Uff! Właśnie wypisałem sobie L-4 i stosowną do tego receptę na alergiczne pyłki.
Ale nie taką, która utrwala awersję – a nawet obrzydzenie – do sukcesu innych.
Nie taką, jaką w te dni ostatnie diagnozował w warszawskim szpitalu Strażnik Pieczęci Zaścianka – Jarosław Kaczyński. Przeciwnie – ja starałem się zmniejszyć entuzjazm do Baracka Obamy, bluesmana z Chicago, pełniącego (już drugą kadencję) posadę kierownika USA. Środowe przemówienie Obamy przed Zamkiem Królewskim wprowadziło mnie w doskonały nastrój. Nie utoczyłem łzy, ale puls dygnął chwacko. Cały świat słuchał słów amerykańskiego prezydenta, że to nasze wybory z 1989 roku były początkiem końca komunizmu. To pęd do wolności zapoczątkowany w naszym kraju obalił autorytarne rządy w Europie Wschodniej, skancerował berliński mur. Obama uhonorował Lecha Wałęsę, wspomniał Jana Pawła II, Jan Karskiego, Armię Krajową i inne milowe kamienie polskiej drogi do wolności, do NATO, UE.
Zwykli ludzie, gdy myślą, mają zmarszczone czoło. Gdy zaś o losach Wolnego Świata myśli jego przywódca – marszczy mu się broda. To oczywista oznaka geniuszu
Obiecał polskiemu narodowi, że już nigdy nie zostanie pozostawiony tylko sobie samemu. Dodał, że Polska to najważniejszy sojusznik USA. Znalazł też polskość w swoim rodzinnym mieście Chicago, gdzie przecież mieszka blisko milion Polaków (w USA 9 milionów przyznaje się do polskiego pochodzenia). Zna tamtejszy festiwal „Smaki Polski”. A nawet – tu już poszedł na całego – jadł podczas tej imprezy pierogi i kiełbasę, zatem też trochę czuje się Polakiem – więc w Warszawie jest jakby w domu. Czułem w tej trafionej personalnej retoryce, że przemówienie prezydenta USA było adresowane do mnie osobiście – stąd jego piorunująca siła. Także do Władysława Frasyniuka, który na honorowej trybunie, pokazując palcami znak freedom – tańczył pogo.
Bluesmobile o nieokiełznanym charakterze Bestii – bryka podrzucająca Baracka Obamę na okołobluesowe koncerty wiedzione na wszystkich kontynentach
Takie precyzyjne ukontentowanie Polaków, strzał w sercowy patriotyzm, podniesienie nas na duchu, to musiała być także sprawka Stephena D. Mulla (rocznik 1958), od dwóch lat ambasadora USA w Polsce. To niezwykły, energetyczny gościu, dobrze mówiący po polsku. W roku 1986 wygnany z Warszawy, oskarżony przez władze PRL o szpiegostwo, powrócił do nas jako ambasador. Stylem bycia i uczestnictwem ambasady w społecznym krajowym obiegu zyskał wielu fanów. Lubią go dziennikarze i użytkownicy Twittera, którego jest mistrzem nie do podrobienia. Podczas pobytu prezydenta USA w Warszawie o kilometr wyprzedzał media w informowaniu o przebiegu tej wizyty (gdzie diabeł nie może – tam wpuści Mulla).
Kultowi socjotechnicy – bracia Elwood i Jack Blues, obok Alexisa de Tocqueville główni zawiadowcy umysłu Baracka Obamy
Jest często na luzie, razem z pracownikami ambasady mówi śmieszne witze, na ekranie z filmikami You Tube: W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie i takie tam. Zgrabnie lepi pierogi, śpiewa ludowe piosenki. Gdy jednak tematem rozmów jest jego kraj, jego prezydent, sprawy wagi państwowej – przedzierzga się w twardego negocjatora. To właśnie w nim upatruję wykonanie szlifu na przemówieniu Baracka Obamy, które ukoiło sercowy mięsień poprzeczno-prążkowany milionów Polaków.
To był piękny, profesjonalny speech, po którym samopoczucie mieszkańca Chicago, Polski, Dolnego Śląska, Wrocławia, Pracz Odrzańskich, ulicy Brodzkiej – przy której mieszkam – jest naładowane do górnej kreski. Poczułem płynącego w żyłach ożywczego bluesa.
Barack Obama i na ścianie w tle George Washington – prezydenci, którzy w młodości stracili ojców – a mimo to wyszli na ludzi. I to jakich Ludzi. Zostali Ojcami Narodu
To jednak może być tylko moje odczucie prawdziwka, naiwniaka, cienkiego Bolka (nie mylić jednak z innym Bolkiem). Piszę te wątpiące zdania po zapoznaniu się z opinią o wizycie Jankesa, wystawioną przez partyjnego eksperta, mocnego w gębie fightera. Przez byłego wiceministra obrony, byłego szefa BBN, obecnie posła PiS – Witolda Waszczykowskiego. Nie mam wątpliwości, że gdyby to on był dzisiaj przy władzy, jako zetlały rezerwista w mundurze moro, gniłbym w rowie, mając niewątpliwy zaszczyt dla dobra Ojczyzny puszczać w stronę Ruskich kałasznikowe kulki, wrzeszczeć co sił: ruki w wierch! Bylibyśmy już wyrzuceni z UE. A Polandia, zerwawszy niewolnicze więzy kondominium i dojmującego służalstwa – prowadziłaby równoległą wojnę z Rosją, Niemcami, byłaby o krok przed wypowiedzeniem jej USA.
B.B. King (siedzący z gitarą o nazwie Lucille) to muzyczny gigant, którego talent drasnął Bóg. To główny doradca kierownika USA w sprawach bluesa, czyli dwunastotaktowca z charakterem
Wiecie bowiem, czym – w wydaniu byłego wicka – była wizyta Bluesmana Baracka? Była oportunistyczną kurtuazją, kitem na międzynarodowej arenie, mszą pochlebstwa skierowaną na potrzeby rządu Tuska. Było to spotkanie dwóch stroszących pióra pawi, dwóch figur na uwięzi reklamowych agencji. To przecież z powodu rosyjskiego resetu Obamy mamy teraz na Ukrainie rozpierduchę, przez co i bezpieczeństwo Polski jest poważnie zagrożone. Obiecany miliard dolarów na koszt stacjonowania amerykańskich żołnierzy w Polsce i krajach bałtyckich – to śmiechu warta jałmużna.
A brak w Polsce amerykańskiego szmalu oraz nowoczesnej technologii na wydobywanie łupkowego gazu to poważne zaniechanie USA. Zatem relacje między naszymi krajami to pozory, porażka i kucany berek.
Niefarbowany sztucznie bluesman Barack Obama w organizacyjnych bluesowych okularach Ray Bana – model John Lee Hooker
Nie wiem, dlaczego były szef od państwowego bezpieczeństwa żąda z sarmackim spleenem, aby USA – 300-milionowy wielorasowy naród – pieścił i opłacał 500-milionową Europę. Dlaczego pod naciskiem lokalnego byłego państwowego urzędnika z Łodzi miałaby się zmienić strategia NATO na Starym Kontynencie. Przecież, jak to trafnie napisał Milan Kundera, życie jest gdzie indziej. Stany Zjednoczone zainteresowane są przede wszystkim Bliskim i Dalekim Wschodem, krajami arabskimi. Europa to taki lekko się starzejący skansen, ogród coraz większej ilości emerytów, obsługiwanych przez ludzi z Europy Wschodniej. Europa to coraz bardziej świat, jaki przed laty Czarnogórzec Miodrag Bulatovic przedstawił w swojej wizjonerskiej powieści „Ludzie o czterech palcach”.
Polski bezkrytyczny wyznawca religii czarnego chicagowskiego bluesa – spatynowany felietonista Jesse Ałatkems przy swoim wiernym bluesmobilu
Gdy czytam, gdy słucham takiego wątrobowego lamentu pełnego chciejstwa – prawdopodobnie powinienem śpiewać z chórem firmowanym przez Waszczykowskiego: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Ale jakoś, niczym kluska, grzęźnie mi w gardle ta zakurzona nieadekwatna oda. Znacznie bardziej lubię kołysać biodrami (Elvis Pelvis), gdy Barack Obama zasuwa ze swoim mentalnym kumplem, B.B. Kingiem, budujący kawałek „Sweet Home Chicago” (posłuchajcie proszę), który z okazji wizyty Obamy przerobiłem na „Sweet Home Poland”.
I cieszę się, że z prezydentem USA przyleciał Eric Schmidt, prezes Google (pierwszy raz w Polsce), który zakładać będzie oddział tej globalnej firmy, wartej miliardy dolarów. Co przyczyni się do rozwoju innowacyjności w naszym kraju.
Rakiety i ludzie z żółciowym peselem dawno już zardzewieją, gdy firmy skupione wokół Campusu Google (trzeci taki ośrodek w świecie – obok Londynu i Tel Awiwu) będą budować finansową pomyślność.
Zdzisław Smektała
Fotografie nietknięte przez mafie