wroclaw.pl strona główna Kulturalny Wrocław – najświeższe wiadomości o kulturze Kultura - strona główna

Infolinia 71 777 7777

7°C Pogoda we Wrocławiu
Ikona powietrza

Jakość powietrza: umiarkowana

Dane z godz. 21:27

wroclaw.pl strona główna
Reklama
  1. wroclaw.pl
  2. Kultura
  3. Aktualności
  4. Książki na gwiazdkę. Co przeczytać samemu albo dać w prezencie

Powieść, biografia, komedia kryminalna, album o sztuce, wywiad z ciekawym człowiekiem, frapujący esej, reporterski tom, książka dla dzieci, którą przeczytają wspólnie z dorosłym. Polecamy najciekawsze propozycje, jakie można kupić w prezencie pod choinkę. Są wśród nich także wrocławscy autorzy.

Reklama

Dla (młodszych) starszych

Wrocławskie wydawnictwo Format sięgnęło po piękną, refleksyjną książkę (Heike Faller, Valerio Vidali „Sto rzeczy, których nauczysz się w życiu”, przekład Iwona Mączka), która zrobiła furorę za naszą zachodnią granicą. Nieprzypadkowo, bo autorzy prowadzą czytelnika (może być dorosły, ale też dorastający) przez różne życiowe doświadczenia udowadniając, że zdobywanie ich (czasem zupełnie niepozornych) rok po roku ma fundamentalny wpływ na nasze życie. Rysunki Valeria Vidaliego są subtelne, nienachalne, działają na wyobraźnię, a teksty nas poruszą. I, uwaga, to jest książka dla trochę dojrzalszych dzieci, a najlepiej, jeśli jednak kupimy ją w prezencie dorosłemu. Może mieć sto lat, wtedy sprawdzi, ile dokładnie się nauczył z listy autorki, może być sporo młodszy, wtedy przekona się, czego jeszcze nie wolno w życiu przegapić. 

Z kolei tom „Wielka Panda i Mały Smok” Jamesa Norbury'ego (Wydawnictwo Albatros, przekład Aldona Sieradzka-Krupa) jest podróżą zen dwojga tytułowych bohaterów, którzy przemierzając góry, lasy, biwakując, podziwiając zmieniającą się przyrodę w ciągu czterech pór roku (pięknie namalowaną przez autora) i rozmawiając na fundamentalne tematy, czyli o życiu i o tym, jak je celebrować i przejść przez nie z radością i godnością szanując świat, który nas otacza. Napisana pod wpływem studiowania buddyzmu książka jest przeznaczona teoretycznie dla młodych (na co wskazywałyby ilustracje i niewielka ilość tekstu), ale równie dobrze mogą ją przejrzeć dorośli, bo oni wyniosą z lektury zupełnie inne przesłanie. Nawiasem mówiąc autor to enigmatyczna postać. W Internecie znajdziemy, oprócz jego strony skrojonej na potrzeby marketingowe, sporo nieprawdziwych wieści o Brytyjczyku (włącznie z faktem, że już nie żyje). Pewne jest natomiast, że wiele wydawnictw odrzuciło jego projekt, co zaznacza w podziękowaniach dla tego redaktora, który nie bał się zaryzykować. Jak widać, było warto.  

Format, Albatros

Dla wielbicieli kasztanków i dorastających duchów

Wrocławska autorka w natarciu, bo ukazały się właśnie jej dwie książki – pierwsza dla dorosłych (komedia kryminalna „Efekt pandy”, nakładem W.A.B.), druga dla młodzieży (kolejna część serii – „Małe Licho i babskie sprawki”, nakładem Wilgi). Do tego, by przejrzeć obydwie nie trzeba namawiać fanów pisarki – oni wiedzą, że to po prostu lektura obowiązkowa. Warto natomiast zachęcić tych, którzy nie mieli jeszcze szansy się spotkać z charakterystycznym, błyskotliwym i pełnym humoru stylem Marty Kisiel. Raz spróbowany będzie trudny do odstawienia. „Efekt pandy”, to druga część komediowo-kryminalnego cyklu, którego główną bohaterką jest żwawa księgowa Tereska Trawna i jej rodzinka – mąż, dwoje dzieci, teściowa i pies. W poprzednim tomie („Dywan z wkładką”) Tereska wyprowadziła się z rodziną pod miasto, ale wieś wcale nie oznaczała spokoju, zwłaszcza kiedy w okolicy grasował zbrodniarz (a właściwie zbrodzień). Tym razem, w myśl zasady Alfreda Hitchcocka trzęsienie ziemi funduje nam autorka już od pierwszych stron, bo Tereska szarpie się w lesie z tajemniczym zbrodzieniem, a potem napięcie już tylko rośnie (choć miało być błogo, bo bohaterka wraz z trzema paniami postanawia się zregenerować w spa, stąd okładka). Humoru będzie co nie miara.

Z kolei seria „Małe Licho” doczekała się właśnie czwartej części, a głównym bohaterem jest Bożydar Antoni Jekiełłek, pół człowiek, pół widmo, który właśnie po wakacjach wraca do szkoły. Nie obędzie się bez problemów i nowego wychowawcy (ubranego na czarno Zebulona). Ale będzie wartka akcja, językowe smaczki. Dla młodzieży i…rodziców. Akcja jest wartka, narracja świetnie poprowadzona, językowe smaczki gwarantowane, a konteksty sprawiają, że serię z równą rozkoszą pochłaniać będą rodzice. Ilustracje, jak zwykle, Pauliny Wyrt. 

Książki Marty Kisiel

Wilkiem patrząc, wilka podglądając

Rewelacyjna książka Barry'ego Lopeza, którą napisał pod koniec lat 70. wciąż zachwyca. A czytelników polskich powinna zainteresować szczególnie, bo może u nas żyć (na terenie czterech województw) nawet 3 tysiące osobników, a tym samym jesteśmy obok Hiszpanii i Rumunii jedynym krajem w Europie, gdzie wilki tak licznie występują (zaniepokojonych naukowcy uspokajają – więcej szkód powodują bobry i żubry). W tomie „O wilkach i ludziach” w tłumaczeniu Jarosława Mikosa (Wydawnictwo Marginesy) Lopez, absolutny fascynat fauny przygląda się temu, jak drapieżnik bywał opisywany w minionych wiekach, jak funkcjonował w kulturze, wierzeniach, tradycji. Wyjątkowo intrygujący jest rozdział poświęcony obecności wilka w świecie rdzennych Amerykanów, czy wreszcie jeden z ostatnich rozdziałów, w którym autor opowiada o własnym doświadczeniu obcowania z wilkami. A miało to miejsce w okolicy jego domu w Oregonie i obserwował tam dwa osobniki. Efekty były fascynujące (mimo że zwierzęta były jednak trochę udomowione), Lopez zmienił diametralnie sposób postrzegania wilków. Po latach zdecydował się do książki dopisać jeszcze dodatkowy rozdział uwzględniając aktualny stan wiedzy na temat ssaka z rodziny psowatych. Polecam, jedyne „ale” dotyczy czarno-białych zdjęć, bo Lopez pięknie pisze o różnicach w wilczym ubarwieniu, ale być może takie fotografie były w oryginalnym wydaniu. Wtedy zwracam honor.

Barry Lopez o wilkach

Dla tych, którzy ćwiczą cierpliwość

Łódzką Officynę należy ozłocić, bo w czasach kiedy nawet czołowe wydawnictwa umywają ręce od publikowania kamieni milowych literatury wciąż ma odwagę, cierpliwość i entuzjazm, aby sięgać po projekty trudne, albo wręcz karkołomne. Niedawno ukazał się nowy przekład „Ulissesa” (lata pracował nad nim Maciej Świerkocki), teraz kolej na trzecie ogniwo siedmiotomowego powieściowego cyklu Marcela Prousta „W poszukiwaniu utraconego czasu”, także w nowym tłumaczeniu. Co ciekawe, wydawca powierzył zadanie translatorskie za każdym razem innej osobie. Tom I „W stronę Swanna” przełożyła Krystyna Rodowska, tom II „W cieniu rozkwitających dziewcząt” Wawrzyniec Brzozowski, tom III „W stronę Guermantów” Jacek Giszczak. Polscy czytelnicy Prousta nareszcie mają alternatywę, bo przez lata na rynku dostępne było jedynie tłumaczenie Tadeusza Boya-Żeleńskiego, tytaniczne, ale też, jak zapewniało wielu specjalistów, pod wieloma względami jednak niedoskonałe. W tomie trzecim śledzimy losy głównego bohatera Marcela, który obdarza uczuciem księżną Orianę Guermantes, jest gościem prowadzonego przez nią salonu, wkrada się jej łaski, drobiazgowo odtwarza dla nas świat arystokracji, którą bohater i gardzi i podziwia. A Jacek Giszczak równie drobiazgowo tłumaczy w posłowiu swoje translatorskie decyzje. W tę podróż warto się wybrać nie tylko od święta!   

Proust, wyd. Officyna

Dla wielbicieli esejów w wytrawnej polszczyźnie

Bywalcy cyklicznie organizowanych wykładów Marka Dyżewskiego w Klubie Muzyki i Literatury wiedzą doskonale, że czeka ich nie tylko duchowa uczta, ale i spore wyzwanie, zwłaszcza że od lat odczyty przygotowywane są pieczołowicie, piękną polszczyzną i wygłaszane z wielką starannością. Kto marzył o tym, by powtórnie wybrzmiały (przynajmniej niektóre) powinien sięgnąć po edytorsko dopieszczony (nominacja do Nagrody Edytorskiej Pióro Fredry 2021) tom „Ocalić od zapomnienia” wydany nakładem Ośrodka Kultury i Sztuki. A decyzji lepiej nie odkładać, bo dostępnych jest jedynie 500 numerowanych egzemplarzy! W książce byłego rektora Akademii Muzycznej we Wrocławiu, krytyka, aktywnego i wpływowego komentatora życia muzycznego miasta muzyką dla uszu będą zarówno przywoływane tu wielkie dzieła muzyczne minionych epok, ale przede wszystkim erudycyjne odczyty poświęcone m.in. kompozytorom, stylom muzycznym, analizie utworów, postaciom ważnych dla światowej i polskiej sceny muzycznej. Nie rozwijają całego tematu, są jednak pięknym początkiem dyskusji.  

Ocalić od zapomnienia

W poszukiwaniu równowagi

Wyjechać w poszukiwaniu raju na ziemi, o ile taki istnieje. Urszula Jabłońska, zmęczona polską rzeczywistością A.D. 2018, postanowiła zbadać komuny (choć słowo też nie do końca adekwatne) czy niewielkie społeczności, a nawet wspólnoty, będąc świadomą, że może ją czekać równie wiele zaskoczeń, co rozczarowań. Odwiedziła siedem miejsc, m.in. portugalską ekowioskę Tamera na 154 hektarach, Christianię w duńskiej stolicy z 900 osobami, wioskę Longo Mai w Prowansji z uprawnym polem. Wszędzie tam chciała przyjrzeć się, czy w naszym zglobalizowanym, mordującym prawa człowieka i naturę świecie udało się spełnić utopijne wizje o miejscach przyjaznych dla ludzi, w których nie są uciśnieni, odkrywają swoją duchowość, wzajemnie się wspierają. Efekty wypraw okazały się różne, a dokładna inspekcja enklaw obnażała w dużej mierze rozmaite niedoskonałości powodowane najczęściej przez czynnik ludzki. Czyta się tę reporterską książkę „Światy wzniesiemy nowe” (Dowody na Istnienie) z nieskrywaną chęcią wejścia w światy (a może światki), których większość z nas pewnie nie doświadczy. Zainteresują w niej nie tylko bohaterowie z kolejnych wspólnot (niektórzy to prawdziwe oryginały), ale też zasady funkcjonowania w społecznościach, bo okazuje się, że wypracowanie konsensusu nie przychodzi łatwo.  

Urszula Jabłońska

Najprawdziwszy i jedyny 

Sándor Márai w przekładzie Ireny Makarewicz nakładem Czytelnika! Piękniejszej informacji być nie może. A że mieliśmy i mamy w Polsce rewelacyjnych tłumaczy z języka węgierskiego (nieodżałowanego Feliksa Netza, czy znakomitą Teresę Worowską), którzy przybliżają nam genialną prozę mistrza znad Balatonu – tym lepiej, to rozbudza apetyt na więcej. I należy pewnie modły wznosić do samego Máraia, że zostawił tak bogatą spuściznę, którą spolszczać można jeszcze latami. Na razie otrzymujemy książkę „Ta prawdziwa” i wiwisekcję małżeństwa Ilonki i Pétera, w którym nastąpił rozłam. Może była nim śmierć dziecka, może zdrada. Prawdy, jak zawsze w niezwykłych, psychologicznych powieściach Máraia, dowiadujemy się stopniowo, w tym przypadku z relacji obu stron, a węgierski pisarz umiejętnie kreśli małżeński portret. To genialna proza, a temat spodoba się choćby tym, których zachwycił „Rozwód w Budzie”, bo tylko Márai potrafi poruszyć w czytelniku tę czułą strunę, głęboko ukryte emocje, uświadomić nam, jak wiele pozornie nieistotnych gestów i słów rządzi naszą egzystencją. I jak łatwo je w ferworze codziennych spraw zlekceważyć.       

Sandor Marai

Dla melomanów, bo Bach znaczy wszystko

John Eliot Gardiner to wybitny dyrygent i specjalista od twórczości Bacha. We Wrocławiu gościliśmy go wielokrotnie z okazji koncertów podczas festiwalu Wratislavia Cantans. I Maestro ze swoim zespołem zawsze przyjeżdżał na zaproszenie, nawet w niełatwych czasach peerelu (m.in. w latach 70.), kiedy wizyta zagranicznego artysty lub zespołu stanowiła nie lada wyzwanie dla organizatorów. Stolica Dolnego Śląska zainteresowała Gardinera nie tylko z powodu koncertowych zobowiązań. Kiedy w rozpoczyna książkę „Muzyka w zamku niebios. Portret Johanna Sebastiana Bacha” (przekład Katarzyny Matwiejczuk, Polskie Wydawnictwo Muzyczne) słowami „Dorastałem pod okiem Kantora” ma na myśli oryginalny portret kompozytora pędzla Eliasa Gottlieba Haussmanna. Dzieło było w posiadaniu żydowskiego kolekcjonera z Breslau, Waltera Jenke, który uciekając z miasta w latach 30. XX wieku, zabrał ze sobą do Wielkiej Brytanii wizerunek Bacha i przekazał na przechowanie ojcu Johna Eliota Gardinera (ostatecznie płótno wróciło do Lipska, zresztą Maestro był obecny podczas ceremonii przekazania obrazu). – Dzięki wizycie we Wrocławiu mogłem odnowić kontakt z miastem, Janem Sebastianem Bachem i rodziną – podkreślał po latach, kiedy odsłaniał pamiątkową tablicę przed Narodowym Forum Muzyki. Książkę o Bachu napisał zachęcany przez wiele osób i to dziś, obok biografii pióra Christopha Wolffa, kompendium wiedzy o wybitnym kompozytorze. Autor nie pomija zresztą faktów dla innych biografów niewygodnych, a przy tym sprawia, że tom ten (blisko 650-stronicowy) staje się niezwykłym wyznaniem miłości, bo muzyka lipskiego kantora towarzyszyła Gardinerowi od zawsze i jest integralną częścią jego życia.  

J.E.Gardiner

Dla wielbicieli prozy dynamicznej

Wiadomość o premierze „Finalistki” Anny Janko (Wydawnictwo Literackie) podniosła ciśnienie wszystkim tym, którzy przed piętnastoma laty czytali pierwsze zdanie z „Dziewczyny z zapałkami” brzmiące: „Wyszłam za mąż jak na wolność, a już o czwartej nad ranem gonił mnie stukot moich własnych obcasów na pustej ciemnej ulicy”. Oto narratorka Ha. ze świeżo poślubionym Pawiem biegła na ekspres do Warszawy i spędziła w przedziale noc poślubną. Potem były małżeństwa początki, środki i kryzys, albo lepiej nie zdradzać tylko odesłać do drugiej części opowieści – „Pasji według św. Hanki”. Po latach wytęskniony tom trzeci (bo druga odsłona jednak nie usatysfakcjonowała wystarczająco). Po dziesiątkach przeczytanych felietonów Anny Janko dla „Zwierciadła” i kupionym tych felietonów zbiorze pt. „Przeglądarka”. A w „Finalistce” uderzenie mocne, bo menopauza, starość, widmo śmierci, ale wszystko w tym niepodrabialnym stylu i niepowtarzalnym rodzajem refleksji. na to czekaliśmy. Trudno, że w pandemii potrzeba optymizmu. Od Anny Janko przyjmuję każdą dawkę pesymizmu.

Wiolettę Grzegorzewską, kilka lat temu zauważono m.in. w Nagrodzie Bookera, gdzie tłumaczenie jej zbioru opowiadań „Guguły” doczekało się nominacji (i to była sensacja, bo w Polsce kojarzono ją sporadycznie). Teraz pisze równie intensywnie, a może i bardziej, bo rzecz („Wilcza rzeka”, W.A.B.) jest nie tylko mocno autobiograficzna, ale i o pandemii. A narratorka z córką wyjeżdżają z wyspy Wight („oddalonej trzy godziny i trzydzieści lat od Londynu”), gdzie bohaterka spędziła łącznie z dekadę będąc m.in. hostessą w McDonaldzie. W separacji z mężem przyjeżdża do Hastings, ale zmiana otoczenia jest od początku dość pechowa, a droga migrantki mocno wyboista. Spotkani po drodze ludzie to czasem rozbitkowie z wielu krajów, którzy tworzą szczególną patchworkową rodzinę. Świetnie napisane, dynamiczne, prawdziwe do bólu.

Janko, Grzegorzewska

Sąsiedzkie sprawy

Są tuż obok, ale wiemy o Słowakach niewiele, a może się okazać, że praktycznie nic. Gdyby kilka lat temu mediów (także w Polsce) nie zelektryzowała sprawa dziennikarza śledczego Jána Kuciaka, który został zamordowany ze swoją narzeczoną Martiną Kušnirovą, co doprowadziło do dymisji premiera Roberta Fico, prawdopodobnie nadal żylibyśmy w błogiej nieświadomości tego, co dzieje się u naszych sąsiadów. Weronika Gogola, która na stałe mieszka w Bratysławie (i poślubiła Słowaka) funduje nam niesamowitą podróż po Słowacji w postaci świetnie napisanej książki „Ufo nad Bratysławą” (Wydawnictwo Czarne). Na wyświetlaczu telefonu (zdjęcie poniżej) pamiętna chwila z pierwszych lat po transformacji ustrojowej Słowacji. Oto premier Vladimír Mečiar tańczy, komplementuje (na innych zdjęciach nosi też na rękach) niemiecką modelkę Claudię Schiffer, którą na koszt podatników (trzy i pół miliona koron!) zaprosił na uroczystość otwarcia...odcinka autostrady w Nowym Mieście nad Wagiem. Spokojnie, innych kuriozów jego kadencji nie zabraknie, bo to wyjątkowo barwna postać słowackiej sceny politycznej.

Ale Gogola zagłębia się nie tylko w meandry życia i kariery rządzących, pokazuje nam Słowację różnorodną kulturowo, ale i odjechaną. Bo zaintrygowała ją choćby szczególnej urody architektura socjalistycznej moderny (jak tytułowe UFO, które obejrzymy wciąż w Bratysławie, a niegdyś, uwaga, zagrało w „Panu Kleksie w Kosmosie”). Po lekturze zacznie was świerzbić ręka, aby zajrzeć na dostępne połączenia ze Słowacją. Bratysława może być na dobry początek. 

Weronika Gogola

Dla tych, którzy kochają Dziki Zachód

Tak, na okładce powieści jest naklejka Netfliksa. Nie, nie oglądajcie filmu, przynajmniej dopóki nie przeczytacie książki „Psie pazury” Thomasa Savage'a (w przekładzie Magdaleny Koziej, Prószyński i S-ka), piewcy Dzikiego Zachodu, który jak niewielu przed nim i po nim rozumiał duszę ludzi kochających nieokiełznaną przyrodę i totalną wolność. Główny bohater, nieustępliwy, silnym, niezwykle utalentowany, ale i bezwzględny Phil wspólnie z mocno spolegliwym bratem George'em prowadzi ogromne ranczo w Montanie. Mamy lata 20. XX wieku, właściciele ziemscy coraz chętniej wybierają samochody, świat zaczyna się zmieniać, ale Phil woli, aby pozostał taki, jak za czasów kiedy dorastał, gdy wspólnota mężczyzn w pędzeniu bydła i spędzaniu czasu na opowieściach przy ognisku, była najważniejsza. Tymczasem musi pogodzić się z tym, że brat nagle sprowadza do domu nową żonę wraz z jej nastoletnim synem z poprzedniego małżeństwa, a chłopak nie pasuje do wzorca agresywnej męskości, jaki narzucił na ranczu Phil. Konfrontacja będzie nieunikniona i niezwykle frapująca. Zainspirowana biografią Savage'a znakomita powieść. 

Psie pazury

Dla miłośników dobrej amerykańskiej prozy

Regina Porter umiejętność opowiadania świetnych historii musiała wyssać z mlekiem matki – biologicznej i matki Georgii, bo pisarka pochodzi z samego serca amerykańskiego Południa – z Savannah. Jej „Podróżni” (w przekładzie Macieja Świerkockiego, Wydawnictwo Literackie) trzymają czytelnika w garści od pierwszego zdania, a autorka napięcie jedynie podnosi, temperaturę wydarzeń takoż. A że opowieść jest wielowątkowa i wielopostaciowa (ponad trzydziestu bohaterów, którzy się pojawiają na kartach), zaś bohaterowie to przedstawiciele wielu środowisk i profesji (mamy m.in. badacza twórczości Jamesa Joyce'a, badaczkę twórczości Williama Szekspira, strażaka, adwokata, weterana wojny w Wietnamie, robotników w fabryce konserw, sprzedawcę placków roti, czy rybaczkę) sportretowani na przestrzeni ponad pięćdziesięciu lat (od połowy XX wieku do czasów Baracka Obamy) w kilku lokalizacjach (m.in. na Long Island, Memphis, Portsmouth, czy wreszcie rodzinnym stanie autorki – Georgii). Cięty język Reginy Porter, poczucie humoru, ale i szczególne ciepło, którym darzy bohaterów udzielają się też czytelnikowi. Trudno się od tej książki oderwać, choć poza rozmaitymi kryją się i sprawy ważkie, jak dyskusja o segregacji rasowej, konfliktach etnicznych (autorka jest czarnoskóra, więc i nie dziwi narzucona w książce cezura czasowa – akcja rozgrywa się do wyboru pierwszego czarnoskórego prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych). Warto wyruszyć w podróż z Reginą Porter. Wysiadając będziemy wypatrywać kolejnych od niej wieści (patrz: książek).

Regina Porter

Dla tych, którzy chcą poznać tajne mechanizmy 

Latem 2017 roku Jeff Bezos, szef Amazona, został najbogatszym człowiekiem świata i, co ciekawe, jak podkreśla autor książki mu poświęconej, jeszcze wówczas nie interesowały go akcje charytatywne, które wcześniej zrobiły z Billa Gatesa jednego z największych filantropów. Bezos jednak postanowił nadrobić zaległości, bo działa szybko, jest wyczulony na szczegóły, uparty w swojej wizji, wojowniczy w odpowiedzi na publiczną krytykę (a tej jest coraz więcej). Brad Stone postanowił poświęcić miliarderowi drugą już książkę „Wszechmocny Amazon. Jeff Bezos i jego globalne imperium” (w tłumaczeniu Marii Gębickiej-Frąc, Wydawnictwo Albatros). Rzecz czyta się dobrze, a momentami jak scenariusz amerykańskiego serialu o świecie biznesu – jest dynamicznie, z szybkimi zwrotami akcji, zaskakującą puentą. Inaczej pewnie nie sposób napisać o człowieku, którego majątek w zeszłym roku szacowano na ponad 15 miliardów dolarów, a sprzedaż netto Amazona na ponad 30 miliardów. Ale bycie rekinem finansjery ma też ciemne strony, choćby czujniejsze radary nastawione na życie prywatne, interesy. To dobra książka dla tych, którzy marzą o byciu liderem, choć do tego, poza talentem do liczenia pieniędzy, potrzeba jeszcze odrobinę charyzmy. 

Jeff Bezos

Nasza Kreatywna w akcji

Tłumaczka prozy z języka angielskiego Dobromiła Jankowska, laureatka naszego plebiscytu 30 Kreatywnych Wrocławia 2020, nie ustaje w translatorskiej pracy. W tym roku ukazały się m.in. dwa zbiory opowiadań z utworami w jej przekładzie (obydwa w Wydawnictwie Pauza). W tomie „Niepoprawna mnogość” pod redakcją północnoirlandzkiej dramaturżki i pisarki Lucy Caldwell, w którym mamy szansę prześledzić najnowsze irlandzkie małe formy 24 prozaików (pisane na specjalne zamówienie Caldwell) w przekładzie najciekawszych dzisiaj tłumaczy z języka angielskiego (m.in. Krzysztofa Cieślika, Michała Kłobukowskiego, Jerzego Kozłowskiego, czy Agi Zano). W gronie translatorskim znalazła się także Dobromiła Jankowska, która spolszczyła dwa opowiadania – „Pływaków” Paula McVeigha i „Niech wygra najlepszy” Kit de Waal. Warto do tego tomu zajrzeć zarówno z jej powodu, ale i z uwagi na fakt, że niektóre utwory są znakomite, ale okazja by ponownie zetknąć się z ich autorami (np. w powieści) jest raczej nikła. Nie każdy może liczyć na popularność Sally Rooney (autorki bestsellerowych „Normalnych ludzi” niedawno też zekranizowanych) i wydawać w wielu krajach. Dzięki staraniom Pauzy mamy jeszcze szansę przeczytać większą prozę Kevina Barry'ego, bo nakładem ukazał się „Nocny prom do Tangeru” (a w tomie opowiadań jest jeden jego utwór). Pozostałych wielu autorów trzeba na razie poznawać poprzez ten zbiór. Może zainspiruje, by wydać inne książki Irlandczyków. 

Z kolei tom opowiadań amerykańskiej autorki Laury van den Berg „Trzymam wilka za uszy” to seria kobiecych portretów na życiowym zakręcie. Nie wszystkie utwory rzucają może na kolana, ale to zawsze ryzyko każdego zbioru. Spodobać może się natomiast oniryczny klimat i zaskakujące niekiedy decyzje bohaterek konfrontujących się z niełatwą prawdą o samych sobie.  

Dobromiła Jankowska tłumaczy

Różewicz rekonstruowany

Książka na którą (zwłaszcza we Wrocławiu) bardzo czekaliśmy, bo w tym roku szczególnie mocno akcentowano 100. rocznicę urodzin Tadeusza Różewicza. I choć autorka Magdalena Grochowska, laureatka m.in. świetnej książki o Jerzym Giedroyciu, obawiała się i pewnie wciąż czuje respekt przed swoim bohaterem pierwszy tom Różewiczowskiej rekonstrukcji (w Wydawnictwie Dowody na Istnienie) wyszedł naprawdę obiecująco. A zanurzenie się w biografię poety, który od biografów uciekał, fotografować pozwalał się tylko wybranym, pozostał do samego końca człowiekiem obsesyjnie wręcz prywatnym, musiało być nie lada wyzwaniem. Czyta się pierwszy tom (kolejny ukaże się w 2022 roku) znakomicie, bo autorce udało się nie tylko sprawić, że postać książkowa ożyła, wytropić prawdziwego Różewicza w jego poezji, listach, powiedzeniach, gestach (nawet sardonicznym uśmiechu, który w pierwszym kontakcie zniechęcił późniejszą małżonkę). Biografia poety, prozaika, dramaturga to jednocześnie droga przez zagładę, kategoryczne życiowe wybory, osobiste dramaty (jak śmierć matki, która jest swoistą cezurą – kończy I tom). Jawi się nam nareszcie Różewicz odbrązowiony, nieco bliższy niż ten dotąd znany w wywiadach, dokumentach,  zawsze z pewnym dystansem, lekko wycofany.   

Różewicz

Dla tych, którzy słowem nie upiększają dramatu

Kariera Anny Arno jest tak spektakularna i konsekwentna (przed czterdziestką jest współwłaścicielką wyjątkowo wysublimowanego wydawnictwa Próby, autorką kilku książek o ludziach sztuki, m.in. Konstantym A. Jeleńskim, Konstantym Ildefonsie Gałczyńskim, Pauli Modersohn-Becker), że wydaje się niemożliwa, ale za zawrotnym tempem publikacji idzie zawsze ich wysoka jakość merytoryczna. Nie dziwi zatem, że pierwszą w Polsce biografię francuskiego poety „Paul Celan. Tam, za kasztanami jest świat” (Wydawnictwo Literackie) czyta się na jednym wdechu. Bo też takie są losy ocalonego z zagłady (obydwoje rodzice zginęło podczas wojny) żydowskiego poety z Habsburskich jeszcze Czerniowiec, który w młodości robił wszystko, by pozbyć się bukowińskiego akcentu (bo był to, jego zdaniem, zanieczyszczony niemiecki), ponad wszystko kochał matkę (a matka poza nim jeszcze język niemiecki) i studiował, aby w przyszłości zostać lekarzem. A potem przyszła wojna i zmieniła w nieodwracalny sposób jego życie i przeznaczenie, a z Paula Antschela stał się w literaturze Paulem Celanem który o zagładzie pisał i który zagładę przeżywał latami. Émile Cioran stwierdził, że Celan nie był człowiekiem, tylko otwartą raną. Anna Arno z podziwu godną rzetelnością przybliża nam przejmującą biografię (Celan popełnił samobójstwo rzucając się do Sekwany w wieku 50 lat) jednego z najwybitniejszych poetów języka niemieckiego w powojennym świecie.   

Paul Celan

Dla pasjonatów poezji i przekładów

Łódzka Officyna kocha projekty tak piękne, że prawie niemożliwe, a okazuje się, że im jakoś wychodzą i to w czasach, kiedy z publikowania tomów poezji zrezygnowały nawet czołowe wydawnictwa (już lata temu Wisława Szymborska alarmowała w wierszu, że tylko dwie osoby na tysiąc lubią poezję). Tymczasem przedświąteczny róg obfitości Officyny obejmuje aż trzy książki tłumaczy (Leszka Engelkinga, Andrzeja Kopackiego i Krystyny Rodowskiej), które poświęcone są przekładom wierszy i zawierają też znakomite tłumaczenia wybranych przez autorów wierszy. Andrzej Kopacki w „21 wierszach w przekładach i szkicach” wiedzie nas przez całą niemiecką tradycję – od Goethego, Hölderlina, Heinego, Rilkego, Trakla, Brechta wybierając po jednym wierszu i genialnie go komentując. To brakujące ogniwo dla tych, którzy marzą o przekrojowym wglądzie w temat, a jednocześnie w temacie niemieckiej poezji czują się trochę zagubieni. Rewelacja!

Leszek Engelking dla potrzeb tomu „Moje maski, moje twarze” dokonał selekcji swoich przekładów poetyckich i wyszedł tom prawdziwie inspirujący z utworami ułożonymi chronologicznie, a wśród zachwytów m.in. XVII-wieczne sonety meksykańskiej poetki Juany Inés de Asbaje y Ramírez de Santillana, cudowne wiersze amerykańskiej poetki Amy Lowell, przejmujące strofy Aleksandra Błoka, haiku Shūōshi Mizuhary.

Krystyna Rodowska z kolei w książce „Cudze moje. Wybrane przekłady poetyckie” daje nam niepowtarzalną szansę, aby poszerzyć poetyckie horyzonty m.in. o utwory autorów z Belgii, Szwajcarii frankofońskiej, ale przede wszystkim Ameryki Łacińskiej (meksykański autor Juan Bañuelos będzie odkryciem), czy mniej znanej nam poetycko Europy (Macedonii, Słowacji). To efekt wielu podróży, dodatkowo też pracy dla niezrównanego periodyku „Literatura na świecie”, który jest od lat forum dla najbardziej utalentowanych tłumaczy. Do regularnej, niespiesznej lektury, bo do wyboru mamy spory repertuar.  

Przekłady Officyna

Sebald. Zawsze

Kolejna odsłona wydania dzieł niemieckiego prozaika W.G. Sebalda (wolał inicjały od pełnego brzmienia imion – Winfried Georg), jakie od kilku lat kontynuuje Wydawnictwo Ossolineum w mistrzowskich przekładach Małgorzaty Łukasiewicz. Teraz otrzymujemy pierwszą książkę prozatorską Sebalda „Czuję. Zawrót głowy”. Książkę, bo właściwie trudno odważyć się i zdefiniować gatunek literacki adekwatny do dzieł tego prozaika. W tym przypadku to cztery opowieści, w których przywołuje historyczne postaci – Stendhala (w właściwie Henri Beyle), Casanovę, Kafkę wiodąc nas też do swojego dzieciństwa. Kto zna ten jedyny w swoim rodzaju i zawsze ilustrowany zdjęciami pieczołowicie przez Sebalda wyszukiwanymi, ten zatonie w nim z rozkoszą. Kto nie popróbował, śmiało. Kiedy, jeśli nie w święta. 

Posłowie kieruje do nas poetka Małgorzata Lebda i trudno nie zgodzić się, kiedy pisze o żalu, bo niemiecki pisarz już niczego nowego światu nie przedstawi. Jednocześnie uspokaja, że Sebalda czyta się przecież po wielekroć, więc ciągle jest nadzieja na odkrycie wcześniej pominiętych wątków. I na koniec mała prośba do Ossolineum. Niedawno ukazała się książka „Speak, Silence”, pierwsza w historii biografia W.G. Sebalda pióra Carole Angier. Z okazji nadchodzących świąt uśmiechamy się o przekład na język polski. Czy się uda? Nie wiemy. Wiadomo natomiast, że kolejną pozycją z serii Sebaldowskiej będzie w Ossolineum tom wykładów „Wojna powietrzna i literatura” w tłumaczeniu Małgorzaty Łukasiewicz. Ukaże się w przyszłym roku. 

W.G.Sebald

Dla minimalistów i czcicieli hygge

Duński malarz Vilhelm Hammershøi (1864-1916) nie dążył do robienia spektakularnej kariery, ale już od czasów studiów pracował nad własnym niepowtarzalnym stylem, a jego profesor Peder Severin Krøyer podkreślał, że ma wyjątkowego ucznia, któremu pozwala iść własną drogą. Na obrazach artysty celebruje się szczególny porządek, ciche, złote godziny, dyskretny urok dobrze nam znanych przedmiotów, które nagle nas zachwycają. Bywa że nie tylko odwrócona do oglądającego plecami kobieta, albo okiennica, sofa, krzesło, czy donica stają się epicentrum świata. Znawca duńskiego malarstwa Peter Nørgaard Larsen zastanawia się w swoim tekście załączonym do katalogu, czy obrazy Hammershøia wyrażają samotność i pustkę, czy też niesie je zmysłowość i intymność, czy liczne drzwi w malowanych przez niego pokojach bronią przed widzem dostępu czy też zapraszają go do prywatnej przestrzeni.

Na te pytania być może znajdziemy odpowiedź oglądając (do 23 stycznia) fenomenalną wystawę „Światło i cisza” w Muzeum Narodowym w Poznaniu (a od marca 2022 w Muzeum Narodowym w Krakowie). Przygotowana przez kuratorkę Martynę Łukasiewicz wystawa (i towarzyszący jej katalog, który kupimy także online w sklepie muzeum) zachwyci zarówno tych rozkochanych w hygge, swoistej wylansowanej przez Duńczyków przytulności, spodoba się minimalistom, którzy w bardzo szczególnej palecie malarskiej odnajdą swoistą błogość, ale i tych, którzy pragną zachwycić się nowym malarzem, bo Hammershøi to niekwestionowana gwiazda ostatnich kilku lat jeśli chodzi o wystawy na świecie, a jego obrazy osiągają na aukcjach ceny kilku milionów dolarów.  

Hammershoi

Dla kolorystów i tych, którzy kochają szczere odpowiedzi

Prace profesora Leona Tarasewicza podziwialiśmy we Wrocławiu całkiem niedawno, a retrospektywa w Muzeum Architektury była jednym z największych frekwencyjnych i artystycznych sukcesów ostatniej dekady. Bohater wystawy osobiście oprowadzał dziennikarzy, rozmawiał na różne tematy (choćby o obrazach, które zawsze nasyca kolorami), pracy w wirydarzu muzeum (przygotował tam specjalną barwną instalację, która zachwycała jeszcze wiele miesięcy po zakończeniu ekspozycji głównej). Zachwycił swobodą, dostępnością, szczerością. Zachwyci też tych, którzy sięgną po świetną, dynamiczną rozmowę profesora z doskonale znaną czytelnikom historyczką sztuki Małgorzatą Czyńską w książce „Nie opuszczam rąk” (Wydawnictwo Czarne).

Będzie tu przede wszystkim o sztuce (o malowaniu, podziwie dla Jerzego Nowosielskiego), o tytanicznej pracy, która zdominowała życie zawodowe i prywatne (profesor przyznaje, że trudno byłoby założyć rodzinę, gdy nigdy nie bywało się w domu i wyjeżdżało na wystawy), pasji do podziwiania drobiu (jest hodowcą, wiceprezesem Związku Hodowców Drobiu Rasowego „Gallus” – na okładce Jerzy Tarasewicz pozuje do zdjęcia Grzegorza Dąbrowskiego z kogutem onagadori) i, co kluczowe, o białoruskości, tożsamości, która jest dla profesora imperatywem. Ogólnie, książka tak ciekawa, że oderwać się od tej rozmowy nie sposób, zwłaszcza że profesora cechuje szczerość wręcz obezwładniająca (nie tylko jak na osobę publiczną, czy akademika, ale jak na dzisiejsze czasy, w których wszyscy coś poprawiają, fotoszopują, udają. Prawdziwy artysta nie musi, Bogu dzięki, tego robić. On po prostu żyje tak, jak chce.    

Leon Tarasewicz

Oceniajmy po okładkach, bo piękne

Patryka Mogielnicki kilka lat temu pokazał nam najlepszych nowych polskich ilustratorów (wśród nich dwoje wrocławian – Gosię Herbę i Pawła Mildnera, laureata naszego plebiscytu 30 Kreatywnych Wrocławia 2020) w rewelacyjnym albumie opublikowanym przez krakowski Karakter. Teraz kontynuuje poszukiwania wysokiej jakości designu na okładkach książek. Wspomina, jak w dzieciństwie polował w biblioteczce rodziców na ciekawie zaprojektowane tytuły i czasem to właśnie oryginalne liternictwo, kolorystyka, odpowiednio wyważone zdjęcie decydowało, by wziąć książkę do ręki. Ja z podobnym zapałem zachwycałam się zdobyczną serią PIW-owską Współczesna Proza Światowa, a okładkę „Imienia róży” do dzisiaj uważam za jedną z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych.

Patryk Mogielnicki przybliża w „Książka po okładce. O współczesnym polskim projektowaniu okładek książkowych” (Karakter) sylwetki najbardziej dziś liczących się projektantów współpracujących z wydawnictwami, którzy mają ogromny wpływ na kreowanie naszego gustu (po części i czytelniczego, bo chętniej sięgniemy po tom z pięknie wykonaną okładką). Są tu książki wrocławskiego Wydawnictwa Warstwy ( w tym te projektowane przez wrocławiankę Martę Przeciszewską oraz wrocławską Grupę Projektor – Joanna Jopkiewicz i Paweł Borkowski są odpowiedzialni m.in. za genialną okładkę tomu poezji „Raster Lichtensteina” Agnieszki Wolny-Hamkało. Potwierdzam, że zachwyca, bo dotykałam. Poza bogato ilustrowanym przewodnikiem po polskim okładkowym designie są tu też rozmowy z projektantami, rysownikami. Kopalnia tematów, a dla wielu też podpowiedź, czego poszukać w prezencie (nawet jeśli trzeba poszukać na internetowych aukcjach). 

Książka po okładce

Bądź na bieżąco z Wrocławiem!

Kliknij „obserwuj”, aby wiedzieć, co dzieje się we Wrocławiu. Najciekawsze wiadomości z www.wroclaw.pl znajdziesz w Google News!

Reklama
Powrót na portal wroclaw.pl