RYMDEN z rockowym pazurem
Okładka albumu nagranego przez nowe trio przywodzi na myśl paletę kolorystyczną, jaką niegdyś chętnie stosował walijski zespół Budgie. Brzmienie na płycie też niestandardowo jazzowe, bo z mocnym perkusyjnym uderzeniem i nie tylko. Tych, którzy spodziewali się drugiego E.S.T., mogło uwieść kilka przepięknych, po skandynawsku melancholijnych, solówek i niezmiennie fenomenalny dźwięk kontrabasu Dana Berglunda, ale RYMDEN to początek zupełnie innej historii.
Magnus Öström/fot. Zbigniew Warzyński
Na szczęście, bo dwóch znakomitych muzyków, którzy tworzyli trio Esbjörna Svenssona (kontrabasista Dan Berglund i perkusista Magnus Öström), ma zbyt wiele do zaproponowania niż wracać do historii. Oni tworzą swoją własną. W dodatku na scenie tworzą nową jakość, zawsze więc warto kupno płyty uzupełnić o obecność w sali.
Bugge Wesseltoft/fot. Zbigniew Warzyński
Panowie połączyli siły z norweskim pianistą Bugge Wesseltoftem. Z owego teamu urodziła się już wydana w lutym płyta „Reflections and Odysseys”. Interesująca, improwizatorska, z mocnym wyrazistym brzmieniem perkusji, wieloma przesterami klawiszowymi i basowymi, ale i pięknymi balladowymi fragmentami, które przywodzą może na myśl E.S.T.
Podczas koncertu na Jazzie nad Odrą energia RYMDEN mało nie rozsadziła sali, bo Skandynawowie grają dynamicznie, są muzykalni aż do bólu i do bólu autentyczni w tym, co robią. Owacja na stojąco była zasłużonym podziękowaniem. A już po występie Magnus Öström przyznał, że i dla nich powrót do Wrocławia i ten wieczór były ważne.
Udany mariaż w Symphosphere
To był koncert w liczniej obsadzie. Zebrał muzyków, reprezentujących co prawda inne estetyki, ale którzy udanie zeszli się na scenie, zaskakując wielowymiarowością improwizacji, zanurzonej w okrkiestrowych aranżacjach.
Leszek Możdżer – tradycyjnie na fortepianie, ale i elektroniczne, Tia Fuller – amerykańska saksofonistka, szwedzki kontrabasista Lars Danielsson, studenci i absolwenci polskich uczelni muzycznych jako Santander Orchestra pod batutą Marcina Sompolińskiego oraz gitarzysta Wojtek „Monter” Orszewski i perkusista Wojciech Buliński – zabrali słuchaczy w porywającą i energetyczną podróż, by na zakończenie i na bis pożegnać się z nią „przytulaniem” na bazie hitu zespołu Kombi.
Tia Fuller/fot. Andrzej Rakowski
Leszka Możdżera anonsować nikomu nie trzeba. Szef artystyczny 55. Santander Jazz nad Odrą na scenie perfekcyjny, zanurzony w swoim impowizacyjnym świecie, bosonogi lider Symphosphere doskonale współpracował z każdym muzykiem – siedzącym czy stojącym obok.
Przede wszystkim Tią Fuller, jedną z kobiecych filarów tej edycji Jazzu nad Odrą (oprócz występujących wcześniej Jazzmei Horn i Kandace Springs), która pokazała swój kunsz saksofonistki (jest także flecistką), potwierdzony na wielu trasach z takimi muzycznymi tuzami, jak jak Geri Allen, Chaka Khan, Jill Scott, JAY-Z, Pattie Labelle, Dionne Warwick, Erykah Badu czy Aretha Franklin, oraz tytułami artystki roku w swojej dziedzinie.
Lars Danielsson – cieszący się reputacją jednego z najwybitniejszych europejskich kontrabasistów i wiolonczelistów – zbierał już owacje na stojąco „na jazzie” we Wrocławiu. Tym razem w otoczeniu tak wielu muzyków sięgnął również po gitarę. Na początku jakby trochę „ukryty”, z każdą minutą trwania koncertu potwierdzał swój kunszt.
Podobnie jak dwaj zaproszeni do projektu – Wojtek „Monter” Orszewski i Wojciech Buliński, których wsparcie okazało się dla projektu ożywcze i należy je uznać za mocny punkt koncertu w Imparcie.
Fenomen znanej nie od dziś Santander Orchestra, która pracowała pod kierunkiem takich mistrzów batuty, jak Penderecki, Axelrod, Maksymiuk czy Foster, polega na niezwykłej muzykalności i zaangażowaniu młodych artystów. Bardzo chcieli w doborowym towarzystwie Symphosphere dobrze wypaść i naprawdę im się to udało. Jazzowanie to przecież nie taki chleb powszedni orkiestr symfonicznych.