wroclaw.pl strona główna Najświeższe wiadomości dla mieszkańców Wrocławia Dla mieszkańca - strona główna

Infolinia 71 777 7777

13°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 00:45

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Przydatne informacje
  4. Celebryci we Wrocławiu
  5. O, matko i córko! Jak One się dobrały!

O różnicach pomiędzy graniem matki i byciem matką i o swojej córce – mówi Ewa Skibińska, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu.

W filmie – „Matka Teresa od kotów”, w teatrze – Gertruda, matka Hamleta, w życiu – matka wspaniałej córki. Ewa Skibińska równie często, co na scenie, widywana na szklanym ekranie, wcześniej weszła w rolę prawdziwej mamy, niż wpadła w „matczyne” standardy obsady w sztukach. Dlatego też nie ma na koncie całego wachlarza różnych form wcielania się w sceniczne lub filmowe macierzyństwo. Za to te kreacje, które stworzyła, wbijają się w pamięć.

Zawodowo – nigdy nie miała córki

– Uświadomiłam sobie, że zawsze grałam matkę chłopców, na ogół pozostającą w trudnych relacjach z dzieckiem czy dziećmi, a prywatnie zdarzyła mi się córka – śmieje się Ewa Skibińska. – Nie musiałam więc zastanawiać się nad podobieństwami i różnicami. I nie analizowałam, która rola jest najbliższa mojemu modelowi macierzyństwa. Mocnym przeżyciem było dla mnie nie tylko wcielenie się w postać matki Artura i Marcina w filmie Pawła Sali. Wspominam też swój udział we „Wszystko, co najważniejsze”.

Film Roberta Glińskiego z 1993 r., w którym Ewa Skibińska zagrała postać żony pisarza i poety Aleksandra Wata, zrealizowany był na podstawie pamiętników Olgi Watowej. To dramatyczna opowieść o rozdzieleniu rodziny przez wojnę i zsyłki na Wschód. – Ta historia z wojną, tułaczką, zesłaniem, ucieczką w tle to także opowieść o miłości matki do dzieci, ale ekstremalne okoliczności sprawiają, że można zastanawiać się, kto jest dla kogo rodzicem – mówi aktorka. – Sceniczne lub filmowe macierzyństwo w moim wykonaniu miewało i wzniosłe, anielskie wymiary, i sięgało też do relacji toksycznych, destrukcyjnych, patologicznych. No bo jak zagrać inaczej matkę Hamleta, której skomplikowaną psychologicznie naturę wykreował Szekspir?

Głupio mi za klapsy

Ewa Skibińska nie kryje swojej radości, że w prawdziwym życiu trafiła jej się córka – jedynaczka. Bo, jak twierdzi, droga do prawdziwej, głębokiej przyjaźni z dzieckiem jest łatwiejsza, gdy chodzi o dwie kobiety.

– To jest pełnia szczęścia, fajnie mieć taką przyjaciółkę – opowiada mama swojej córki Heleny. – Moje dziecko jest wcześnie urodzone, byłam bardzo młoda, jeszcze na studiach, zjawiła mi się na świecie przypadkiem, cudownym przypadkiem. We wczesnych latach było wiele „współmatek”, sporo bliskich osób pomagało mi i wspierało w czynnościach macierzyńskich. Moja mama włożyła w wychowanie mojej córeczki wiele energii i czasu. Dziś czasem żałuję, że nie byłam staranniej przygotowana do procesu wychowywania dziecka, że kierowałam się intuicją zamiast przemyślanym planem, bo może córka uniknęłaby jakiegoś zupełnie niepotrzebnie wymierzonego klapsa.

Wielkie kochanie pozostanie

Takimi refleksjami i dywagacjami, czy można – i warto było – być naprawdę perfekcyjną matką, Ewa Skibińska dzieli się z nami na kolejnym etapie przemian relacji matka – córka. Dorosła pociecha opuściła właśnie rodzinny dom, buduje własny świat.

– Nie mogę powiedzieć, że ja już wszystko, co do mnie należało, zrobiłam. Bo to sprawa, która nie kończy się nigdy. Nawet jeśli córka wyszła z domu, martwię się o nią i troszczę. Nie kontroluję, bo wiem, że absolutnie nie mogę się wtrącać, ale mogę kochać strasznie mocno. No i bez zahamowań przytulać ją jak wtedy, gdy była malutka.

Kolejne filmowe macierzyńskie wcielenie Ewy Skibińskiej można będzie zobaczyć podczas festiwalu Nowe Horyzonty, na którym pokazany będzie krótkometrażowy film w reżyserii Alicji Stasiak „Fuga D”.

 

O swojej mamie, jej życiowej roli, dzieciństwie i pamięci o klapsach – mówi Helena Mieszkowska, córka Ewy Skibińskiej

 – Pamiętam, że tato nigdy na mnie ręki nie podniósł, on nigdy nie straciłby równowagi, a mama musiała wykonywać całą brudną robotę. Klapsów nie pamiętam, ale przypominam sobie, jak zdenerwowana mama uderzyła mnie w rękę. Oczywiście szybko mnie przepraszała i przytulała. A ja przyciskałam wtedy rękę z całych sił, żeby zrobił się ślad i żebym mogła pobiec do taty i mu się poskarżyć – opowiada Helena.

Jestem kurką wolnego chowu

Jednak opowieściom o tych drobnych cielesnych incydentach, których wspominanie mogłoby sugerować, że w domu Mieszkowskich panował jakiś straszny dryl zaprowadzany przez tracącą cierpliwość matkę, przeczą kolejne wyznania córki: – Miałam straszny luz, bo moja mama jest niesamowitą luzaczką. Mogłam na przykład oglądać „Pulp Fiction”, a wszyscy z mojej szkoły mieli zakaz od rodziców. Chodziłam sobie po podwórku, gdzie chciałam, bo mama miała zaufanie. W wieku przedszkolnym dziwiłam się na przykład, że ja mogę być na dworze, a wszystkie inne dzieciaki muszą o 14.00 iść spać – opowiada.

Przyjaciółki i… spiskowczynie

Mama jest dla Heleny, tak samo jak Helena da mamy – nie tylko najlepszą przyjaciółką, ale i wspólniczką spisków rodzinnych. – To mama, wbrew przekonaniu i woli taty, pozwalała mi jeździć autem, jeszcze zanim zrobiłam prawo jazdy – wspomina Helena.

Swoje dzieciństwo, nie tak w końcu dawno pożegnane, uznaje za czas pełen szczęścia, luzu, niefrasobliwości, z wolnymi, dzikimi wakacjami spędzanymi w Kopalinie, w gromadzie wrocławskich aktorów, z bandą dzieciaków. I pełen spełnionych życzeń. Ukochana zabawka z dzieciństwa, miś Zdechlak, kupiony na stacji Aral, dlatego, że wpadł w oko małej Helence podczas wakacyjnej podróży, żyje do dziś i wraz ze swoją właścicielką zamieszkał w nowym lokum.

– Pamiętam jeszcze jedną zabawkę z dzieciństwa – opowiada. – To Waciak, wypchany głowonóg, uszyty przez moich rodziców tuż przed moim urodzeniem. Może gdzieś tam jeszcze czeka w pudle w piwnicy, razem ze wszystkimi moimi zabawkami z dzieciństwa. Poprosiłam mamę o ich spakowanie i zachowanie.

Już bez emocji, ale z podziwem

Helena tylko raz przeżyła brak dystansu do zawodowej kreacji swojej mamy.

– Poszłam z babcią na film „Wszystko, co najważniejsze”. Musiałyśmy opuścić kino przed końcem, babcia musiała mnie stamtąd natychmiast zabrać, bo to, co widziałam na ekranie, kompletnie mnie zmiażdżyło. Okropnie to przeżyłam. Ale byłam jeszcze mała. Dziś oczywiście przeżywam role mamy jako zdarzenie artystyczne, a od kreacji oddzielam się od emocjonalnie – tłumaczy.

Helena Mieszkowska, córka Ewy Skibińskiej i Krzysztofa Mieszkowskiego, dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu, jest absolwentką kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Jej pasją jest film – to jej wrocławscy kinomani zawdzięczają takie imprezy, jak „Podglądania filmowe” oraz zakończony niedawno festiwal Planete+Doc.

  

fot. Alicja Kielan

 

Barbara Chabior, MaWi  

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama

Powrót na portal wroclaw.pl