Ściągamy buty i wchodzimy po wąskich schodach na antresolę w Sklepie Galeria „Miejsce” przy ul. Odrzańskiej. Na rozmowę Andrzej Tylkowski zaprasza na miękkie pufy, na dole w sklepie klienci robią zakupy.
Jest przykładem artysty, który, co w jego profesji jest rzadkością, doskonale łączy twórczość i biznes. Razem z żoną Katarzyną Majewską prowadzą Wydawnictwo Ilustris, sklep internetowy i Galerię Miejsce przy ul. Odrzańskiej we Wrocławiu. Jego firma zatrudnia 15 osób.
Współpracuje z galeriami i wieloma księgarniami w całym kraju, m.in. z salonami Empik. Jego charakterystyczne i łatwo rozpoznawalne postaci, najbardziej znane z pocztówek i karnetów, docierają już do klientów w kilkunastu krajach świata. Jego rysunki sprzedają się na kubkach, ubraniach, torbach itp.
– To, na czym są moje prace, zależy od ludzi. Zrobiliśmy pocztówki, a klient przychodzi i mówi: a fajnie byłoby kupić kubek z rysunkiem. W życiu nie kupiłem żadnego magnesu na lodówkę, ale jak kilku pyta, czy mamy coś takiego, to dlaczego nie zrobić? – mówi Andrzej Tylkowski.
Największe dotychczas zlecenie to wrocławski Aquapark. W środku, na basenie, jest mural, a na witrynie okiennej jego postacie. – Jeżeli artystę mierzyć metrami kwadratowymi dzieła, to mogę się poczuć dobrze. Największy mój obraz ma tam 36 metrów długości – mówi.
Andrzej Tylkowski, fot. Janusz Krzeszowski
Człowiek sukcesu?
– Profesor Bartoszewski kiedyś powiedział, że „sukces to podążanie od porażki do porażki, bez poczucia klęski”. Na pewno to, że żyję z tego, co robię, a robię, to, co lubię, to już jest wielki sukces. A oprócz tego jestem zdrowy, mamy dwoje dzieci i już więcej nie trzeba, to jest pełnia szczęścia.
Sukcesu nie mierzę ani żadnymi pieniędzmi, ani tym, czy sobie kupię nowy samochód, czy będę jeździł dalej tym 18-letnim. Dla mnie ważna jest ta sympatia, która do mnie wraca, spokój, który mam, gdy siadam do pracy, te mejle, które są miłe. To jest to, co jest sukcesem – mówi.
Chętnie angażuje się w społeczne inicjatywy: jest autorem świątecznych kartek dla UNICEF-u, Polskiej Akcji Humanitarnej oraz fundacji SOS Wioski Dziecięce. Wrocław od 12 lat wykorzystuje jego rysunki podczas organizowanego 21 listopada Dnia Życzliwości.
Pan jest życzliwy?
– Myślę, że każdy, kto ma dzieci, przynajmniej raz w życiu stracił cierpliwość [śmiech]. Staram się, jak każdy, i czasem wychodzi, a czasem nie.
Ostatnio spełnił dość nietypową prośbę. Poproszono go mejlowo o ponowne narysowanie grafiki, którą ktoś, przez nieuwagę, wyrzucił do kosza. Ramka się stłukła, a kartka była pogięta. Tylkowski pomimo braku czasu sprawił komuś wiele radości.
– Jeżeli mogę zareagować, to reaguję. Gdy jest to trudne z jakichś względów, to piszę , że przykro mi, ale nie pomogę. Ja w ogóle lubię takie historie, gdy okazuje się, że coś, co zrobiłem wiele lat temu, żyje i jest dla kogoś ważne. Miałem już taką sytuację, że kartka, która stała od lat na biurku i była dla kogoś ważna, zalała się kawą i chciałby następną… To jest dla mnie ta wartość, dla której się pracuje – podkreśla.
Sklep Galeria „Miejsce” przy ul. Odrzańskiej, fot. Janusz Krzeszowski
To żona zauważyła, że można tę twórczość rozpowszechnić
Zawsze rysował to, co miał w głowie, ale już w przedszkolu pani powiedziała mu, że nie bardzo mu idzie, bo wciąż „wchodzi za linię”. Kiedyś kolega wziął jego rysunki, odbił je na ksero i przyniósł w formie pocztówki. Żona Katarzyna (wtedy narzeczona) nimi się zachwyciła i zaczęła zajmować się sprzedażą. Jej zawdzięcza, że zrobił się z tego biznes. Pierwsze pieniądze zarobili na początku lat 90., w Gdańsku na Jarmarku Dominikańskim, gdzie pojechali na wakacje. To jej pomysłem jest sklep-galeria Miejsce przy ul. Odrzańskiej.
– Żona jest filozofem, jest bardzo mocną osobą. Wymyśla, ustawia, żeby to działało, a potem może przez długi czas tego nie ruszać i pozwala innym to rozwijać. Ma niezwykle ciekawe i fajne wizje tego, co można zrobić. Od pięciu lat zajmuje się działalnością edukacyjną w projekcie „Mała Uczelnia”. To inicjatywa rodziców, którzy postanowili kształcić dzieci w systemie edukacji domowej – mówi.
„Żaba do połknięcia”
Artysta mówi, że w każdej pracy, nawet najbardziej ulubionej, jest jakaś „żaba do połknięcia”. Coś, co byśmy chętnie oddali. U niego to jest ten biznes.
– Tym się trzeba zajmować na poważnie. Nie można się obrazić, że komuś się coś nie podoba lub ktoś ma inne plany. On ma do tego prawo, a ja mogę na to zareagować tak lub inaczej, a jeżeli nie zareaguję, to nie sprzedam, po prostu. Nigdy nie miałem nad sobą jakiegoś mecenatu. Nie mogłem sobie malować i robić wystaw. Jeżeli zrobiłem rysunek, który się nie podobał, to się nie sprzedawał. A mnie zostawały dwa tysiące kartek w kartonie – zaznacza.
Dlaczego Wrocław?
Mieszka z rodziną na Krzykach, w mieszkaniu z widokiem na park. Jak mówi, domu nie zamierza stawiać, bo… nie – chociaż żona by pewnie chciała [śmiech]. Czasami się zastanawia, jak by to było, gdyby zamieszkać gdzieś przez jakiś czas poza Wrocławiem, poza Polską.
– Wrocław to fajne miejsce do życia. Całe moje miejsce do życia i pracy mam w promieniu trzech kilometrów. Wszędzie jeżdżę rowerem. No i wszyscy znajomi, których mam, są generalnie z Wrocławia. Lubię to miasto – zaznacza.
Andrzej Tylkowski, fot. Janusz Krzeszowski
Kim chciał zostać Andrzej Tylkowski?
– Chyba marynarzem [śmiech] albo młynarzem. Gdy ktoś mnie pytał – a kim ty chcesz zostać chłopczyku? – to nie powiedziałem – artystą, którym sprzedaje pocztówki.
Jest wrocławianinem, rocznik 1970, wychował się na Nowym Dworze. Chodził do Szkoły Podstawowej nr 28 na Muchoborze, gdzie mama uczyła języka polskiego. Matura w III Liceum Ogólnokształcącym przy Składowej, profil matematyczno-fizyczny. Później, żeby uciec przed wojskiem, był Wydział Mechaniczny na Politechnice Wrocławskiej i w końcu Studium Nauczycielskie przy Trzebnickiej. Nauka trwała dwa lata, jemu wyszły trzy.
– Świetna szkoła, bo tam były same tzw. spady, czyli ci, którzy nie dostali się na Akademię, i co roku podchodzili do egzaminów na ASP – dodaje.
Przez rok pracował w Szkole Podstawowej nr 20 przy ul. Kamieńskiego jako nauczyciel w klasach cztery-pięć. Zdawał do Cieszyna na kierunek Wychowanie Plastyczne i na architekturę we Wrocławiu. Tu i tu się nie dostał, a w Cieszynie „oblali” go z rysunku. Dostał się do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze, na sztukę i kulturę plastyczną.
– Nie zrobiłem tam dyplomu, a gdy zadzwoniłem po 10 latach i powiedziałem, że chciałbym to zrobić, to pani powiedziała mi, że ta szkoła już nie istnieje, i poradziła mi, że najprościej to zacząć studia na innym kierunku i je skończyć [śmiech].
Jak mówi, miał szczęście do nauczycieli – w szkole podstawowej plastyki uczył go Eugeniusz Józefowski (obecnie jest znanym artystą i profesorem na wrocławskiej ASP), później studiował u prof. Jana Berdyszka. Tym osobom wiele zawdzięcza.
– Nigdy nie zdawałem na Akademię, bo mnie aż tak bardzo to nie interesowało. Nigdy nie chciałem być artystą. Zajmowałem się trochę fotografią i otarłem się o egzamin do łódzkiej Filmówki – wylicza.
Marzenia i 10 kg kartonu z dorobkiem
Nie zdobył formalnego, artystycznego wykształcenia i gdy ubiegał się o pracownię artystyczną we Wrocławiu, nie wiedział, co wpisać w rubrykę – wykształcenie.
– Ponieważ jednym z punktów było przedstawienie dorobku twórczego, to spakowałem moje rysunki na pocztówkach, kalendarze i plakaty i wyszedł 10-kilogramowy karton. Pomyślałem, nie jest źle, bo mam też w Empiku w całym kraju permanentną wystawę moich pocztówek [śmiech].
Marzy, by otworzyć swoją pracownię. Lokal już ma na Hubskiej, tuż obok komendy miejskiej policji i od dwóch lat go remontuje.
– Bardzo chcę sobie pomalować. Bez presji na sprzedawanie czy wystawianie. Dowiedzieć się czegoś o malowaniu i o sobie. Żeby być biegłym w rzemiośle, trzeba ćwiczyć. Mnie tego bardzo brakuje. W szkołach miałem tego mało. Brakuje mi farb, żeby ściekały z płótna, mazały się… bo na co dzień pracuję przy komputerze.