Bywa, że ma ich nawet 30. To bardzo dużo. Niestety sporo z tych zgłoszeń dotyczy kilku owadów, które latają po mieszkaniu, lub nawet wokół okna czy drzwi.
Istnieją przepisy, że straż pożarna ma obowiązek interweniować tylko w budynkach i lokalach tak zwanej użyteczności publicznej - urzędach, szkołach, przedszkolach czy świetlicach, kinach lub teatrach. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
- Jedziemy wszędzie tam, gdzie mieszkańcy alarmują, że istnieje realne zagrożenie ludzkiego życia. Jedziemy, bo musimy. W razie gdyby coś stało się, a dyżurny zbagatelizowałby sprawę i nie wysłał jednostki, to konsekwencje byłyby ogromne – mówi Remigiusz Adamańczyk rzecznik prasowy wrocławskiej straży pożarnej.
Dla strażaków to nie tylko spore koszty, ale także obawa, że w czasie, gdy oni będą przeganiać natarczywe osy, ich pomoc może być potrzebna w innym, dużo poważniejszym zdarzeniu. Coraz więcej jest też przypadków, że pokąsani funkcjonariusze trafiają do szpitala, nabawiają się uczulenia na jad pszczół i os i już zawsze będą musieli uważać, aby nie zostać użądlonym.
Same interwencje są też długotrwałe. Jeśli jest łatwy dostęp do gniazda to przenoszone jest ono do specjalnej skrzyni i wywożone gdzieś do lasu czy na łąkę, gdzie owady zostają wypuszczone. Nie tylko pszczoły. Osy i szerszenie także. – Uśmiercamy owady tylko, gdy nie ma innego wyjścia, kiedy nie mamy dojścia do gniazda – dodaje Adamańczyk.
Strażacy apelują do mieszkańców, aby alarmować tylko w sytuacjach prawdziwego zagrożenia życia czy zdrowia. W przypadku, gdy po mieszkaniu lata kilka owadów, wystarczy po prostu otworzyć wszystkie okna, pochować wszystkie soki czy inne słodkie potrawy, które mogą je wabić i cierpliwie poczekać. Osy, pszczoły czy nawet groźne szerszenie same zakończą swoją nieprzyjemną wizytę.
Bej