie jak hitu zupełnie innej wagi i kategorii, czyli „Nie wierzę politykom”. Poza tym było chyba wszystko to, co w karierze Lipińskiego najważniejsze.
Publiczność dopisała, wśród zwolenników Lipińskiego można było wypatrzeć również ludzi z lokalnej branży muzycznej. Bo to był bardzo wrocławski koncert. Aleksander Korecki i Wojciech Konikiewicz także są przecież „nasi – sami chwalili się tym ze sceny. A że grają z warszawiakiem? Trudno. Byleby jak najszybciej wydali z nim nową płytę pod szyldem Tiltu. Bo jak udowodnił sobotni koncert w Łykendzie, jest tu sporo takich, co na tę płytę czekają.
Przemek Jurek