wroclaw.pl strona główna Sport i rekreacja we Wrocławiu – najświeższe wiadomości Sport i rekreacja - strona główna

Infolinia 71 777 7777

5°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 01:25

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Sport i rekreacja
  3. Zwiedzaj bez Oporów (cz. I)

Przechadzka po wrocławskim osiedlu, leżącym w rejonie Fabrycznej, sąsiadującym z Kleciną, Grabiszynem i Grabiszynkiem, a w swej zachodniej granicy będącym jednocześnie krańcowym przyczółkiem miasta, to podróż po dawnej wsi pełnej sadów i ogrodów. Ślady tej wiejskości jeszcze da się wytropić, ale trzeba zamienić się w tropiciela.

Oporów nie tylko zręcznie ukrywa swoje skarby, potrafi też oszukiwać co do swojego wieku. W 2001 r. obchodzono 800-lecie dzielnicy – przy jednej z głównych ulic, przy Solskiego, stanął pamiątkowy kamień. Na prawdziwy jubileusz jednak trzeba było poczekać; historycy, poszukujący pierwszej wzmianki o wsi, pomylili się. Znalezione w dokumentach cystersów z Lubiąża zapisy dotyczyły, jak się niefortunnie okazało, nie podwrocławskiej miejscowości, lecz tak samo dawniej zwanej obecnej wsi Prawików pod Wołowem. A o naszym Oporowie pisano w roku 1208, kiedy Henryk I Brodaty podarował tę osadę wrocławskiej kapitule katedralnej. Mieszkańcy uznali to za chichot historii i tablicy nie przekuwali. Może dlatego, że również ich poprzednicy w tym miejscu cenili sobie wolność i mieli jej sporo – jako wolne chłopstwo nie musieli dźwigać jarzma pańszczyzny. Budowali swój świat najlepiej, jak potrafili, a w XVIII w. mogli szczycić się nie tylko centrum integracji w postaci miejscowej karczmy, ale również własną szkołą.

Kamień upamiętniający 800 lat Oporowa

W pętli pomyłek

Do oporowskich historycznych nieporozumień należy dopisać też kolejne kontrowersje – tym razem geograficzne. Bo wiele irytacji sąsiadów z osiedla Grabiszyn-Grabiszynek budzi fakt, że tramwaje nr 4, 11, 20 zmierzają na pętlę tramwajową Oporów, podczas gdy obszar ten nie należy jeszcze do tej dzielnicy. Tak samo jest z Cmentarzem Żołnierzy Polskich, powszechnie i oficjalnie sytuowanym na Oporowie. Granica przebiega bowiem wzdłuż Ślęzy, taka jest prawda i innej prawdy nie ma.

Kto ucieszył się, że wszystko już się ładnie wyjaśniło i dalej wycieczka pójdzie gładko, bez mglistych tropów, zrobił to przedwcześnie. Bo trzeba będzie odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie jest reszta mamuta. Tak! Okazuje się bowiem, że pierwszymi oporowianami byli neandertalczycy. Zawitali tu jakieś 50 tysięcy lat przed naszą erą (w sensie nie naszej ery na Oporowie, ale p.n.e). Jakże wstrząśnięci i podekscytowani musieli być archeolodzy, z uniwersyteckiego zakładu archeologii epoki kamienia, którzy w wykopkach prowadzonych w latach 1992-2000 na skrzyżowaniu ulicy Solskiego i alei Piastów odkryli ślady bytności człowieka oraz ząb mamuta. No i co tu dalej począć z tym niezaprzeczalnym faktem? Uznać, że mamut został spożyty? A jeśli tak, to gdzie? A ząb był po prostu talizmanem, pamiątką, biżuterią lub narzędziem?

Niech się głowią nad tym profesorskie mózgi z Oporowa. Wszak osiedle to po wojnie zwane było właśnie profesorskim.

Mózgowcy jeżdżą w rikszach

Budowane na początkach XX w. wille, otoczone ogrodami, zasiedlone zostały przez kadry profesorów uniwersyteckich, nadciągających do Wrocławia w pierwszych miesiącach organizowania polskiego życia w przejętym mieście. Nic nie wskazuje na to, że pozbawieni domów na Wschodzie repatrianci z całym majątkiem w plecaku i w głowie mieli jakieś prawo wyboru. Zapewne dostawali przydziałowy adres. A że ten z czasem okazał się dobry, nic dziwnego: zapewne dlatego, że tu można było zapomnieć o wojnie i jej sile rażenia. Front przetoczył się inną arterią miasta. I choć na przedwojennych budynkach można znaleźć do dziś ślady kul, do Oporowa nie docierał towarzyszący ludziom w centrum smród wojny, odór trupów i pożarów, po ulicach nie biegały szczury, a ogrody wokół domów po bankowcach i kupcach dawały namiastkę spokoju. Długo bowiem trzeba było o te pozory przytulności w pierwszych powojennych dniach walczyć. Ten obowiązek wzięli na siebie pierwsi wrocławscy studenci ze Straży Akademickiej, podążający za pierwszymi organizatorami wrocławskiej nauki, którzy przybyli już na poczatku maja 1945 r. do płonącego jeszcze Wrocławia. Ich posterunek zlokalizowano na ulicy Solskiego 32. Mieli strzec swoich nauczycieli i zawozić ich rikszami do pracy w tworzonych katedrach i ośrodkach naukowych.

Niektórzy z pierwszych przybyszy uznali, że miejsce jest fajne i zostali na dłużej. Tu zamieszkały takie profesorskie sławy, jak Tadeusz Mikulski (ma pomnik w postaci pięknej ulicy!), Władysław Czapliński, Jan Trznadlowski, Seweryn Wysłouch. Zostali też byli strażnicy akademiccy.Wspomnienia jednego z nich, Andrzeja Pachlewskiego, zebrała i zanotowała jego kilkunastoletnia wówczas sąsiadka, dziś dziennikarka Beata Bigda (publikacja w sieciowym wydaniu „Słowa Wrocławian” w sierpniu 2012). W tamtych miesiącach 1945 roku Oporów był prawie zupełnie opustoszały. Przy dzisiejszej ul. Solskiego (Breslauer Strasse) nie mieszkał żaden Polak, jedynie na ulicy Wiejskiej (Hauptstrasse) osiedliło się kilka polskich rodzin, przybyłych ze wschodu. Właściwie tylko biało-czerwona flaga, którą zawiesiliśmy na naszym posterunku przy Breslauer Strasse 32, świadczyła o obecności Polaków. Nie było żadnej władzy, ani nawet policji. Niemców również mieszkało tu niewielu, choć było ich o wiele więcej niż Polaków. Większość stanowiły niemieckie wdowy po żołnierzach Wehrmachtu – mężczyzn pozostało zaledwie około dziesięciu. Natomiast na Opperauer Strasse (ulicy Karmelkowej) stacjonował wtedy karny batalion radziecki. Uzbrojeni, najczęściej pijani, żołnierze sowieccy penetrowali nierzadko oporowskie domostwa w poszukiwaniu przedmiotów, które można by ‘zamienić’ na alkohol, lub – co gorsza – atakowali niemieckie kobiety w wiadomych celach. Dochodziło do tragedii. Kilka osób straciło wówczas życie z ich rąk. Niemki zwracały się do nas z prośbą o ratunek. Zaleciliśmy, by zawiesiły nad oknami kawałki szyn. W momencie zagrożenia (najczęściej do napadów dochodziło nocą) – mogły poprzez bicie w nie młotkiem zaalarmować nas i powiadomić w ten sposób o miejscu, gdzie należy udać się z natychmiastową pomocą – zanotowała wspomnienia strażnika dziennikarka. W 1945 roku po naszych naukowców przyjeżdżał z Politechniki samochód ‘na holzgaz’, przygotowany technicznie i prowadzony przez Zdzisława Samsonowicza. Stawał przy wysadzonym moście przy Ślęzie, nasi profesorowie przedostawali się do niego po przerzuconym przez rzekę mostku saperskim – po czym wszyscy ruszali na Politechnikę. Nie zawsze taki transport był możliwy. Wówczas musieliśmy eskortować profesorów zupełnie inaczej. Pamiętam, jak skonstruowaliśmy pseudorykszę. Mieliśmy rower z przyczepką. Na przyczepce postawiliśmy niskie krzesełko, na którym siadał profesor – i w taki oto sposób zawoziliśmy bezkolizyjnie naszego podopiecznego na uczelnię. Były również zadania budowlane. Na Śniegockiego (Schulze-Otto-Strasse) wyremontowaliśmy samodzielnie willę dla prof. Osuchowskiego. Żyliśmy w ciągłym napięciu. Jeden z kolegów sypiał w koszuli, ale zawsze miał na sobie pas z amunicją i tuż obok karabin przygotowany do strzału. Pewnego razu mój kompan z tzw. służby bezpieczeństwa posterunku, uzbrojony w niemiecki pistolet maszynowy, ubrany – jak my wszyscy – częściowo w poniemieckie wojskowe ciuchy – otrzymał zadanie sprawdzenia budynku przy ul. Mikulskiego (Schlieffenbstrasse), gdzie podobno ktoś się ukrywał. Wchodząc do hallu, w ułamku sekundy zauważył postać w niemieckim mundurze z bronią przygotowaną do strzału. Natychmiast wypalił ze swej ‘dziewiątki’. Okazało się, że trzasnął sam do siebie – dobrze, że trafił… w duże lustro, stojące w głębi sieni – opowiada. Zastali niemiecką wioskę pod Wrocławiem, która w 1951 r. oficjalnie stała się jego częścią.

Przeszłość przeszłością, a teraźniejszość aż się prosi o wgląd. Pora ruszać na zwiedzanie Oporowa.

 

Cmentarz tych, co długo czekali na spokój

Punkt startowy oporowskiej trasy musi być na pętli. Tej pętli. Na granicy dzielnicy. Czyli przybywamy tramwajem 20, 11 lub 4, co tam komu pasuje. A jak już tu się znajdziemy, musimy wspiąć się na najwyższy punkt okolicy. To wzgórze, na którym mieści się Cmentarz Polskich Żołnierzy. W pierwotnym zamyśle polskie ofiary wojny, których ciała znaleziono we Wrocławiu lub w okolicach, mieli leżeć „noga w nogę” z ruskimi towarzyszami – mieli być pochowani po drugiej stronie Karkonoskiej/Wyścigowej. Ale, choć bez wątpienia zginęli i młodo, i tragicznie, i w historycznej zawierusze i spokój, i hołd należał im się jak psu zupa, to polityczne względy sprawiły, że długo nie zaznali spokoju.

Sprawa dotyczy 603 osób, na ogół poległych w walkach na Dolnym Śląsku żołnierzy 2. Armii Wojska Polskiego, odnajdowanych w zbiorowych mogiłach w wielu miejscowościach w powojennym czasie.

W latach 60. zaczęło brakować miejsca na Grabiszynku, więc wrocławscy architekci postanowili zaplanować nowy cmentarz na wysypisku gruzu nad rzeką Ślęzą, nieopodal cmentarza. Dzięki nowej przestrzeni można było tam przenieść również prochy Polaków zmarłych w obozach jenieckich. W Pieszycach i Bielawie oraz bezimienne ofiary zbrodni hitlerowskich znalezione w okolicach Wrocławia oraz innych zmarłych ze zbiórki – z marszów śmierci, z mordów pojedynczych i zbiorowych. W sumie, znając meandry polityki z czasów peerelu, nie wiadomo naprawdę, kto tam leży. Grunt, że po tułaczce i pewnie tragicznych losach prochy tych zmarłych zaznały, na finiszu, spokoju w pięknym stylu! Któż by nie chciał spoczywać na tym romantycznym wzniesieniu, z którego widać jak na dłoni Wrocław z naszą nową „wieżą ajfla” – Sky Towerem – pięknymi pejzażami Grabiszynka-Grabiszyna, Oporowa. Kleciny, a nawet z widokiem, w dobrych warunkach pogodowych, na Sobótkę.

 

 Pomnik ku czci poległych podczas II wojny światowej na Cmentarzu Polskich Żołnierzy, poniżej miejsca spoczynku żołnierzy

Do naszej słowiańskiej matki, do ojca, do rodziny

Teraz pora przekroczyć tę magiczną granicę między dwoma nieco zwaśnionymi osiedlami i wejść na magiczną ścieżkę spacerową wzdłuż Ślęzy Znajdziemy tu mnóstwo wrażeń, choć będziemy mieli do czynienia z kompletnymi kamieniami. To przedziwna kontaminacja sztuki z udawanym znaleziskiem – tworem natury. Wielkie otoczaki, głazy narzutowe zawleczone w nasze rejony przez lądolód, znalezione podczas prac ziemnych, zostały przez artystę Tadeusza Tellera połączone betonem w przypominające coś kształty. Powstały w 1975 r. Najbliżej mostu Oporowskiego znajdziemy Zadumaną Ślężankę, powstała bowiem w czasach podbijania śląskości i piastowskości Dolnego Śląska.

Zadumana Ślężanka

Jeśli postanowimy zapuścić się wzdłuż tej pięknej spacerowej ścieżki, znajdziemy również kamienną „Rodzinę” – grupę kamoli przypominającą trzy postacie ludzkie – dziecko i parę dorosłych, oraz „Macierzyństwo” – stertę głazów układającą się w domyśle w postać kobiecą, trzymającą jakieś zawiniątko.

Generalnie narracja kamieniarza byłaby wzruszająca, jednakowoż w dzieło został wpisany szyderczy komentarz ludzi z puszkami farby w spreju w ręku. Ci „hejterzy” poprzewracali kamyki, a dzieła zniszczenia dokonali za pomocą smug farby.

Popularna oporowska ścieżka spacerowa

cdn.

Tekst i fot. Barbara Chabior

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl