Narodowy Fundusz Zdrowia przeżywa prawdziwy szturm tych, którzy proszą o przesunięcie terminu leczenia sanatoryjnego. Powodem jest… zima. NFZ odpowiada – niektórzy mylą sanatorium z wczasami.
Dolnośląski Oddział Narodowego Funduszu Zdrowia od października do końca grudnia ubiegłego roku przyjął 3,5 tys. wniosków z prośbą o zmianę terminu wyjazdu do sanatorium. Pomysłów na uzasadnienie nie brakuje. Pacjenci tłumaczą, że nie chcą jechać bo jest zimno, bo muszą opiekować się domem czy mieszkaniem lub że nie mają z kim zostawić pasa.
– Pacjenci nie chcą wyjeżdżać do sanatorium zimą, bo wolą miesiące letnie. Najlepiej lipiec czy sierpień i koniecznie nad morzem – zaznacza Joanna Mierzwińska, rzecznik Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia we Wrocławiu i dodaje, że nie ma możliwości wyboru miejsca leczenia sanatoryjnego. O tym decyduje lekarz.
Poprosić o zmianę terminu wyjazdu do sanatorium można bez żadnych konsekwencji tylko raz. NFZ ma obowiązek wyznaczyć pierwszy wolny termin. Obecnie jest to luty i marzec.
– Jeżeli pacjent drugi raz zrezygnuje, to informujemy o tym lekarza, który wypisał skierowanie do sanatorium. Chory trafia na koniec kolejki oczekujących na sanatorium. Uwzględniane są tylko zdarzenia losowe, np. choroba – dodaje Joanna Mierzwińska.
A to oznacza, że na kolejną możliwość wyjazdu pacjent musi czekać 2 lata, bo tyle obecnie wynosi okres oczekiwania dla chorych z Dolnego Śląska. Szybciej i niemal bez kolejki (do 2 miesięcy) może wyjechać chory ze skierowaniem po leczeniu szpitalnym.
Rocznie do sanatoriów wyjeżdża 26 tys. Dolnoślązaków.
jr