Inna estetyka
Wszyscy, którzy kojarzą Natu z piosenkami w popowo-soulowo-hip-hopowym klimacie, muszą przyjąć do wiadomości, że jedna z sióstr Sistars eksploruje już nieco inną muzyczną estetykę. Ta ewolucja już ponad rok temu wzbudziła wątpliwości u czujnego recenzenta „Teraz Rocka” Łukasza Wiewióra: „Natalia Przybysz (...) sięga po repertuar niezrównanej Janis Joplin. Co wy na to? Z jednej strony wypada cieszyć się, że składa hołd kobiecej ikonie rocka, z drugiej zaś można zastanawiać się nad szczerością takich poczynań.” Wygląda więc na to, że płynne dość i zgrabne przecież przejście Natalii od soulu i R&B do rockowych dźwięków może zostać potraktowane jak uzurpacja. A przecież wystarczy przejść się na koncert wokalistki, by dostrzec, że Natalia wcale nie udaje rockmanki, nie wchodzi w nieswoją rolę, wciąż jest sobą i śpiewa muzykę, która gra jej w sercu. A że więcej teraz w tej muzyce gitar niż wcześniej? Cóż, z rockowego instrumentarium mogą na szczęście korzystać nawet ci artyści, których nie namaścił do tego żaden dziennikarz.
„Prąd” i covery
Pomijając już kwestie aranżacyjne, warto zauważyć, że nowy repertuar Natalii Przybysz, w tym ten zapożyczony u Joplin, jest jednak dużo lepszy i o wiele bardziej nośny niż jej dokonania zarejestrowane na dwóch pierwszych płytach. A już na żywo materiał z „Prądu” robi naprawdę fantastyczne wrażenie (artystka zaśpiewała wszystkie dziesięć piosenek z tego albumu). Te kompozycje mają swoją moc, nawet tak spokojne kawałki jak „Królowa śniegu” czy „Przeze mnie” w wersji live potrafią wypaść niemal hipnotyzująco. Oczywiście największy entuzjazm publiczności wywołały mające już status hitów „Miód” i „Nazywam się Niebo”, w dramaturgii koncertu nie było jednak żadnych dziur i żadnych momentów spadku napięcia. Najefektowniejszymi kulminacjami były za to covery: zwłaszcza „Do kogo idziesz” z płyty Breakoutów i Miry Kubasińskiej i „Ball And Chain” z repertuaru kultowej Janis. I jeszcze zaśpiewane na bis „Space Oddity” Dawida Bowiego, znane z wydanej pod koniec zeszłego roku płyty „Rock'n'roll” Tymona Tymańskiego i jego Tranzystorów. Najpierw Janis, teraz Bowie... Hmm... Można „zastanawiać się nad szczerością takich poczynań”, można też dać się uwieść pięknemu i potężnemu głosowi Natalii, jej talentowi i talentowi jej kolegów (szczególnie Jurka Zagórskiego, zespołowego gitarzysty i producenta „Prądu”) życząc im wszystkim, by dalej robili swoje. Bo jak dotąd idzie im wspaniale.
Gdzie jest Agnieszka Damrych?
Przed Natalią wystąpiło trio wokalne Girls On Fire. Panie były tak samo fantastyczne jak miesiąc temu w sali piętro niżej, ale zaśpiewały bez Agnieszki Damrych, za to z Moniką Wiśniowską-Basel w składzie. Nie żeby pani Monika Wiśniowska-Basel wypadła źle, właściwie wręcz przeciwnie, była doskonała, ale nie sposób nie spytać: to zmiana na stałe? Trochę szkoda.