Trzy lata temu, kiedy mieli kłopoty finansowe, zgodziłem się, żeby zamieszkali u mnie – mieszkanie jest duże, każdy swój kąt ma. Mieli pomieszkać kilka miesięcy, a później poszukać czegoś na wynajem. Potem syn stwierdził, że po co ma wynajmować, tylko trzeba iść na swoje.
Myślałem, że chcą wziąć kredyt hipoteczny, ale okazało się, że oni chcą przejąć moje mieszkanie, a urzędnikom i mnie samemu wmówić, że jestem chory psychicznie. Manipulowali mną – wmawiali rzeczy, których nie robiłem, a rzekomo ich nie pamiętam, wkładali w moje usta słowa, których nie powiedziałem. Było mi przykro, ale kiedy usłyszałem na placu zabaw jak moja wnuczka mówi do koleżanki, że jej dziadek jest psychiczny i zamkną go w wariatkowie, myślałem że serce mi pęknie.
Z czasem wnuki się ode mnie odsunęły, sąsiedzi zaczęli unikać, a syn z synową powtarzali, że lepiej będę się czuł w szpitalu.
Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno nie jestem chory. Każdy dzień był męką. W końcu poszedłem do psychiatry, który nie zdiagnozował u mnie żadnego schorzenia, natomiast powiedział, że problemy mam mój syn, który zresztą nie chce przyjąć tego do wiadomości.
Podczas kłótni kazał mi się wynosić z mieszkania. Spakowałem walizkę i wynająłem pokój na drugim końcu miasta. Nie wiem, co robić, zadzwonić na policję czy podać do sądu własnego syna.