W czerwcowych finałach król był jeden – King. Przy pierwszej okazji w nowym sezonie szczecinianie znów udowodnili swoją wyższość – 83:60. Do przerwy prowadzili 10 oczkami, a sprawę załatwili w trzeciej kwarcie, którą wygrali 22:13.
— Chcieliśmy pokazać swoją siłę i fajne widowisko. Cieszę się że nam się udało. Najważniejsza była energia i fizyczność. Trener nam mówi, że to jest kluczowe — skomentował zaraz po meczu Andrzej Mazurczak, najlepszy koszykarz tego wieczoru (18 punktów, 7 asyst i 3 przechwyty).
W drużynie Śląska prym wiódł kapitan Arciom Parachouski (14 punktów, 5 zbiórek i 2 bloki). To był jego najlepszy występ. Świetna postawa centra z jednej strony cieszy, z drugiej pokazuje, że drużyna ma zagwostkę, skoro w takim spotkaniu to on wyróżnia się najbardziej w ataku. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż wszyscy wrócą do zdrowia i formy. Z Wilkami nie grali Evans i Wiśniewski, wracający Kolenda dostał 18 minut.
— Ciężki wieczór dla nas. Myślę, że kluczowym momentem była końcówka drugiej kwarty. Później ten mecz coraz bardziej nam uciekał i nie mogliśmy do niego wrócić. Było widać, że mieli dużo ponowień, co przełożyło się na większą liczbę rzutów — skomentował Łukasz Kolenda.
Śląsk przegrał deskę 25:41, pozwalając przeciwnikom ponowić akcję 18 razy. W ataku – 34 procent z gry, w tym 4/19 za trzy.
Mecz w Orbicie obejrzało 2713 widzów. Część z nich nie dotrwała i opuściła halę przed końcową syreną.