Bez niespodzianek
Zespół Sebastiana Riedla koncertował w Starym Klasztorze w piątek 13-go. Lider i wokalista grupy zaraz po przywitaniu dość licznie zgromadzonych fanów, przypomniał wszystkim o dacie i dodał wieloznacznie: „No, ciekawe, co się będzie działo...”. Występ minął jednak bez przykrych niespodzianek. Jakichś superprzyjemnych zaskoczeń również nie było, ale to żaden zarzut. Riedel & Cree wypadli po prostu absolutnie zawodowo. Grali ponad półtorej godziny, a setlistę koncertu zdominowały kompozycje z dwóch ostatnich krążków zespołu. Z płyty „Diabli nadali” Sebastian i koledzy wykonali m.in. kawałek tytułowy, a także „Południe i ty”, „Cały nasz świat”, „Uśmiech losu” i „Rock & roll to jest to”, a z „Wyjdź...” takie numery jak „Ja wiem i ty to wiesz”, „Jestem tu dla ciebie”, „Wieczne pytania” i „Ciemności blask”. Z repertuaru Dżemu zabrzmiała natomiast przywitana gromkimi brawami „Victoria”.
Solidny koncert solidnej kapeli
Muzyka Riedla & Cree zabrzmiała w Starym Klasztorze bardzo fajnie i czytelnie, muzycy bawili się doskonale, publiczność również. Był to w gruncie rzeczy zwykły, solidny rockowo-bluesowy koncert solidnej i doświadczonej rockowo-bluesowej kapeli, ale jednak było w nim coś ujmującego. Trochę z powodu image artystów, tego specyficznego zawodowego sznytu (ta koszulka Riedla z logo firmy Ernie Ball, te ciemne okulary Tomasza Kwiatkowskiego!), traktowanego chyba przez członków bandu z lekkim przymrużeniem oka (Kwiatkowski oprócz okularów miał na sobie kolorową koszulkę z „Powrotu do przyszłości”), trochę z powodu samego Riedla i jego uderzającego momentami podobieństwa do ojca (również pod względem barwy głosu i maniery wykonawczej) – ale przede wszystkim dlatego, że muza Cree robi wrażenie absolutnie niewysilonej i szczerej. Ma się po prostu pewność, że ten rock, ten blues to coś, czym ci artyści żyją i oddychają. Świetnie, że są jeszcze na tym świecie tacy wariaci i wariatki, którzy umiłowali sobie podobną strawę.