wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

8°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 05:10

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Po premierze „Poławiaczy pereł” w Hali Stulecia

Hala Stulecia rządzi się własnymi prawami, a każda przygotowywana tu superprodukcja operowa jest obarczona ryzykiem na długo przed premierą. Czy dekoracja okaże się na tyle uniwersalna i efektowna, że wzbudzi zainteresowanie, jak rozmieścić zespół na scenie, by był widoczny, a wszelkie jego przemieszczenia czytelne, wreszcie jak nagłośnić solistów i orkiestrę, aby nie umknęło wiele detali.

Reklama

Waldemar Zawodziński, reżyser „Poławiaczy pereł”, nowego widowiska Opery Wrocławskiej, te problemy nie tylko rozumie, ale potrafi rozwiązać z korzyścią dla widzów. Jego spektakle cechuje przy tym zawsze rys wizjonerski, świetne wyczucie dramatu, świadomość przestrzeni, formy, koloru. Inscenizacja młodzieńczego i dość kameralnego, intymnego dzieła Georges’a Bizeta w trudnym wnętrzu ogromnego obiektu okazała się udana, choć wydawało się, że dramat trojga głównych bohaterów, nawet jeśli wsparty głosami chóru i piękną orkiestrową partyturą, powinien wybrzmiewać w miejscu bardziej po temu stosownym, choćby w gmachu opery.

A jednak w zaprojektowanej także przez Waldemara Zawodzińskiego scenografii, która przybrała kształt potężnego żaglowca (głównie na jego pokładzie rozgrywają się wydarzenia) znalazło się miejsce do odegrania całego dramatu, a wykorzystanie także przestrzeni samej hali (do pokazania procesji bajecznie kolorowych mieszkańców Cejlonu) znacząco wzbogaciło realizację. Ów statek, którego nieruchome żagle są ekranami do projekcji (widać na nich wzburzone morze, powiewająca tkaninę na masztach, kobiece oczy), a pokład areną zdarzeń dryfuje jakby poza czasem. Z jednej strony przenosi widza w ten okres, kiedy żeglarze odkrywali obce lądy i zgłębiali nieznane kultury, z drugiej daje schronienie, pozwala ograniczyć przestrzeń do tego konkretnego miejsca, zwłaszcza że uwaga widza ma być skupiona właśnie na historii przyjaźni, miłości i zdrady trojga przyjaciół-Nadira, Zurgi i Leili. Ruch sceniczny służy budowaniu napięcia (choćby w ciekawych baletowych scenach-zwłaszcza w III akcie), ale nie odwraca uwagi od dramatu.

A prawdziwe jego ukazanie to arcytrudna rola śpiewaków i orkiestry. Piątkową premierę śmiało można nazwać spektaklem Mariusza Godlewskiego. Partię Zurgi wykonał tak znakomicie, że kiedy pojawił się na scenie podczas ukłonów z miejsc podniosła się spora część widowni, co ma miejsce z reguły już po pojawieniu się wszystkich wykonawców. Był aktorsko, ale i wokalnie najbardziej bodaj przekonujący, zaś jego scena w III akcie („L’orage s’est calmé”) okazała się jednym z najbardziej wzruszających momentów opery.

Faktem jest, że Bizet nie obdzielił solistów pięknymi ariami sprawiedliwie. Najpiękniejszą otrzymał Nadir (rozpoczynającą się od solo granego przez rożek angielski „Je crois entendre encore”), ale podczas premiery kreujący tę partię Zdzisław Madej nie zachwycił akurat w tym pięknym fragmencie (zawiniła nie dość perfekcyjna intonacja), choć przez wszystkie trzy akty jego dyspozycja wokalna była bardzo dobra. Rolę Leili udźwignęła Joanna Moskowicz, dając prawdziwy popis doskonałej techniki, ale i muzykalności, zwłaszcza w II akcie (aria „Comme autrefois”). Orkiestra (pod batutą Ewy Michnik) zagrała bardzo dobrze, a chóralny finał II aktu (może trochę „hollywoodzki” w brzmieniu, ale jakże piękny) pozostanie w pamięci na dłużej.  

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl