wroclaw.pl strona główna Sport i rekreacja we Wrocławiu – najświeższe wiadomości Sport i rekreacja - strona główna

Infolinia 71 777 7777

9°C Pogoda we Wrocławiu

Jakość powietrza: dobra

Dane z godz. 09:20

wroclaw.pl strona główna

Reklama

  1. wroclaw.pl
  2. Sport i rekreacja
  3. Muzyczno-sportowe pasje braci Kosendiaków

Muzyczno-sportowe pasje braci Kosendiaków

Data publikacji: Autor:

Żadna wrocławska rodzina nie symbolizuje bardziej wielkich wydarzeń, które w najbliższych latach odbędą się we Wrocławiu – Europejskiej Stolicy Kultury 2016 i igrzysk The World Games 2017. Mowa oczywiście o rodzinie Kosendiaków, której dwaj członkowie (bracia) są wybitnymi animatorami muzyki i sportu. Andrzej – znany dyrygent i pedagog, szef Narodowego Forum Muzyki i festiwalu Wratislavia Cantans, oraz Jan – były świetny trener lekkiej atletyki, pracownik naukowy wrocławskiej AWF, a przy tym także inżynier informatyk.

Reklama

Muzyka towarzyszy rodowi Kosendiaków już od prawie 100 lat. Tę kulturalną pasję zapoczątkował dziadek Jana i Andrzeja – Józef. – Był pracownikiem na kolei we Lwowie, urzędnikiem dosyć niskiego szczebla i nie miał jakiegoś wielkiego wykształcenia, ale od zawsze fascynował się muzyką. We Lwowie śpiewał w chórze kościoła św. Elżbiety. To był świetny chór, z którego członków wywodziło się wielu późniejszych, powojennych wrocławskich profesorów. Dziadek szczycił się bardzo tym, że tam śpiewał, bowiem śpiewała w tym chórze inteligencja lwowska – opowiada pan Jan.

Ojciec miał talent

Muzyczną pasję z jeszcze większym zaangażowaniem kontynuował ojciec obu braci – Tadeusz Kosendiak. – Tato miał spory talent do muzyki. Ale wybuchła wojna, a że on był jeszcze bardzo młodym chłopakiem (rocznik 1923 – przyp. red.) poszedł do pracy na kolei. Gdy po wojnie przyjechał do Wrocławia, zaczął studiować medycynę. Z na tyle dobrymi wynikami, że wybitny chirurg profesor Kazimierz Czyżewski zaproponował mu asystenturę na uczelni – wspomina Jan Kosendiak.

Paradoksem jest, że w przyjęciu do pracy na uczelni przeszkodziła mu muzyka. – Był tenorem w Akademickim Chórze Technickim, który był kontynuacją chórów lwowskich. Ale śpiewał także w chórach katedralnych i kiedy w 1952 roku dostał propozycję z uczelni, właśnie dlatego nie pozwolono mu jej przyjąć – wyjaśnia pan Jan.

Nie tylko nie pozwolono, ale chciano go nauczyć pokory. Tadeusz Kosendiak dostał nakaz pracy najpierw w Strzelcach Opolskich, a następnie w Głuchołazach i dopiero w 1957 roku wrócił do Wrocławia, by na Akademii Medycznej zrobić doktorat z chirurgii.

Robiąc doktorat, praktykował w szpitalu przy ul. Poniatowskiego. Muzykował nawet tam. – W kaplicy szpitalnej była fisharmonia (organy – przyp. red.). Ojciec tę fisharmonię zreperował, a następnie brał dyżury nocne z soboty na niedzielę, by w świąteczny dzień grać do mszy w tej szpitalnej kaplicy – opowiada Jan Kosendiak.

Ku czci ojca

W domu Kosendiaków królowała muzyka. Gdy rodzina przeprowadziła się na ulicę Tramwajową, pierwszym meblem, jaki Tadeusz kupił do nowego mieszkania, było pianino. – Miałem wówczas pięć lat i jako najstarszy zostałem wytypowany do gry na tym instrumencie. Chodziłem na prywatne lekcje – kontynuuje pan Jan.

Andrzej Kosendiak chodził do szkoły muzycznej przy ul. Łowieckiej / fot. Adam Rajczyba

Na skutek poparzeń w wypadku Tadeusz Kosendiak zmarł w 1961 roku. Śmierć taty nie przeszkodziła im w edukacji w szkole muzycznej. Wręcz przeciwnie.

– W rodzinie był nacisk, że ojciec na pewno, życzyłby sobie, żebyśmy się wszyscy uczyli muzyki. Mnie zapisano do szkoły muzycznej przy ul. Powstańców Śląskich, do IV klasy, bo wcześniej byłem w normalnej podstawówce. Potem moja mama i moja ciotka – siostra ojca – zapisały do tej szkoły kolejnych braci, z wyjątkiem Andrzeja, który chodził do szkoły muzycznej przy ul. Łowieckiej. Ale szkoła tego typu weryfikuje talenty. Najmłodsi bracia Marek i Tomasz odpuścili sobie po IV klasie. Ja byłem cierpliwy i doszedłem do końca tej podstawówki. Miałem 16 lat i bardziej mnie ciągnął sport, trenowałem regularnie. No i talentu raczej też nie miałem, bo na świadectwie ukończenia tej szkoły mam ze wszystkich przedmiotów piątki, z wyjątkiem fortepianu, z którego figuruje trója – śmieje się Jan.

– Uznałem, że nie będzie to mój zawód, bo w muzyce albo się ma talent, albo się jest przeciętniakiem. Andrzej natomiast przeszedł podstawówkę i liceum. Grał na fortepianie, potem na flecie, a na studia poszedł na teorię muzyki i kompozycję. Na końcu studiów był szefem NZS. Gdy przyszedł stan wojenny, to go internowali. Jak wyszedł z więzienia, skończył studia, ale nie miał pracy, więc był organistą w kościele. I w tym kościele na Młodych Techników założył chór. Potem mu trochę odpuścili i zatrudnili go do szkoły muzycznej na Łowiecką. A gdy komuna się skończyła, koledzy z tamtych czasów zaproponowali mu pracę wizytatora – dodaje Jan Kosendiak.

Charakter zwycięzcy

Sport pełnił także, wcale nie poślednią rolę, w życiu młodego Andrzeja Kosendiaka. – Nigdy zawodowo żadnego sportu nie uprawiałem, ale w piłkę grałem do upadłego. W szkole muzycznej przy ulicy Łowieckiej w nogę graliśmy wszyscy. Tam było takie asfaltowe boisko. Graliśmy na mniejsze i większe bramki, w zespołach 3-, 4- i 5-osobowych. Graliśmy na przerwach, a potem zostawaliśmy po lekcjach i graliśmy tyle, ile się dało. Kopanie piłki to było rzeczywiście coś, co mnie wtedy pasjonowało – opowiada pan Andrzej.

Kolejną jego pasją było bieganie, które, jak sam przyznaje, wyrobiło jego charakter. – Niedaleko ulicy Tramwajowej jest stadion Budowlanych. Odbywały się tam zawody lekkoatletyczne. Mocno kibicowaliśmy lekkoatletom. Pamiętam nazwiska lekkoatletów jeszcze od igrzysk w Rzymie, gdy przez radio słuchaliśmy o biegach Jerzego Chromika, Zdzisława Krzyszkowiaka czy Kazimierza Zimnego. Ja może nie byłem tak dobry na najkrótsze dystanse, ale byłem uparty i twardy. Długo potrafiłem biec i nie poddawałem się. Nawet teraz mówią, że jestem zacięty i pewnych rzeczy nie odpuszczam. Zdecydowanie lubię wygrywać, dlatego jestem zły, gdy mi się coś nie udaje w pracy zawodowej czy w sytuacjach życiowych. Sport nauczył mnie, że trzeba walczyć do końca, by osiągnąć to, co sobie założyliśmy – wyjaśnia Andrzej Kosendiak.

Rzeczywiście pan Andrzej nigdy się nie poddaje. Ci, którzy go bliżej nie znali, przekonali się o tym trzy lata temu, gdy z budowy NFM wycofał się jej główny wykonawca i prace stanęły. „NFM i tak zbudujemy i otworzymy, więc pocałujcie mnie w d...” – napisał wówczas na swoim profilu facebookowym pan Andrzej.

Hej żeglujże, żeglarzu!

Wielką pasją Andrzeja Kosendiaka jest także żeglarstwo. O ile jednak jego grę w piłkę czy bieganie trzeba traktować stricte amatorsko, o tyle w tym wypadku można już mówić o zawodowstwie.

Wielką pasją Andrzeja Kosendiaka (opórcz muzyki) jest także żeglarstwo / fot. Adam Rajczyba

– Bardzo szybko porobiłem stopnie żeglarskie. Już w wieku 16 lat miałem sternika. Nawet brałem udział w regatach, można więc powiedzieć, że występowałem jako zawodnik. Później szybko zrobiłem stopnie instruktorskie. Byłem instruktorem także żeglarstwa morskiego w Trzebieży. To był bardzo przyjemny okres także dlatego, że nie płaciłem za wakacje, bo mnie jako instruktora wynajmowano. W dzień była więc woda, a wieczorem gitara, bo mogłem do rana śpiewać wszystko to, co się wtedy śpiewało – wspominał.

Potem żeglował z dziećmi, m.in. po ciepłych wodach Morza Śródziemnego czy po Atlantyku w pobliżu wybrzeży Hiszpanii i Maroka. – Żeglowanie jest dla mnie czymś niezwykłym, bo odbijając od brzegu, czuję, że zostawiam za sobą wszystkie kłopoty i troski dnia codziennego. Wtedy rzeczywiście odpoczywam. O muzyce oczywiście nigdy nie zapominam, bo muzyka to rodzaj pracy, który dla mnie jest też pasją. Ale rzucenie cumy i odbicie od brzegu jest dla mnie takim wstępem do wolności, do oderwania się od kłopotów – przekonuje pan Andrzej.

Trener informatyk

Gdy Andrzej kształcił się muzycznie, Jan kończył informatykę na Politechnice Wrocławskiej, ale nie został cybernetykiem. Zwyciężył sport i... przypadek, a może szczęśliwy zbieg okoliczności.

– Próbowałem biegać na 400 m w Czarnych i Budowlanych Wrocław. Słabo, bo czas miałem 49,4 s. Ale potem byłem przez 20 lat trenerem w Budowlanych, MKS-ie Psie Pole, Juvenii i w AZS-ie. Moim wychowankiem z ostatniego okresu pracy jako trener lekkiej atletyki jest Marcin Marciniszyn. Trenowałem go przez pierwsze pół roku i potem poszedł do Józka Lisowskiego. Najciekawszą rzeczą, jaka mnie spotkała, było to, że po studiach na Politechnice trafiłem na AWF do pana profesora Zbigniewa Naglaka. Szukał człowieka z technicznym wykształceniem do planowania i projektowania treningów. W ten sposób trafiłem do Zakładu Teorii Sportu i już zostałem na AWF, gdzie robiłem doktorat i ostatnio habilitację – wspomina Jan Kosendiak.

Jak pokochałem boks

Pana Jana można także spotkać praktycznie na każdych zawodach pięściarskich. – W 1963 roku, gdy miałem 10 lat, u sąsiadów w telewizji oglądałem finały mistrzostw Europy w boksie. Do dziś pamiętam walkę Zbigniewa Pietrzykowskiego z Danem Poźniakiem wygraną w II rundzie przed czasem. Mogę nawet wymienić wszystkich ówczesnych mistrzów Europy. Oglądałem potem boks, gdzie się tylko dało. Będąc już w ekipie pana Naglaka, podjęliśmy współpracę z trenerem Czesławem Ptakiem przed igrzyskami w Moskwie. Nazywało się to zespół naukowo-metodyczny przy Polskim Związku Bokserskim – mówi pan Jan.

Jan Kosendiak jest wielkim miłosnikiem boksu / fot. archiwum prywatne

Tam poznał wszystkich pięściarzy i zaczął jeździć z nimi na obozy. – Wcześniej oczywiście chodziłem na Gwardię. Byłem chyba na większości meczów, jakie rozgrywano we Wrocławiu. Pamiętam takich zawodników, jak Leszek Strasburger, Józef Witek, bracia Ryszard i Jacek Wąsowiczowie, potem Zygmunt Pacuszka, Stanisław Jastrzębski, Zbigniew Petryszyn. To była moja ulubiona Gwardia. Potem kilku z nich było moimi kursantami na AWF. Gdy Czesio Ptak został prezesem PZB, blisko współpracowałem z Wieśkiem Rudkowskim na ME juniorów w 2003. Z tej ekipy wyszli Łukasz Janik, Grzegorz Proksa, Łukasz Maszczyk. Z boksem moje kontakty są nieustające i cierpię trochę, że obecnie nasz boks zawodowy to jest taki trochę pseudozawodowy, a amatorski nie istnieje – przekonuje pan Jan.

Chórzysta muzyki dawnej

Mimo że w jego życiu sport ostatecznie zwyciężył, Jan Kosendiak nie porzucił muzyki. Kocha śpiewanie i wcale nie jest to śpiewanie przy goleniu.

Jan Kosendiak nadal kocha śpiewanie / fot. archiwum prywatne

– Już jako licealista miałem karnet do filharmonii i regularnie chodziłem na koncerty. Pierwszym moim koncertem był występ Marthy Argerich po wygraniu konkursu chopinowskiego. To był koncert w auli Politechniki, bo filharmonia jeszcze nie miała swojej siedziby. Nadal bardzo intensywnie chodzę na różne koncerty. Również na przedstawienia operowe. W chórach śpiewam od 40 lat. Obecnie jest to rzeczywiście Akademicki Chór Politechniki Wrocławskiej, ale były inne chóry m.in. prowadzony przez brata Collegio di Musica Sacra – dodaje.

Obaj bracia mają w tym względzie podobne gusta. – Bardzo mnie interesuje muzyka dawna i jestem szczęśliwy z istnienia Wrocławskiej Orkiestry Barokowej. Uwielbiam wszystkie formy oratoryjno-kantatowe. Sam lubiłem śpiewać Bacha. Moim marzeniem było zaśpiewać „Pasje” Jana Sebastiana Bacha i to mi się udało. Nawet dwa razy. Co do opery, to trochę mnie zniechęca, że wrocławska opera jest przeciętna, ale chodzę do Heliosa na transmisje z Metropolitan Opera. Mam 300 płyt w domu – kończy opowieść o swych muzycznych pasjach pan Jan.

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama