wroclaw.pl strona główna Sport i rekreacja we Wrocławiu – najświeższe wiadomości Sport i rekreacja - strona główna

Infolinia 71 777 7777

14°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 09:00

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Sport i rekreacja
  3. Zwiedzaj bez Oporów (cz. II)

Przechadzka po wrocławskim osiedlu, leżącym w rejonie Fabrycznej, sąsiadującym z Kleciną, Grabiszynem i Grabiszynkiem, a w swej zachodniej granicy będącym jednocześnie krańcowym przyczółkiem miasta, to podróż po dawnej wsi pełnej sadów i ogrodów. Ślady tej wiejskości jeszcze da się wytropić, ale trzeba zamienić się w tropiciela.

cd.

 

Nie popływasz

Przekroczyliśmy już oporowskie granice, więc pora zanurzyć się po uszy w klimacie osiedla. A ono łączy pięknie ze sobą nowe i stare. Po prawej za mostkiem działają sklepy Społem i Biedronka, po lewej blichtru nadają Tako Media, ale jeśli ominąć te placówki szerokim łukiem, dojdziemy do przedziwnych światów. Wejście w ulicę Jordanowską to przeżycie jak zabytek klasy 0.

Po wielu wiekach istnienia wsi Oporów (skoncentrowanej wokół dzisiejszej ulicy Wiejskiej – dawnej Hauptstrasse, do której dojdziemy w swoim czasie) – dopiero w latach 1903-1910 właściciel cegielni parowej Hermann Wolfram zbudował przy ul. Jordanowskiej pierwsze wille, architektonicznie nawiązujące do malowniczego historyzmu.

To śliczne domeczki – bo, choć wyglądają na pałace, nie są nawet pałacykami. Szkoda, że dziś przeważnie robią bokami: nawet z ulic, spoza furtki widać, że pragną remontu jak kania dżdżu. Pewnie nikogo na to nie stać.

Na szczęście jest jakiś okruch nowego sukcesu: ktoś wymyślił biznes koński pod nieskomplikowanym hasłem Hucuł – nauka jazdy, ujeżdżalnie, hipoterapia. Szkoda tylko, że strach wejść, by porozmawiać o ewentualnym jeżdżeniu. Straszą psem, który gryzie tak, że strasznie boli, albo tylko tym, że teren to prywatny.

 

 Hucuł, to tutaj?

Na Jordanowskiej znajdziemy jedną z nielicznych artystycznych i przyjaznych inicjatyw deweloperskich: osiedle, które jest śliczne, zaszyte w gąszczu i na dodatek nie ma z niego kompletnie widoku (co we Wrocławiu szczególne) na najwyższy miejski obiekt ST, lecz na pola z kukurydzą. 

 Na Jordanowskiej mierzą wysoko...

Tą trasą, wzdłuż Jordanowskiej, dojdziemy do wyjątkowego miejsca: do basenu, którego już nie ma, choć ciągle jest. Silniejsze jest jednak jego historyczne wspomnienie. To nieczynny już od 2006 roku basen. To dawne Kąpielisko Oporów (Badesportpark Opperau) przy ul. Harcerskiej 13 (Am Sportbad). Projektantem tego sportowego obiektu był człowiek, który stworzył również schron przeciwlotniczy na placu Strzegomskim (dziś Muzeum Współczesne). W miejscu, w którym powstało kąpielisko, które służyło za teren ćwiczeń sportowych młodzieniaszków z Hitlerjugend, wcześniej wydobywano złoża gliny dla potrzeb miejscowej cegielni. Były tam 100-metrowe tory pływackie, boiska, place sportowe, piaskownice i plaże, baseny z czterometrowymi wieżami do skoków, brodziki dla dzieci i baseny o głębokości metra dla nieumiejących pływać, przebieralnie, bufety, kasy, a nawet staw do pływania łódkami i gondolami. Jakimś cudem, za komuny udawało się przedłużać życie tego poniemieckiego, fantastycznego obiektu. To życie zamarło siedem lat temu i prawdopodobnie nie ma szans na reaktywację. Chyba że znajdzie się ktoś, kto zechce – zgodnie z wizją miejskich urzędników – wynająć tę siedmiohektarową działkę na 30 lat i stworzyć kompleks rekreacyjno-sportowo-hotelowy.

Tymczasem można pomarzyć i rzucić okiem na obraz basenowej zagłady. Oraz, dochodząc ulicą Jordanowską do zbiegu Avicenny i Wiejskiej, zachwycić się również dzikością dzikich ogródków działkowych.

A tymczasem nic na (dzikich) działkach się nie dzieje...

Kawał wiochy

Jeśli wydaje nam się, że dochodząc do wylotu Jordanowskiej, wracamy z buszu do cywilizacji, bo poczujemy wabiący zapach smacznych potraw, to jesteśmy w błędzie. Choć znajdujemy się u zbiegu ulic Avicenny, Wiejskiej i Mokronoskiej, na wprost restauracji Quantum, działającej w historycznym obiekcie, w XVIII w. służącym za miejscową karczmę, to na posiłek jeszcze nie czas. Po drodze trafimy bowiem na rzeczy, które mogą nas zirytować i uniemożliwić dobre trawienie. Przy okazji: restauracja jest wystawiona na sprzedaż, oporowianie chcą, by ktoś, kto przejmie to miejsce, zachował konsekwentnie niemiecką myśl i zdecydował się na działalność gastronomiczną.

Nadal przemierzać musimy światy zdruzgotane. Po lewej stronie, u zbiegu Wiejskiej i Jordanowskiej, zobaczymy szczątki oporowskiego PGR-u. Może wkrótce czeka ten teren lepsza przyszłość. Ma czas, bo ten mało finezyjny gospodarczy obiekt łatwo będzie postawić na nogi poprzez zwykłe prace budowlane.

Czar PGR-u prysł był...

Ale czasu nie ma już jeden z najpiękniejszych budynków na Oporowie XVI-wieczny dworek wiejski zarządcy majątku kapituły, z pięknym szachulcowym murem. Dwór wielokrotnie przebudowywano i remontowano w latach trzydziestych, wyszedł z wojny bez szwanku. A w powojennych realiach doznał już tylko zniszczeń z rąk prawdziwej hołoty pracującej w PGR: zdewastowano wspaniały architektoniczny portal z piaskowca z rzeźbionymi kłosami. Na co się przydał rolnikom? Tego już nikt nie ustali. Można było się spodziewać, że współcześnie wczesnorenesansowy dworek, wpisany na ścisłą listę najcenniejszych zabytków architektonicznych, będzie ocalony.

Tymczasem jego los nie wygląda różowo. Martwi się tym i denerwuje Sebastian Lorenc, radny z Oporowa, który o obiekt chce walczyć ze wszystkich sił. – To teraz prywatna własność rodziny, dwóch braci – architekta i prawnika. Od trzech lat obiekt zamienia się w ruinę, pół roku temu właściciele mieli nakaz konserwatora zabytków doprowadzenia obiektu do właściwego stanu. Być może nie mają na to środków lub też nie mają dobrej woli w utrzymaniu budynku przy życiu. Odwołali się. Czas płynie, procedura trwa, a dwór zamienia się na naszych oczach w ruderę – mówi Sebastian Lorenc. – To karygodne.

Jeśli ktoś nie podejmie szybko stanowczych kroków dyscyplinujących właścicieli, na Oporowie zostanie już tylko szydercza kopia – Dwór Oporów wzniesiony przez dewelopera. Ten nowy, w postaci szeregowca z automatycznie otwieraną bramą wjazdową, wyzywająco śmieje się w twarz sędziwego starca, stoi zbyt blisko, jakby z założenia w złych zamiarach.

XVI-wieczny dworek - kawał historii i oryginalnej architektury chyli się ku upadkowi

Na szeroko

Teraz szeroką i malowniczą aleją ulicy Wiejskiej dojdziemy, mijając po drodze rozpadające się piękne folwarczne zabudowania, do kluczowego skrzyżowania Oporowa – zbiegu Wiejskiej, alei Piastów, Solskiego i Karmelkowej. Słusznie tu, w malowniczym wiejskim domku na Wiejskiej (jak Sejm!) ulokowała się Rada Osiedla, zgodnie dzieląc przestrzeń z Pocztą Polską. 

Trzeba się tu zatrzymać na chwilę, bo to miejsce ważne. I to nie z uwagi na znaleziony tu w nieodległych czasach mamuci ząb. Bo nawet mamut by nie wymyślił, co Niemiec wymyślił, a nowi mieszkańcy Wrocławia do dziś nie są w stanie tej myśli celnej wdrożyć w życie.

Szeroka, z rozmachem zaplanowana aleja Piastów miała być, według przedwojennych koncepcji, najdogodniejszym połączeniem z Krzykami. Trasa miała prowadzić przez nowy most na Ślęzie, który miał powstać pomiędzy dzisiejszą aleją Piastów a Racławicką.

Siedziba oporowskiej Rady Osiedla

Ruchem konika szachowego

Ten depresyjny klimat warto zmienić. Kilka kroków od skrzyżowania Wiejskiej z Solskiego, po ominięciu wielu jeszcze pięknych gospodarskich wizji z przeszłości, znajdziemy się w pobliżu ważnego miejsca dla wszystkicj oporowskich dzieci i rodziców.

W 1907 r. przy Breslauerstrasse powstał nowy, piętrowy budynek Szkoły Ludowej, z czerwonej cegły w stylu późnego historyzmu. I choć dziś placówka ta jest szkoło-przedszkolem, a architektonicznie, poprzez dobudówki, mocno zmieniła swoje oblicze, łatwo doszukać się strukturalnego szkieletu. Jest wspaniale – jest piękny placyk zabaw, z którego nie przegania się obcych dzieci, ceglana szkoła, dziecięcy gwar, huśtawki i piasek w piaskownicy. Warto, przechodząc koło tej imponującej placówki oświatowej – Szkoły nr 15 i zespołu przedszkolnego przy ul. Solskiego, wiedzieć, że nie jest jedyną na Oporowie. Jest tu jeszcze gimnazjum, czyli miejsce dla osób w najtrudniejszym wieku. Mieści się w nowoczesnym, nowym budynku.

Szkoła przy ul. Solskiego

Dalej możemy wędrować prosto ulica Solskiego, by obserwować, jak na tej głównej ulicy prowadzącej do centrum rodzi się w bólach domowy biznes, ożywiając i aktywizując okolicę, lub też wybrać trasę zaplanowaną ruchem konika szachowego. Trzeba koniecznie zagubić się w małych bocznych uliczkach, zarówno z prawej, jak i z lewej strony Solskiego, znaleźć własne perły, odkryć magiczne domki, stylowe pałacyki, proste, bez maniery wymyślone domostwa, których skromność potęguje otaczająca je zieleń, zauważyć zachwycające detale... Czyż nie jest wspaniale odkryć, bez pokazywania przewodnickim palcem, własnego obrazu zwiedzanej dzielnicy?

Prywatna oporowska inicjatywa - to tu

Warto też rzucić okiem na architektoniczną bryłę kościola św. Anny przy ul. Sobótki, a nawet wejść do wnętrza, gdzie można nawet zostać rzuconym na kolana na widok wspaniałych witraży. Niewielka świątynia pod wezwaniem św. Anny powstała w latach 1932-1938 wielkim wysiłkiem małej wspólnoty katolików, którym ponoć kłody pod nogi rzucali naziści, wobec czego represje wobec kościoła w następnym półwieczu były tylko łaskotkami. Działalność duszpasterską prowadzą kapłani ze zgromadzenia księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo. Jak to na niewielkich, „wiejskich” osiedlach miasta, Kościół robi tu naprawdę wielką robotę. Jest też mocna, prężnie działająca i zauważalna w sieci wspólnota ewangeliczna, spotykająca się w tej parafii.

Kocham Cię, moje miejsce. I nienawidzę

Tak, klucząc i błądząc pośród oporowskich szlaków, odkryjemy to, co stanowi duszę miejsca. I to, co oporowian trzyma na Oporowie.

Katarzyna Obara, dziennikarkai prezenterka telewizyjna opowiada: – 10 lat temu na Oporów przyciągnąła nas kameralna atmosfera tego osiedla; zieleń, bliskość parku. Teraz ważne jest dla nas to, że nie jest to „betonowe” osiedle, urbaniści odpowiednio zadbali o wielkość działek budowlanych, pasy zieleni przy posesjach, a stary drzewostan jest bardzo cennym elementem krajobrazu – opowiada.

Tak usytuowane osiedle to wymarzony teren rekreacji. – Najchetniej wsiadam z rodziną na rowery i jedziemy z domu przez park Grabiszyński aż do parku Południowego, właściwie nie krzyżując dróg z samochodami, to bardzo ważne – mówi Katarzyna Obara. – Bliskość parku i Ślęzy powoduje, że na Oporowie można się niejednokrotnie poczuć jak na podmiejskiej daczy, jednocześnie 6-kilometrowa odległość od Rynku daje poczucie wielkomiejskie – taki magiczny miks; szkoda tylko, że czasami śpiew ptaków brutalnie przerywa sąsiad na motocyklu z przedziurawionym tłumikiem... Ech! Sąsiedzi – wzdycha jedna z najatrakcyjniejszych mieszkanek Oporowa i, zapytana o oporowskie życie codzienne, odsyła do grupy na Facebooku, gdzie jak w soczewce odbijają się większe i mniejsze problemy lokalnej społeczności. – A to sąsiedzi nie zamiatają chodnika, bo „świat dla nich kończy się na własnym płocie”, a to „pies sąsiada nabrudził pod płotem, a ten nie sprzątnął” – takie typowe historie – podpowiada.

Forum, faktycznie, interesujące: „samoloty latają co chwila, są na wyciągniecie ręki”, „słaba komunikacja z miastem”, „jest gdzie wyjść na spacer”, „po osiedlu biegają dziki, kuny i sarny, jest zaśmiecone, ciasne uliczki, stare domy zalatujące stęchlizną od porastającego je bluszczu i zgniłego tynku”, „ledwie 2 linie autobusowe”, „samoloty niekiedy zrzucają paliwo przy awaryjnym lądowaniu”,  „wszędzie słupy energetyczne z liniami wysokiego napięcia, które brzęczą i powodują raka”. Ot, ludzie, jak wszędzie...

Ale dwie rzeczy trzeba koniecznie oporowianom uświadomić: mają rodzącą się gwiazdę street artu, drugiego, po ojcu wrocławskich sów na murach, ojca ptakoświni. Cały Oporów jest pracowicie zamalowywany wizerunkiem tego sympatycznego stworzenia. Szacunek dla trudu twórcy, który musi działać pod osłoną nocy!

Druga rzecz, której należy zazdrościć, to leżący u stóp cmentarza żołnierskiego, tuż przy pętli tramwajowej Oporów (przypominamy, dla formalności, że leży w granicach Grabiszyna-Grabiszynka!) naprawdę najlepszy w tej części miasta bareczek garmażeryjny o wdzięcznej, ale bezdyskusyjnej nazwie Bar. Placki ziemniaczane po węgiersku z ogórkową na starcie, za jedyne 17 złotych, kanapki, pierogi, bigosy i żurki. Zapach znakomity, a po tym długim spacerze z pewnością dobrze będzie się posilić.

Twórca - pod osłoną nocy - rozwija swój ptakoświński talent!

Tekst i fot. Barbara Chabior

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl