wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

11°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 21:00

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Rozmowy i recenzje
  4. Gregory Porter w Imparcie (ZDJĘCIA)

To nie był tylko oczekiwany koncert. To był, prawdopodobnie, najbardziej oczekiwany koncert jubileuszowej edycji „Jazzu nad Odrą”, przynajmniej z punktu widzenia publiczności. Świetnie przygotowanej na przyjęcie dwukrotnego laureata Nagrody Grammy i pracujących z nim muzyków.

Kontrakt, czyli szczęśliwy traf

Gregory Porter nie zdążył jeszcze zaśpiewać ani jednej piosenki, a widzowie w Imparcie dosłownie oszaleli na jego punkcie. – Dziękuję za takie ciepłe przyjęcie – nie krył zadowolenia potężny (mierzący pewnie blisko 2 metry) wokalista w nieodłącznej czapce uszatce, które stała się już jego znakiem rozpoznawczym. Głos Amerykanina jest dziś w świecie jazzu wart naprawdę sporo. Organizatorzy „Jazzu nad Odrą” sfinalizowali kontrakt z Porterem pół roku temu, zanim artysta dostał drugą statuetkę Grammy. „To ostatni koncert za takie honorarium” – żartował potem jego menadżer i pewnie sporo było w tym stwierdzeniu prawdy. Nie bez powodu jurorzy i słuchacze pokochali sympatycznego olbrzyma o niezwykłym, bardzo ciepłym i subtelnym głosie, którego płyty można dosłownie zgrać w odtwarzaczu.

Dream team

W Imparcie Gregory Porter i jego muzycy – saksofonista wirtuoz Yosuke Sato, pianista Chip Crawford, kontrabasista Aaron James i perkusista Emanuel Harrold dali blisko dwugodzinny koncert promujący najnowszy album Amerykanina, „Liquid Love”, który jest polskiej publiczności świetnie znany, bo z sali padały prośby o zaśpiewanie największego hitu z płyty, ballady „Hey Laura”. – Może później – droczył się Porter, ale obietnicy dotrzymał, bo pod sam koniec koncertu piosenka zabrzmiała. Ponadto zabrzmiały m.in. „No love dying” (do której wykonania Porter zaangażował publiczność i dyrygował ze sceny), „Water under bridges”, „Musical genocide”, „Lonesome lover”, czy przebój „Be good” z poprzedniego krążka pod tym samym tytułem.

Porter śpiewa fantastycznie, jest niezwykle muzykalny, świetnie czuje scenę i doskonale tworzy klimat, a przy tym potrafi nawiązać z publicznością prawdziwy dialog i podtrzymać jej uwagę przez cały koncert. Zachwyceni byli nie tylko fani wokalisty, także panowie w garniturach z pierwszych rzędów, którzy błyskawicznie weszli w klimat i wystukiwali rytm podawany przez Harrolda. Co ciekawe, pod koniec występu (i dwóch owacjach na stojąco) ostatni utwór jazzmani zakończyli niczym Symfonię „Pożegnalną” Haydna, kiedy każdy z muzyków po kolei opuszczał scenę, a na końcu pozostał tylko perkusista i wciąż klaskający ludzie. Zupełnie niezwykłe.

Bardzo dobry Piotr Wojtasik

Przed koncertem Gregory’ego Portera i jego teamu zaprezentował się Kwartet trębacza Piotra Wojtasika z materiałem z nowej płyty „Amazing Twelve”, kończąc zaś utworem ze starego albumu „We Want To Give Thanks”. Sześcioletnia współpraca z muzykami (to znakomity węgierski saksofonista Victor Toth, kontrabasista Michał Barański  i perkusista John Betsch) układa się świetnie, a muzyka z „Amazing Twelve” w wersji live brzmi fantastycznie, numery są wyraziste, rozpoznawalne (kilka osób nuciło je pod nosem po wyjściu z sali Impartu), a dialog między trąbką i saksofonem, doskonała linia basu i czujny Betsch na perkusji to atuty nie do pominięcia. Wystarczy powiedzieć, że Piotr Wojtasik Quartet nie był żadnym suportem koncertu Portera, ale Panowie dali krótszy może, ale pełnowymiarowy koncert.    

Magdalena Talik

  

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl