Magdalena Talik: Kiedy rozmawiałam z Panem w styczniu tego roku Koncert forteepianowy Witolda Lutosławskiego był dla Pana wciąż stosunkowo nowym utworem w Pana repertuarze. Teraz zaznajomił się Pan z tym dziełem chyba lepiej?
Garrick Ohlsson: Sporo ćwiczyłem, zagrałem Koncert także w Stanach Zjednoczonych, a tydzień temu nagrałem go wspólnie z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Wrocławskiej i Jackiem Kaspszykiem. Dałem sobie czas na przyswojenie języka muzycznego tego kompozytora, to zawsze trochę trwa.
Co jest dla Pana wyjątkowe w tym Koncercie biorąc pod uwagę ogromny repertuar współczesny, jaki Pan wykonuje?
Pod względem technicznym Witold Lutosławski nie napisał niczego nowego, zwłaszcza jeśli chodzi o partię fortepianową. Nie musiałem się uczyć nowej techniki gry etc. Rzeczą oczywistą pozostaje fakt, iż kompozytor był bardzo dobrym pianistą ze sporymi umiejętnościami, utwór po prostu świetnie „siedzi” w palcach. Dla Lutosławskiego charakterystyczne jest to, że potrafi przekazać bardzo wiele w stosunkowo krótkim czasie. Jacek Kaspszyk powiedział mi na próbie, że kompozytor nigdy nie mówił zbyt wiele, ale też w jego muzyce niczego nie brakowało, nie było niedomówień. Spodobało mi się, jak używał instrumentu, jak przechodził w tekście od wolnego do szybkiego, od bardzo ciężkiego do lekkiego, czy ciemnego do jasnego. Oczywiście, powiemy, jak wielu dobrych kompozytorów, ale u niego ta droga wiodąca od jednego pomysłu muzycznego do następnego wydawała się być organiczna. A cechą wielkiej muzyki jest to, że kiedy do ciebie trafia, zaczyna w tobie żyć, właśnie organicznie. Czuję teraz, jakby Koncert fortepianowy Lutosławskiego zaczął żyć we mnie. Na początku 2014 roku gram go w Stanach z Boston Symphony Orchestra i sprawia mi to ogromną radość.
Właśnie zarejestrował Pan Koncert fortepianowy i ukaże się w serii Opera Omnia. Czy przed przystąpieniem do nagrań słuchał Pan innych nagrań tego utworu?
Oczywiście. Jacek Kaspszyk opowiadał, że kiedy Krystian Zimerman wykonywał ten koncert podczas tegorocznego festiwalu Warszawska Jesień powiedział mu, że teraz gra zupełnie inaczej niż płycie z 1992 roku. Nie byłem na tym koncercie, ale nagranie jest fenomenalne, interpretacja kompletna. Ale wszyscy widzimy muzykę inaczej. Znakomity polski pianista Józef Hofmann powiedział, że gdyby dziesięciu pianistów zagrało, nie słysząc się wzajemnie, ten sam utwór, dokładnie tak, jak został zapisany i tak otrzymalibyśmy różne wykonania. Lubię słuchać rozmaitych płyt, by przekonać się, co artyści zrobili z utworem. Interesują mnie zwłaszcza detale. W części otwierającej Koncert fortepianowy Lutosławskiego są elementy improwizacji i to zawsze trudne, w jaki sposób uderzyć, zagrać nutę wyraźnie, czy jej nie eksponować. Nie jestem przy nagraniach ani zbyt ortodoksyjny, ani zbyt kapryśny, nieobliczalny. Słucham reżysera i jeśli mam do niego zaufanie, uzgadniamy szczegóły właściwie bezkonfliktowo. Niemniej lubię poznać wszystkie wersje danego fragmentu utworu, robię notatki, dociekam, czy jeśli coś było za głośno to kwestia nagrania, mojego uderzenia, ile mamy innych wersji. Po zarejestrowaniu dzieła potrzebuję natomiast dystansu, odpoczynku, przerwy, często kilkutygodniowej, by zapomnieć, że jeden pasaż potrafił przyprawić mnie o frustrację.
Nagranie, ale i koncert symfoniczny w Filharmonii Wrocławskiej z Koncertem fortepianowym Johannesa Brahmsa to Pana kolejny projekt z Jackiem Kaspszykiem. Jak się układała współpraca?
Pierwszy raz spotkałem go w 2010 roku w Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie grałem II Koncert fortepianowy Fryderyka Chopina z okazji wydarzeń związanych z Rokiem Chopinowskim. Miałem dobre wspomnienia. Potem razem z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Wrocławskiej odbyłem tournée po Stanach Zjednoczonych grając I Koncert fortepianowy Chopina oraz IV Koncert Ludwiga van Beethovena. Następnie pracowaliśmy razem nad Koncertem fortepianowym Witolda Lutosławskiego, który teraz nagraliśmy i teraz znowu przy I Koncercie fortepianowym Johannesa Brahmsa. Bardzo łatwo się z nim kooperuje, jest uważnym słuchaczem i rozumie wiele spraw w podobny sposób, co ja. Mam taką opinię, może nieco kontrowersyjną, ale jednak. Jeśli masz najlepszego na świecie dyrygenta, ale niezbyt dobrego pianistę w koncercie Chopina to i tak niczego nie zmieni. Żaden dyrygent nie sprawi, by było to orkiestrowe arcydzieło. W koncercie Brahmsa jest na odwrót. Wspaniały pianista przy średnim dyrygencie nie będzie w stanie sprawić, by ten utwór ożył. Brahms jest wyzwaniem dla temperamentu zarówno dyrygenta, jak i pianisty –nawet jeśli nie są te same. To ma być nie tylko współpraca, ale i współzawodniczenie, walka. Uwielbiam ten utwór!
rozmawiała Magdalena Talik