wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

18°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 00:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Dawid Jarząb o dyrygowaniu

Dawid Jarząb o dyrygowaniu

Data publikacji: Autor:

Pod koniec 2013 r. Dawid Jarząb wygrał Ogólnopolski Konkurs Studentów Dyrygentury organizowanego przez wrocławską Akademię Muzyczną. Był najlepszy spośród 24 adeptów batuty. Na co dzień studiuje w klasie prof. Marka Pijarowskiego. Nam opowiada, jak wyglądają zajęcia młodych dyrygentów, dlaczego uczy się utworów na pamięć i co robić, kiedy orkiestra jest bliska „wykolejenia” w trudnym fragmencie.

Reklama

Magdalena Talik: Emocje po konkursie już opadły?

Dawid Jarząb: Tak, teraz zajmuję się najbliższymi planami, a pracy jest dużo, bo już 4 stycznia prowadzę w Filharmonii Wrocławskiej część koncertu m.in. z Chórem Filharmonii, Wrocławską Orkiestrą Kameralną Leopoldinum. W programie bardzo ciekawa Msza Tango.

Wróćmy do konkursu. W Polsce niewiele mamy dyrygenckich imprez, instrumentaliści są w znacznie lepszej sytuacji.  Bo im potrzebny jest np. tylko instrument i pianista. Naszym instrumentem jest orkiestra, a niełatwo zebrać muzyków, którzy mają swoje plany, i przekonać ich do ciężkiej pracy nad kilkoma utworami. Trudno też znaleźć orkiestrę warsztatową. To ogromne przedsięwzięcie.

Tadeusz Strugała, członek jury konkursu dyrygenckiego, powiedział mi, że studia dyrygenckie są nie tylko jednymi z najtrudniejszych, ale i najdroższych.

Nie wiem, czy są najdroższe, ale jest trochę tak, że nas, przyszłych dyrygentów, otacza się szczególną opieką, mamy dużo zajęć indywidualnych. Każda lekcja dyrygowania wymaga profesora i dwóch pianistów, a praktyki całej orkiestry. Najważniejsza praca odbywa się jednak w domu. Student musi usiąść i po prostu ćwiczyć.

Na czym polega to ćwiczenie? Instrumentalista po prostu siada i gra. A Pan?

Uczę się odczytywać partyturę, rozumieć, co jest w nutach i pomiędzy nimi, poznaję technikę dyrygencką, która jest potrzebna, by wszystko pokazać potem orkiestrze. Dyrygent jest od tego, aby muzyka zabrzmiała na scenie. Musi wszystko zebrać, zadbać o efekt końcowy. Każdy z nich ma swoją partię, nie wie, co gra kolega z sekcji obok, i nie ma obowiązku tego przewidywać. To praca dyrygenta. Do tego ćwiczę pamięć, bo o ile na początku studenci pracują z uwerturami, krótkimi symfoniami, z roku na rok zabierają się za trudniejsze rzeczy. Nasi profesorowie dobierają utwory indywidualnie, by potem na ich przykładzie rozwiązywać konkretne problemy techniczne czy interpretacyjne.

Jak wyglądają zajęcia z dyrygentury?

Przebieg zajęć jest wynikiem kompromisu technicznego. Regularny kontakt z orkiestrą na zajęciach jest niemożliwy. Mamy więc dwóch akompaniatorów, którzy grają utwór z tzw. wyciągu fortepianowego. My, stojąc na podeście, udajemy, wyobrażamy sobie brzmienie orkiestry i dyrygujemy w obecności profesora. Zespół instrumentalny jest więc w mojej wyobraźni, dlatego jak najwięcej rzeczy należy przewidzieć. Potem profesor daje uwagi, rozmawiamy o wybranych miejscach w partyturze, próbujemy znaleźć sposób na trudniejsze fragmenty. Oprócz tego mamy raz albo dwa razy w miesiącu praktyki z „żywą orkiestrą”.

Dawid Runtz, jeden z laureatów konkursu, dyrygował Symfonią „Niedokończoną” Franza Schuberta bez partytury, podobnie robi wielu dyrygentów. Zdecydowałby się Pan poprowadzić zespół z pamięci?

To, że dyrygent ma przed sobą partyturę, nie oznacza, że nie zna utworu na pamięć. Trzeba pamiętać, że musi być odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale mieć kontrolę nad wszystkim, a człowiek jest zawodną maszyną, zwłaszcza w stanie permanentnego stresu. Nawiasem mówiąc, kiedyś byłem przekonany, że nie trzeba uczyć się utworów na pamięć. Od profesora Marka Pijarowskiego wiem jednak, że im więcej zapamiętam tekstu, tym więcej będę miał czasu na niezajmowanie się prozaiczną sprawą zerkania do partytury czy przewracania kartek. Korzyść jest znacząca popatrzę na ludzi, zobaczę, czy koncertmistrzowi nie kończy się smyczek, kiedy trzyma długą nutę… Dyrygentura to też praca wzrokiem.

Bywa, że dyrygent spogląda na orkiestrę z wielką miłością, często odwzajemnioną.

Na to trzeba sobie zasłużyć, a można to zrobić tylko w jeden sposób. Orkiestra musi czuć, że ma przed sobą partnera do tworzenia muzyki, że dyrygent szanuje ich za kompetencje, jednocześnie sprawia, że praca jest wydajna i przynosi efekt. Zasada wyrobienia sobie autorytetu działa w każdej dziedzinie.

Jak Pan rozkłada siły na trwającą blisko godzinę symfonię?

Najważniejsze to wypracować ekonomiczny, skuteczny sposób dyrygowania, tak by ruch sprawiał wrażenie energicznego, a nie kosztował wiele energii dyrygenta. Drugą sprawą jest wypracowanie tężyzny fizycznej. Ja odwiedzam siłownię, aby móc przez kilkadziesiąt minut ruszać uniesionymi rękami. Podczas koncertu nie wolno wyeksploatować się na samym początku utworu, bo można opaść z sił.

Ma Pan swoich idoli wśród mistrzów batuty?

Na początku wzorowałem się na różnych dyrygentach. Oglądałem np. Riccarda Mutiego, Claudia Abbado czy Johna Eliota Gardinera, który płynnie łączy symfonikę z dyrygowaniem utworami barokowymi. Cenię go jednak nie tylko za wszechstronność, ale za to, że jakiego utworu nie dotknie, winduje go na profesjonalny poziom. To nie jest typowy wielki symfonik, jak Walerij Giergiew, prawdziwy magik. Ciężko go naśladować, ma specyficzny styl…

Dyryguje bez użycia batuty, a Pan?

Zależy, czym dyryguję. Jeśli mam mały skład, batuta jest niepotrzebna, bo w założeniu ma polepszać widoczność, dlatego najczęściej jest biała. To też dodatkowe narzędzie, kolejny staw, którego możemy użyć; dzięki niej mamy dłuższą rękę.

A co można zrobić, gdy orkiestra jest o krok od „wykolejenia” się w utworze?

Nigdy mi się to nie zdarzyło podczas koncertu, żeby coś się „wykoleiło”. Trzeba wykonać całą pracę nad „groźnymi fragmentami” przed koncertem. Być doskonale przygotowanym. Wtedy nie dopuścimy do najgorszego. A podczas samego koncertu używać określonych zabiegów technicznych dyscyplinujących zespół.

Jest Pan bardzo młody, a czasem przychodzi Panu pracować z orkiestrami, których członkowie są doświadczonymi muzykami. Nie ma zgrzytu na tej linii? 

Student musi z pokorą i skromnością pokazać orkiestrze, że wie, co robi, jaki efekt chce uzyskać. Instrumentaliści pragną być w coś mocno zaangażowani, wykorzystani przy pracy nad utworem, chcą, by dyrygent wyciągnął od nich jak najwięcej. Powinien przekonać muzyków do swojej wizji utworu i spowodować, że będą chcieli użyć najlepszych swoich umiejętności do realizacji tej wizji. Spotkałem się z bardzo życzliwym przyjęciem w takich sytuacjach, ponieważ muzycy wiedzą, że jestem dopiero na początku swojej drogi artystycznej.

rozmawiała Magdalena Talik

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama