- Zimą noszę czapkę, aby osłonić zatoki, bo jak w moim wieku człowiek przeziębi, to potem trudno się wyleczyć – mówi 78-letni postawny mężczyzna. Do sklepu przy Szewskiej 35 wszedł zaraz po otwarciu. Za ladą pan Wojciech Dubas, syn właścicielki pani Lucyny.
Starszy pan szuka ciepłej czapki, bo od kilku dni jest chłodniej, a on w szarym lekkim kaszkiecie marznie w głowę.
Przebiera w kolorach. Brązowy od razu odpada, przymierza granatową. – Oj, trochę ciasna – mówi, następna już dobra, patrzy w lustro. – A czy daszek jest z tektury, czy nie rozmięknie na deszczu? – docieka. Ostatecznie wybiera dwie, bo cena dobra - po 25 zł za sztukę. Tanio, bo do końca stycznia trwa wyprzedaż towaru. Potem pracownia przy Szewskiej zostanie zamknięta.
Dżokejki, toczki, papachy
- Mama jest bardzo niezadowolona, że musi zamknąć zakład, i ciągle nie może się z tym pogodzić – mówi Wojciech Dubas. – Jednak ma już 87 lat i ze względu na jej wiek to nieuniknione. Poza tym ostatnio dokładała do interesu, to też ma znaczenie.
Skórzane dżokejki, wełniane kaszkiety, toczki i papachy z misia, przypominające rosyjskie zimowe czapy przy Szewskiej pani Lucyna sprzedaje od lat 70. ale historia rodzinnej firmy Dubasów jest znacznie dłuższa.
– Ojciec pierwszy zakład otworzył w 1947 roku przy ulicy Słowiańskiej, potem prowadził sklep przy Wita Stwosza, a następnie ten przy Szewskiej. Od 1975 roku firmę prowadziła samodzielnie mama – mówi pan Wojciech. – Dyrektorowała, szyła i sprzedawała.
Były plany, że firmę przejmie pan Wojciech, albo jego siostra, albo ktoś z dalszej rodziny, ostatecznie nic z nich wyszło.
Dubasowie sami szyli czapki, przez lata mieli kilkanaście podobnych wzorów na różne pory roku. Letnie nakrycia głowy są z płótna, zimowe z grubej wełny albo misia.
Pani Lucyna przez lata doczekała się stałych klientów. Do pracowni przy Szewskiej przychodzili między innymi profesorowie i studenci Uniwersytetu Wrocławskiego. Kiedy rodzina podjęła decyzję o zamknięciu sklepu, pani Lucyna zamartwiała się: Gdzie oni teraz kupią czapki?
W galeriach ładniejsze?
- Niektórzy sprzedawcy sprowadzają chińskie wyroby po 6 złotych i sprzedają po 28 zł, a u nas ręcznie szyte czapki kosztowały 45-55 złotych – mówi pan Wojciech. – Poza tym przyszła moda na zakupy w galeriach handlowych. Kiedy był remont kamienicy, gdzie jest pracownia, mam chciała dać czapkę jednemu z murarzy, młodemu chłopakowi. Powiedział, że mu się nie podoba, że kupi sobie w galerii. Jakby z założenia w galeriach sprzedawano ładniejsze rzeczy.
Sam pan Wojciech nie nosi czapki. – Mam tylko jedną na duże mrozy, bardzo ciepłą – mówi i pokazuje brązową papachę z brązowego misia.
wto