Amerykanka pojawiła się na scenie planowo i udowodniła, że jej dorobek nie musi kojarzyć się wyłącznie z minorowymi balladami, tak świetnie pasującymi do niskiego głosu wokalistki. We Wrocławiu gwiazda była wyluzowana (chwilami nawet zaskakująco), swobodna, nawiązywała kontakt z publicznością, jeszcze lepiej z muzykami ze swojego zespołu. Po prostu wydawała się radośniejsza, ale i wydana w ubiegłym roku płyta "Another Country" jest nieco odmienna niż tak wielbione albumy w mocno pesymistycznym klimacie z tekstami, w których często mowa o samotności i rozstaniach.
Krążek nagrywany był w Stanach i we Włoszech, zapewne także południowy klimat zrobił swoje, skoro Cassandra w jednej z piosenek wyraźnie zaznacza "No More Blues". Pogodna jest także pochodząca z tej samej płyty "Red Guitar", a Wilson na tytułowej gitarze kontrapunktowała nawet przez chwilę swoją formację, choć ten instrumentalny występ (poprzedzony długim strojeniem) należy raczej traktować jako kaprys artystki, bo przede wszystkim pozostaje wokalistką.
We Wrocławiu Cassandra Wilson starała się podbić wszystkich. Zgodnie z nawykiem gwiazdy pojawiła się na scenie dopiero po instrumentalnym długim entree grupy muzyków. Najpierw uczyła się wymawiać nazwę "Wrocław", potem wyjaśniła, że to podstawa, bo zawsze ważne są dla niej inne kraje i inne języki. Można jej w tym przynajmniej względzie ufać, bo na przestrzeni lat jej styl ewoluował, a lista inspiracji znacząco się wydłużyła. Ostatnio były to Włochy, ale cały koncert pasowałby w ogóle do krajów, czy kontynentów skąpanych w słońcu.
Instrumentarium też nie kojarzy się wyłącznie z jazzem, ale folkiem, czy multi kulti. Perkusistę Mino Cinelu znają także polscy fani jazzu, bo występował z Anną Marią Jopek, harmonijkarza Gregoire'a Mareta komplementuje cała nowojorska elita jazzowa z Herbiem Hancockiem na czele i słusznie. Jest fenomenalny i bardzo żywiołowy. Gitarzysta Brandon Ross stoi bardziej w cieniu, ale bez niego nie byłoby akompaniamentu do beatlesowskiego "Blackbird". Lonnie Plaxico na basie i pianista John Cowherd uzupełniali skład. Na sam koniec zresztą nieoczekiwanie poszerzony. Na scenę wbiegł bowiem Leszek Możdżer i bis zagrał z teamem i Cassandrą. Wypadło nieźle, bo Amerykanka z uznaniem kiwała głową. Bynajmniej nie z czystej kurtuazji.
Magdalena Talik