– Mocno solidaryzujemy się ze wszystkimi wysuwanymi przez środowisko nauczycielskie postulatami. Zamierzamy wspierać i wzmacniać to stanowisko. Oczekujemy od polskiego rządu podjęcia pilnych działań i wsparcia dla samorządów – mówi prezydent Jacek Sutryk. A dyrektor Departamentu Edukacji Jarosław Delewski wymienia skutki nauczycielskiego protestu w skali miasta.
W chwilę po tym, jak prezydent Wrocławia Jacek Sutryk wręczył 40 przedstawicielom wrocławskich placówek edukacyjnych akty nadania stopni nauczyciela mianowanego, spotkał się z dziennikarzami, by poinformować o stanowisku samorządu w kwestii niezadowolenia nauczycieli z wysokości wynagrodzeń, jakie otrzymują za swoją pracę oraz akcji protestacyjnej, która zaczyna się dzisiaj, czyli 17 grudnia 2018 r.:
„W dniach 17.12–21.12 bierzemy zbiorowe L4. Żądamy 1000 zł podwyżki od 1.02.2019 r. Jeżeli rząd nas nie wysłucha, akcję powtarzamy po Nowym Roku. Mamy dość niskich zarobków i coraz trudniejszych warunków pracy. Nie czekajmy na związki zawodowe, bo efekty ich pracy są marne i niewidoczne. Zjednoczmy się na dole!”.
Prezydent Sutryk napisał list do premiera Mateusza Morawieckiego
– Mając na uwadze sytuację, w jakiej znaleźli się dzisiaj polscy nauczyciele, zaapelowałem do pana premiera Mateusza Morawieckiego, aby rząd zauważył kwestie wynagrodzeń polskich nauczycieli. Powiedziałem wyraźnie o tym, że zadania związane z finansowaniem i organizacją systemu edukacyjnego w naszym kraju leżą co prawda po stronie jednostek samorządu terytorialnego, ale zagwarantowanie i zapewnienie środków na finansowanie środków polskiej edukacji leży po stronie państwa polskiego – mówił Jacek Surtyk podczas breiefingu.
– Dlatego oczekujemy od polskiego rządu bardzo zdecydowanej reakcji i wsparcia samorządów w tym działaniu. To dotyczy przecież całej Polski. Nie może być takiej sytuacji, że nauczyciel stażysta, świeżo po studiach, zaczyna pracę w szkole i dostaje 1800 zł brutto, a my go mamy zachęcać do tego, by zakładał rodzinę, miał dzieci. To kolejny polski absurd i należy coś z tym zrobić. W mojej ocenie to ostatni moment, aby przejść do bardzo konkretnych działań – wyjaśniał prezydent.
O postawie wrocławskich nauczycieli ma natomiast takie zdanie:
– Z jednej strony oczekujemy i wiemy, że tak się stanie, że wrocławscy nauczyciele wykażą się pewną odpowiedzialnością za uczniów, ale z drugiej strony rozumiemy też to, że dopominają się wyższych wynagrodzeń i podejmują różnego rodzaju akcje, które mają zwrócić uwagę polskiego rządu na tę sytuację. W związku z tym, zamiast wzywania Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przez kuratora oświaty do kontroli legalności wystawianych zaświadczeń lekarskich L4, oczekiwałbym, aby polski rząd pochylił się nad tą sprawą i wsparł samorządy, a przede wszystkim zapewnił wystarczające finansowanie, które pozwoli nauczycielom godnie żyć i spokojnie pracować.
Skutki pierwszego dnia nauczycielskiego protestu we Wrocławiu...
...przedstawił dyrektor Departamentu Jarosław Delewski: – Stan na dziś to 12 zamkniętych przedszkoli we Wrocławiu. Biorąc pod uwagę, że w mieście mamy 108 przedszkoli ten protest nie ma skali masowej, choć niewątpliwie w tych 12 przypadkach niezwykle utrudnił funkcjonowanie wrocławskim rodzinom. 13 przedszkoli pracuje w trybie ograniczonym, tzn. w niepełnym składzie kadrowym. 83 przedszkola, czyli 77% procent ogółu tych placówek, pracuje normalnie.
Jeśli chodzi o szkoły podstawowe – w dziewięciu nie było dziś lekcji, ale uczniom zorganizowano zajęcia opiekuńcze. Żadna szkoła nie została zamknięta.
– Niestety, słyszymy od dyrektorów placówek, że na jutro, 18 grudnia, zapowiedziano większą liczbę zwolnień lekarskich wśród nauczycieli – dodaje dyrektor Delewski. – Słyszymy też, że egzamin ósmoklasisty, organizowany przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną, został odwołany z powodu absencji nauczycieli, choć OKE jeszcze oficjalnego komunikatu w tej sprawie nie wydała.
Sprawa jest bardzo poważna – podkreślają miejskie władze i dodają, że ani prezydent miasta, ani samorząd nie mają żadnych narzędzi, by przeciwdziałać takim, jak ten nauczycielskim protestom.
– Po pierwsze, trudno oszacować wcześniej liczbę takich placówek, które nie będą pracowały, bo zwolnienie lekarskie to losowa sytuacja i trudno zaplanować chorobę. A po drugie, nawet gdybyśmy to wiedzieli, to samorząd, Departament Edukacji, nie może okazyjnie zatrudniać nauczycieli – wyjaśnia Jarosław Delewski. – Taka procedura jest dokładnie opisana. Tylko dyrektorzy szkół mają uprawnienia do zatrudniania nowych pracowników – po sprawdzeniu ich kwalifikacji, podpisaniu umowy i skierowaniu kandydatów na badania lekarskie. Więc w takiej kryzysowej sytuacji, jaka jest teraz, nie mamy narzędzia, za pomocą którego można by zareagować, prosząc innych nauczycieli – pytanie też jakich, by zechcieli zaopiekować się dziećmi czy poprowadzić lekcje w szkołach.
Wsparcie finansowe dla samorządów to konieczność
Samorządy już samodzielnie ponoszą koszty zaplanowanych wcześniej reform edukacyjnych – związane z rozwojem i utrzymaniem istniejącej infrastruktury edukacyjnej, z dodatkami do nauczycielskich pensji, ale podstawowa, pryncypialna część związana z wynagrodzeniami leży po stronie państwa.
– W dużych miastach, jak Warszawa, Poznań, Łódź, dodatki nauczycielskie są dużo wyższe niż w innych miejscowościach. I jak widać, to również nie zapobiegło protestowi. Te wyższe dodatki nie wystarczą, żeby rozładować napiętą sytuację i spowodować wzrost wynagrodzeń (np. dodatek za wychowawstwo we Wrocławiu to 250 zł, a gdzie indziej to tylko 50 zł) – zauważa dyrektor Delewski.
– Poza tym dodatki nie są instrumentem regulowania podstawy wynagrodzenia, bo to ona powinna zostać zmieniona i o to słusznie nauczyciele zabiegają. Dodatki po prostu mają swoją określoną funkcję. My mówimy o płacy zasadniczej nauczyciela, a sposób jej regulacji określa Karta Nauczyciela. Wszystkie zaś inne ustawy wyraźnie stanowią, kto jest odpowiedzialny za zagwarantowanie tych środków – jest to budżet państwa – dodaje prezydent Sutryk.