Wszystko polega na właściwej proporcji przeciwieństw. Wy, na Zachodzie, lubicie skrajności; dla was umiar jest synonimem tego, co pospolite. Dla nas Chińczyków utożsamia się on z umiłowaniem życia, pokoju”- to słowa chińskiego mistrza kaligrafii, które zapamiętała artystka Fabienne Verdier, jego uczennica. Owa powściągliwość cechuje także malarstwo chińskie, bardzo silnie związane z tradycją, gdzie każde, najdrobniejsze nawet uderzenie pędzla ćwiczy się nieraz miesiącami do osiągnięcia perfekcji.
Tytuł ekspozycji odnosi bezpośrednio do dawnej nazwy Xi’an, kiedy metropolia, znana obecnie z Terakotowej Armii, była stolicą Cesarstwa Chińskiego przez okres panowania aż trzynastu dynastii. W latach pięćdziesiątych minionego wieku w Xi’an utworzono specjalną Szkołę Malarstwa Chang’an, gdzie kultywowane jest malarstwo będące już sztuką współczesną, ale wyraźnie nawiązujące do przeszłości chińskiej sztuki. Prace, które obejrzą zwiedzający wystawę w Muzeum Narodowym reprezentują tzw. malarstwo idei. We wspomnianej już książce Fabienne Verdier z ust mistrza padają znamienne słowa, że malarstwo chińskie to malarstwo ducha: dąży jedynie do przekazania istoty rzeczy za pomocą form, które są tylko środkiem. Stąd w dziełach przedstawicieli Szkoły Chang’an zobaczymy bardzo osobisty, może nawet intymny przekaz artysty.
W latach pięćdziesiątych, kiedy powstawała szkoła w Xi’an, podróż do Chin odbył ceniony fotografik Stefan Arczyński, od wielu już lat związany z Wrocławiem. Pokłosie wyprawy z 1959 roku zobaczymy w fotografiach na wystawie „Chiny” w Domku Romańskim (potrwa do 30 sierpnia).
Zrobił je i przywiózł z kraju rządzonego wówczas twardą ręką Mao Tse-tunga. Arczyński portretował ludzi w dużych miastach i na drogach małych wiosek. Uwieczniał postęp cywilizacyjny i zdumiewający stary świat, który, być może, dziś już nie istnieje w tej formie, w jakiej funkcjonował przed półwieczem. Temat okazał się na tyle inspirujący, że artysta nie poprzestał na podglądaniu i ciekawości względem azjatyckiego świata, ale w jego fotografiach widać wpływy chińskiej sztuki dalekiej od przesady, czy dosłowności. Stefan Arczyński stał się tu niejako adeptem kung-fu, który skoncentrował się na jednym punkcie i nie marnował energii, ale wyzwolił ją pokazując własne Chiny. Dziś ten wizerunek jest na wagę złota.